5 grudnia 2015

Sucrette & Lysander rozdział 4

Uratowana przez niewinne kłamstwo

Chowając się za ścianami budynków, które stawały się coraz bardziej biedniejsze, aż w końcu zamieniły się w konaru smutnych drzew, podążałam za moimi celami. Dotarliśmy na smętne przedmieścia. Ciemność i pustość dookoła sprawiły, że nastroszyłam się w strachu jak kot w zagrożeniu. Chłopcy weszli przez wybite okno do środka ogromnej willi. Była na wpół ruiną. Niegdyś zielony ogród przez wpływ ognia, a może upływ czasu, przeistoczył się w popiół. Sceneria istnie wyjęta z horrorów. Straszne. Odetchnęłam głęboko, zbierając w sobie resztki odwagi. Zwalczyłam wahanie się, po czym najcichszej jak mogłam podeszłam do prowizorycznego wejścia. Usłyszałam męskie głosy. Przykucnęłam i dyskretnie zajrzałam do środka. Było ich tam czterech. Wesoło biesiadowali w towarzystwie biegnącej z niewiadomego źródła cichej muzyki. Śmiali się wniebogłosy, popijając procentowe trunki. Nigdzie jednak nie widziałam Kastiela. Czy to będzie bardzo głupie, jeśli tam wskoczę? Ach. Raz kozie śmierć. Przeskoczyłam głośno parapet, stając z hukiem na rozsypanym szkle, który dźwiękiem przyciągnął uwagę pijaków. Ich łowczy wzrok dopiero później uświadomił mi, jak nierozsądnie postąpiłam. Poczułam się jak owieczka sama pchająca się do groty wygłodniałych wilków.
- A kogo my tu mamy? – Zapytał jeden z szerokim, fałszywym uśmiechem. – Zgubiłaś się? – Dopytał, kiedy w ułamku sekundy znalazł się obok mnie. Był wysoki, umięśniony i pokryty tatuażami.
- Eee tak trochę… - Szukaj ratunku, szukaj ratunku. Myślałam w desperacji. – … Jest tu Kastiel? Albo Lysander? – Może, gdy podam się na nich zostanę oszczędzona.
- Lysander? – Zmarszczył brwi blondyn, siedzący na rozpadającej się kanapie.
- Nie znam ich. – Zachichotał ten, co stał przy mnie. Chciałam się wycofać, ale zostałam objęta kolorowym ramieniem mięśniaka. – Gdzie uciekasz? Zabawa dopiero się rozpocznie. – Przełknęłam głośno gorzką ślinę, gdy następny chłopak się przybliżył.
– J-j-ja już może pójdę. Nie będę wam przeszkadzać w zabawie. – Zająknęłam się oblana przerażeniem. Próbowałam zrzucić z siebie ciężką rękę, lecz na nic mi się to nie zdało.
- Oj nie, nie. To ty będziesz naszą zabawką. – O NIE! Już po mnie! Zginę! – Łap ją! – Warknął do czarnoskórego kolegi, gdy się wyrwałam. Byłam już jedna nogą na zewnątrz, kiedy wciągnięto mnie siłą z powrotem. Boże! Z łatwością przenieśli mnie na sofę, z której uciekł gdzieś blondyn. Trójka napaleńców zaciekle ze mną walczyła. Nie mogłam wydać z siebie dźwięku, bo dusiła mnie śmierdząca tytoniem łapa właściciela nóg, służących mi jako kolczasta poduszka wbijająca się w mój wstrząśnięty mózg. Ktoś przytrzymywał moje piekące nadgarstki. Wydziarany goryl próbował wygrać z moim beznadziejnym miotaniem się. Bołam się! Pomocy! Ktokolwiek! Całe moje ciało trzęsło się w lęku. Czemu byłam taka głupia? Czemu taka słaba? To był mój koniec. Obraz pokryła mgła, gdy w końcu zbrodniarz zdjął ze mnie spodnie. Po policzkach zaczęły płynąć mi łzy, które wypalały po sobie blizny. Wyginałam się, próbując uratować przed rozpięciem jesiennej kurtki. Czy walka miała jeszcze sens? Mamo, tato, siostro, Alexy przepraszam! Zaginiony muzyku wybacz, że cię nie odnalazłam! Wybaczcie mi! To pożegnanie!
- Co tu się dzieje? – Zdążyłam wyłapać znajomy głos, nim się poddałam. Za klęczącym przy mnie chudzielcem, kątem oka ujrzałam Lysandra.
- A nic. Jakaś laska nam się tu włamała, więc chcieliśmy dać jej małą nauczkę. Sama sobie zgotowała tą okrutną lekcję, pchając się tam, gdzie jest niebezpiecznie. – Wyjaśnił niedoszły gwałciciel podpierając się o moje drżące kolana.
- Chyba, że tak. Popisaliście się, więc możecie ją puścić. – Westchnął odwracając się.
- Ta, ta. Dopiero, gdy zaliczymy. – Dogadał cicho mięśniak, puszczając mi oczko. Proszę nie! Nie daj im mnie skrzywdzić. Nie odchodź! Nie otwieraj tamtych drzwi! Błagam! Wypełniona adrenaliną jakimś cudem ugryzłam duszącą mnie rękę, która odruchowo została odsunięta.
- Lysander! Poooomóż! – Ryknęłam w rozpaczy. Usłysz to, nie było mnie już stać na drugi krzyk. Drgnął pod wpływem szlochu. Zerknął na mnie przez ramię, po czym podszedł bliżej. Spojrzał na moją zapłakaną twarz. Wydawało mi się, iż pobladł. Nie byłam pewna czy mogłam ufać zmysłom.
- Zostawcie ją. – Powiedział srogo.
- Nie! Dawno nie miałem żadnej laski.
- Powiedziałem coś. Jeśli nie chcesz mieć styczności z furią Kastiela to puść moją dziewczynę.
- Dz- Dziewczynę? – Zająknął się tak samo jak ja w myślach. Mniejsza, jeśli to mnie uratuje to mogłam mieć przypisaną fałszywą etykietkę. Gostki zebrali się i klnąc pod nosem opuścili pomieszczenie. Podniosłam się do siadu. Zaczęłam masować pulsujące nadgarstki, spoglądając na Lysandra. Zasiadł obok mnie, ciężko wzdychając.
- Co panienka tu robi? – Zerknął na mnie z wypisanym zmartwieniem, a mi zrobiło się wstyd. Dziwnie mi. Przed chwilą prawie zostałam zgwałcona. On, on zadaje się z takimi gnojkami. Cały czas czułam ten ich nieprzyjemny dotyk, ten strach i moją słabość. Opuściłam głowę w zażenowaniu. Brzydziłam się teraz. Całego świata. – Czy panienka obraziłaby się, gdybym wziął ją w objęcia. Oczywiście w akcie dodania otuchy. – Kiwnęłam wymownie, a chłopak przysunął się. Drżałam, jednak jego ciepło było kojące. Pogłaskał mnie po włosach. – Już nic ci nie grozi. Nie bój się. – Przemówił łagodnym tonem. Wybuchłam płaczem, pozwalając uciec z siebie negatywnym emocjom. Pozory są tak mylące. To nie był ten patrzący z góry ignorant, jakim mi się wydawał. Nie trzymał dystansu. Był czułym plastrem na moje rany. Wtuliłam się w jego tors, a ręce włożyłam pod płaszcz, ściskając mocno jego koszulę. Oddałam się chwili, nie mając pojęcia ile skradłam czasu na uspokojenie się.
- Już dobrze? – Zapytał ostrożnie.
- T-tak. Dziękuję. – Odparłam, odsuwając się. Nie powinnam tak się do niego kleić. Spojrzałam na jego twarz, a on posłał mi pokrzepiający uśmiech.
- No panienko teraz czekam na rzetelne wyjaśnienie. – Rzekł, krzyżując ręce jak rodzic.
- Ech. Czy przypadek to dobre wyjaśnienie? – Zapytałam zaczepnie. Wracał do mnie optymizm. To pewnie dzięki niemu, nie popadłam w załamanie.
- Nie.
- No dobra. Przyznam się. Zobaczyłam Kastiela z gitarą, więc chcąc posłuchać jego gry bez namysłu zaczęłam go śledzić. – Zawstydzona kręciłam młynek kciukami.
- Doceniam szczerość, ale panienko…
- Wiem, wiem. To było głupie. Dostałam nauczkę. – Przerwałam mu, bo nie chciałam słuchać jego reprymendy.
- Ja myślę. – Uśmiechnął się. – A teraz chodźmy. Odprowadzę panienkę do domu, byś bezpiecznie dotarła. – Wstał, podając mi dłoń. Yyy… Przypomniałam sobie, że nie miałam na sobie części ubrań. On chyba też tego nie dostrzegł.
- Poczekaj, tylko się ubiorę. – Uprzedziłam podnosząc dżinsy z zapaskudzonej ziemi. Chłopak spojrzał na moją bieliznę i odwrócił się na pięcie. Mignęły mi jego zaczerwienione lica.
- Przepraszam. Nic nie widziałem, przysięgam. – Bronił się. Zaśmiałam się cicho, zauroczona jego niewinnością.
- Postaram się uwierzyć. – Zaczepiłam, wciągając na nogi spodnie.

Wyszliśmy z pokoju do salonu, który złudnie przypominał wcześniejsze pomieszczenie. Zniszczone z podziurawionymi miejscami do siedzenia. Jedyny aspekt, będący różnicą to podest z wyposażeniem do zagrania koncertu. Widocznie musiało być jakieś normalniejsze wyjście niż okno, skoro z niego nie skorzystaliśmy. Przy otwartym na oścież wyjściu na dwór, spostrzegłam oprawców z wcześniej, więc schowałam się za plecami Lysandra.
- Lysio nie wierzę w to! Ty i dziewczyna?! – Krzyknął wytatuowany mięśniak. Białowłosy położył mi dłoń na ramieniu, pokazując, że nic mi przy nim nie groziło. Dziwne, ale czułam się spokojna w jego obecności. Stanęłam obok, przytulając się do jego ramienia. Nie chciałam go puszczać, bałam się konsekwencji tego czynu.
- Czy to takie dziwne? – Odparł, lekko zawstydzony.
- No, ale serio. Nigdy nie pokazywałeś zainteresowania kobitami. – Dodał murzyn.
- Zastanawialiśmy się pomału, co z tobą nie tak? – Zaśmiał się czarnowłosy chudzielec z kolekcją kolczyków w uszach.
- Chyba, że to nie jest twoja dziewczyna?! – Złapał mnie za rękę nieustępliwy osiłek. Znów do oczu napłynęły mi łzy, bałam się go.
- Proszę Billy, nie dotykaj jej. – Syknął, odciągając mnie od napastnika.
- Ej dajcie im spokój. Przecież widać, że się kochają. – Stanął w naszej obronie wcześniej wspomniany blondyn. To on chyba sprowadził mojego wybawcę, byłam mu za to wdzięczna.
- Ja tam nic nie widzę. – Naburmuszył się... Billy? Tak miał chyba na imię ten durny kulturysta. Co on się tak uparł?
- To patrz i bez urazy: odczep się. – Warknął Lysander, spoglądając na mnie. Czemu jego wzrok wydawał mi się podejrzany?

10 komentarzy:

  1. Podoba mi się twój styl pisania. Historia też świetna. Zostanę na dłużej! Team Lysander <3
    Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeeeej dziękuję serdecznie :) Cieszę się bardzo :D Team Lysander <3

      Usuń
  2. Świetnie <3 Więcej sytuacji z Lyśkiem ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. pięknie, boskie, chce więcej!!!!! Czekam z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło się czyta takie przymiotniki. Następny w sobotę :)

      Usuń
  4. Woooo nie widziałam wcześniej opowiadania ale jest super Lysander jednak jest Lysandrem. Rozdział suuupeeerrr fajny super scena z gwałtem też nie zła takie rozkrecenie akcji. Nie no wszystko bez zarzutu Maru Mi :3.
    Pozdrawiam i życzę Duuuuuzo weny Haruka ❤.

    OdpowiedzUsuń
  5. ,,- Powiedziałem coś. Jeśli nie chcesz mieć styczności z furią Kastiela to puść moją dziewczynę.'' Haha nie no myślałam że umrę haha To jak on się do niej uroczo zwraca ,,panienko'' Po prostu zaraz się rozpłynę :D
    Co to za podejrzliwy wzrok? Czy on myśli że ona nie jest dziewczyna? Haha

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczyna mi się podobać twój styl pisania
    zamierzam przeczytać całe to opowiadanie,
    cieszę się że masz talent i wenę do pisania
    pozdrawiam serdecznie fanka Sf.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do pozostawienia swojej opinii!
Z góry dziękuję!