Trzy wdechy i wydechy narzucały mi rytm truchtu. Poranne powietrze
łaskotało moje rozgrzane od wysiłku policzki. Ta pora dnia była przeznaczona mi
dla codziennego treningu. Moje życie składało się właśnie z pasji rozwijania
swojej fizycznej siły. Całym tym doskonaleniem siebie, w postaci uprawiania
sportów zaraził mnie mój ojciec, który przez kontuzję, mógł mi jedynie
towarzyszyć dopingującym słowem. Z początku miał opory, co do wprowadzenia mnie
w tajniki tego cudownego świata, wypełnionego poszerzaniem swoich umiejętności,
lecz dostrzegając we mnie potencjał, w końcu wyciągnął do mnie dłoń. I tak, od
siódmego roku życia ćwiczyłam, nabierałam męskiej siły, aby w wieku osiemnastu
lat zwyciężać w walkach w ringu. Byłam jeszcze za młoda na mistrza świata w
kategorii kobiet, ale taki postawiłam sobie cel, do którego uparcie dążyłam i
każdego dnia stawałam się go coraz bliżej.
Biegłam parkowymi alejkami,
zapominając się w swoich myślach, które usilnie krążyły w niematerialnym
temacie, napędzającym moją młodość, zaraz po boksie. Otóż od pierwszej klasy
liceum w moich snach pojawiał się pewien uprzejmy chłopak, będący gospodarzem w
mojej szkole. Przez problemy zdrowotne na początku roku szkolnego, spowodowane
przez brutalną porażkę z moim odwiecznym nemezis, wylądowałam w szpitalu.
Dołączyłam do mojej wspólnoty klasowej już po tym, gdy porobiły się „grupki” i
zawiązały się przyjaźnie. Ciężko było mi się gdziekolwiek wpasować, zważywszy
na moją złą sławę, lecz dzięki światełku w postaci złotookiego przewodniczącego, nabrałam odwagi
do nawiązania znajomości i w skutkach odnalazłam swoje miejsce w szkolnej
wspólnocie. Oczywiście moja etykietka nieprzewidywalnej bokserki nie zniknęła i
dalej mnie prześladuje, jednakże taką musiałam płacić cenę za moją pasję i nie
mogłam tego żałować, ani się nad sobą użalać. Po prostu zaakceptowałam
sytuację. A w ogóle są ludzie w „Słodkim Amorisie”, którym wcale nie
przeszkadza, jaki sport uprawiam, czy jak prezentuję się wizualnie.
- Roxet
dziś robisz sobie wolne? – Usłyszałam znajomy głos, wyciągający mnie z obłoków
rozmyślań do realności. Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła, żeby zastopowałać
wzrok na uosobieniu cwaniactwa zwanego Kastielem. Choć ten łoś był bardzo
trudny w kontaktach, ze mną od razu złapał przyjacielską relację. Może to
dlatego, że imponuje mu moja bokserska strona. Cóż, na pewno jeśli chodzi o
sferę koleżeństwa, bo typ jego dziewczyny jest ode mnie zupełnie różny.
Przyglądając się jego wypindrzonej dziewczynie, klejącej się do jego ramienia,
jakby łączył ich Mamut Glue. Była seksownym obrazkiem kobiety, która swoim
usposobieniem potrafi uwieść każdego. Nic dziwnego, iż buntownik miał do niej
słabość.
- Nie myl mnie ze sobą. – Rzuciłam bezmyślnie,
lecz szybko nasunął mi się jeden wniosek. Skoro oni są już na nogach, to
świadczy tylko o jednym… - Która godzina? – Zapytałam orientując się, że
straciłam poczucie czasu. Kastiel prychnął, wyciągając telefon z kieszeni.
Debra zerknęła na wyświetlacz swymi wymalowanymi oczkami i uśmiechnęła się
kpiąco dla mojego roztrzepania.
- Dziewiąta. – O w dupę! Zrobiłam minę
równającą się z „Krzykiem” Edvarda Muncha. Jestem spóźniona godzinę, ja
pierniczę. Nataniel będzie mną zawiedziony! Pożegnana śmiechami, czym prędzej
ruszyłam w stronę domu! Muszę się chociaż opłukać, Boże, o której ja dotrę do
tej pierdzielonej szkoły?!
Miałam jakieś złe przeczucia. Gdy zaczyna się
dzień tak kiepsko, to nie może stać się nic dobrego. Taka równowaga świata,
kiedyś musi być źle, żebyśmy doceniali powodzenie i dobre dni. Biegłam do
szkoły, to była jakaś porażka! Nie dość, że nienawidzę tam chodzić, to jeszcze
pędzę na złamanie karku, aby trafić chociaż na kilka lekcji. W końcu przeszłam
przez szkolną bramę i dostałam z buta w mordę od napiętej atmosfery. Mogłam przysiąc,
że z budynku wydostawał się czarny dym nieszczęścia. Co to, piątek trzynastego?
A może babka z chemii zrobiła niezapowiedziany sprawdzian? Moje radary
podświadomości, aż buchały od złych przeczuć. I już sam widok Kastiela
oblegającego trawnik przy drzewie i ostentacyjnie palącego papierosa
wystarczająco mnie zaniepokoił. Co z nim? Przecież parę chwil temu, piał ze
mnie, więc dlaczego siedział jak udup, któremu rozleciał się świat? I czemu do
jasnej, ciasnej jest sam? Gdzie się podziała ta jego lafirynda sztucznie w
niego wpatrzona? Podeszłam pełna pytań, lecz gdy jego zrozpaczone spojrzenie
utkwiło w mojej zielonej studni bez dna biologicznie zwanej oczami, zabrakło mi
głosu w krtani. Spuścił ponuro łeb, bez żadnego cienia zadziornego charakteru. Jego
zachowanie było nad to wymowne. Patrząc na niego w takim stanie, tak naprawdę
dostrzegałam siebie. Czyli tu chodziło o miłość? Zrodziło się we mnie
przypuszczenie, że w końcu Debra pokazała mu swoje prawdziwe oblicze i go
olała. Ze względu na świadomość, jak to cholernie boli, siłą rzeczy nie mogłam
go ani zostawić, ani nic mu nawet konkretnego powiedzieć. W tym przypadku słowa
nie są zbytnio dobrym opatrunkiem. Przykucnęłam przy nim i w milczeniu
położyłam mu dłoń na ramieniu. To był subtelny akt dodatnia otuchy. On dokończył
papierosa, ratującego go przez zatraceniem w rozpaczy. Wtarł go w ziemię,
traktując go pewnie jako część swojej przeszłości. Chciał wyciągnąć następnego,
ale w ostateczności się nie zdecydował.
- Roxet dzięki. – Tak, nie ma sprawy. Jeśli
chodzi o zrozumienie go w takiej sytuacji, to chwilowo byłam w tym mistrzem. He…
Żaden powód do chwalenia się. Wstał chwiejnie i zrobił parę kroków przed
siebie. Nie odwróciliśmy się za sobą, no bo po co? Wiedziałam, że przystanął na
chwilę. – Olej Nataniela. To śmieć. – Burknął, a ja zaskoczona wejrzałam za nim
przez ramię. Udał się powolnym krokiem do wyjścia. Czyżby się domyślił mojego
zakochania? Kurde i w ogóle co jest? Zdawałam sobie sprawę z ich obustronnego
nieprzepadania za sobą, ale mieli do siebie szacunek. Żaden z nich nie wyzwał
drugiego, więc nie zrozumiałam tej obelgi przed chwilką. Mogłabym pobiec za
Kastielem, lecz co będę się pytać o jakieś nic nieznaczące frazy padające z jego
ust. Tym bardziej, że w zaistniałej sytuacji tylko bym go wkurzyła. Jedyna sensowna
odpowiedź kryje się za wrotami do więzienia, potocznie zwanego szkołą.
Stanęłam na początku korytarza, a powietrze stężyło
się, utrudniając nabranie głębokiego wdechu. Płuca zakuły od braku dotlenienia,
aczkolwiek pewnie podłoże tego dyskomfortu w klatce piersiowej leżał zupełnie
gdzie indziej. Przy szafkach stała roztrzęsiona Melania, przytulana przez
rudowłosą koleżankę. Obie wyglądały, jakby przeżyły trzęsienie ziemi. Trochę
dalej dostrzegałam białe włoski Lysandra i Rozalii skulonych pod klasą. Złotooka
piękność o dziwo milczała, zresztą jak każdy członek mojej klasy przebywający w
holu. Och, tylko Amber rzucała klątwy pod nosem, co zdradzał mroczny wyraz jej płótna
pod tapetę. Tłum reszty uczniów przemijał jak emigrujące stado bawołów.
- Ach Roxi. – Zawołała Melania zauważając moją
wysportowaną obecność. Przy truchtała do mnie jak pingwinek i w ślad za nią
przybyła także Iris. Wbiły we mnie przerażone patrzałki, które u Melani były
dodatkowo podrażnione. Jeszcze nie wyschły jej ślady na bladych policzkach, cóż
to doprowadziło ją do płaczu przy innych? Zwykle to chowała swoje słabości w
moim ramieniu, wtedy kiedy miała pewność prywatności.
- Co się stało? – Zapytałam zaciekawiona i jednocześnie
zaniepokojona. Melania zagryzła dolną wargę, upuszczając kolejne łzy.
Przytuliła się do smutnej Iris. Nie podobał mi się ten klimat…
- Kastiel i Nataniel mieli sprzeczkę. Nat
próbował… – Zarumieniła się. – …No wiesz, on… No wiesz… – Jąkała się, tymczasem
ja zupełnie nie potrafiłam rozszyfrować tego bełkotu.
- Wysłów się. – Rzuciłam zniecierpliwiona,
przestraszając biedną dziewczynę. Upss nie chciałam zabrzmieć tak groźnie.
Znowu potwierdzałam słuszność mojej etykietki. – Przepraszam za uniesienie się.
- Nataniel chciał zgwałcić Debrę! – Wybuchła Melania
dusząc się fazą rzewnego płaczu… Co? Skamieniałam. Jej słowa odbijały mi się w
głowie jak dzwony w kościele. To za wiele dla mojego umysłu, on walczenie
walczył z przyjęciem tego do siebie. Taki porządny Nataniel mógłby położyć łapy
na Debrze? Jak on nigdy jej nie lubił…To się nie trzyma kupy. Okej, wiedziałam,
że pozory mogą mylić, szczególnie mnie omamioną miłością do niego i skrzywionym
wyobrażaniem go, ale i serce, i rozum byli w tym zgodni. To nie może być
prawda! Absolutnie!
- Skąd to wiecie? – Dopytałam, próbując zdobyć
jakieś argumenty nie odbierające mi wiary w Nataniela.
- Kastiel ich przyłapał. Musieliśmy rozdzielać
Kastiela i Nataniela, bo prawie się pozabijali. – Oznajmiła Iris, głaszcząc
Melanię po głowie, chcąc ją uspokoić. O Jezu, jeśli Kastiel wpadł w furię, to
boję się o stan Nata. Przecież to szatan wcielony... Mimo wszystko nie mogłam
zaakceptować tej wersji wydarzeń. To musiało być jakieś wielkie
nieporozumienie. Naiwnie wierzyłam w tego chłopaka, tak jak on robił to ze mną.
Zawsze czułam jego wspierającą mnie dłoń na plecach, która pchała mnie do
przodu z uniesioną wysoko głową. Póki nie usłyszę jego opisu tego wydarzenia,
to nie zmienię o nim zdania.
- Gdzie on jest? – Zaczęłam szukać w kieszeni
jakiejś szmatki. Na wszelki wypadek nosiłam przy sobie jedną, w końcu moje
życie jest wypełnione brutalnością i nigdy nie wiadomo, kiedy akurat będę
potrzebować otrzeć krew lub pot.
- W pokoju gospodarzy. Lepiej zostawić go
samego. – Wyszlochała Melania. Zostawić samego? Pewnie było by to słuszne
posunięcie, ale ja nie mogłam tego zrobić. On nie poradzi sobie z upokorzeniem,
z byciem osamotnionym i konsekwencjami tego zajścia. Załamią go te wszystkie
pogardliwe spojrzenia, ludzie będą deptać jego dumę… Nie wytrzyma tego
psychicznie, jeśli nie znajdzie się chociaż jedna para oczu, która nie będzie
go oceniać. Bez dalszej dyskusji ruszyłam w stronę łazienki, aby namoczyć materiał.
– Ej Roxi! Co ty chcesz zrobić temu zboczeńcowi?! – Usłyszałam za sobą
przeraźliwy wrzask i aż przystanęłam zszokowana. Ten dzień był już
wystarczająco zadziwiający, więc starczy tego. Proszę, niech nie zaskakuje mnie
jeszcze bardziej. Nie tym razem, błagam. Gdy się odwrócę, będzie tam stał ktoś
inny niż Melania. Nie ona, prawda? Gówno prawda. Dziewczyna mierzyła mnie zapłakanymi
ślepiami, pełnymi żalu i złości spowodowanymi roztrzaskaniem światopoglądu.
- Czy ja się przesłyszałam? Jak go
nazwałaś? „Zboczeńcem”? Myślałam, że
dostatecznie wiele czasu spędzaliście razem, abyś zauważyła w nim dobroć, którą
ja w nim dostrzegałam. Jego brak zdolności do świadomego krzywdzenia innych,
chęć noszenia pomocy… Czy będąc z nim patrzyłaś uważnie, nie mówię o oczach, ale
sercu? Widocznie nie, twoje uczucia wcale nie były takie silne, jak mi
opowiadałaś. Gdzie się podziała twoja bezgraniczna wiara w niego? Zaufanie?
Serio uważasz, że mógłby popełnić taką zbrodnię? – Zadawałam pytania, a
dziewczyna z każdym kolejnym, kurczyła się jak rodzynka. Może byłam za ostra, jednakże
miałam do niej ogromny żal. Zakryła płaczące oczy, trzęsącymi się dłońmi.
- Ja już nic nie wiem…- Wyjęczała, a ja
myślałam, iż szlak mnie trafi. Podeszłam do niej i położyłam jej dłoń na
dziewczęcym ramieniu, którego gdzieś głęboko zakopana we mnie kobieta jej
zazdrościła. Odsunęła palce, ukazując mi swoje zaszklone błękitne kryształki.
Pewnie zranię ją mocno, ale miałam już tego dosyć. Tego nic niewartego
poświęcania się. Bitwę o względy u Nataniela oddałam walkowerem. Poddałam się
tylko w tej jednej najważniejszej walce. Miałam wpojone zasady i honor, nigdy
nie chciałam rywalizować poza ringiem, tym bardziej z przyjaciółką. Nie mogłam
jej tego zrobić, zachować się tak paskudnie i podbijać do jej ukochanego.
Widocznie wzięłam jej uczucia za poważnie. Podeszłam do tego zbyt dojrzale,
czego zaczęłam żałować.
- Nie chciałam ci tego robić, ponieważ tak
gorączkowo deklarowałaś mi miłość do niego, jednakże pokazałaś mi właśnie,
jakie to wszystko było płytkie. Kocham Nataniela i od tej chwili zaczynam się o
niego starać. Nie oddam go komuś, kogo nie jest wart. – Powiedziałam srogo,
lecz nie będę się z nią dłużej patyczkować, nawet jeśli jest tak drobną
dziewczyną. Pewnie zaprzepaszczę naszą przyjaźń i z pewnością nie mam żadnych
szans u Nataniela, ale nic nie robiąc, to nawet nie będę miała nadziei na
odwzajemnienie moich uczuć. Nie mogę być jak nieruchomy posąg, muszę sięgnąć po
swoje szczęście.
- Od kiedy ty…? – Wydukała w kompletnym szoku.
Zajęłam dotykiem jej drugie ramię i uśmiechnęłam się lekko zawstydzona.
- Od kiedy byłam nowa.
______________________________________________________________________
Hej i jak się zapatrujecie na historię miłości sztywniaka i bokserki? Szczerze to bardzo się wkręciłam w to opowiadanie :D Chcę w nim zaszaleć, jak nigdy! No, pozdrawiam serdecznie ♥