30 marca 2016

Pięść i rozum - Odcinek 0

Trzy wdechy i wydechy narzucały mi rytm truchtu. Poranne powietrze łaskotało moje rozgrzane od wysiłku policzki. Ta pora dnia była przeznaczona mi dla codziennego treningu. Moje życie składało się właśnie z pasji rozwijania swojej fizycznej siły. Całym tym doskonaleniem siebie, w postaci uprawiania sportów zaraził mnie mój ojciec, który przez kontuzję, mógł mi jedynie towarzyszyć dopingującym słowem. Z początku miał opory, co do wprowadzenia mnie w tajniki tego cudownego świata, wypełnionego poszerzaniem swoich umiejętności, lecz dostrzegając we mnie potencjał, w końcu wyciągnął do mnie dłoń. I tak, od siódmego roku życia ćwiczyłam, nabierałam męskiej siły, aby w wieku osiemnastu lat zwyciężać w walkach w ringu. Byłam jeszcze za młoda na mistrza świata w kategorii kobiet, ale taki postawiłam sobie cel, do którego uparcie dążyłam i każdego dnia stawałam się go coraz bliżej.

Biegłam parkowymi alejkami, zapominając się w swoich myślach, które usilnie krążyły w niematerialnym temacie, napędzającym moją młodość, zaraz po boksie. Otóż od pierwszej klasy liceum w moich snach pojawiał się pewien uprzejmy chłopak, będący gospodarzem w mojej szkole. Przez problemy zdrowotne na początku roku szkolnego, spowodowane przez brutalną porażkę z moim odwiecznym nemezis, wylądowałam w szpitalu. Dołączyłam do mojej wspólnoty klasowej już po tym, gdy porobiły się „grupki” i zawiązały się przyjaźnie. Ciężko było mi się gdziekolwiek wpasować, zważywszy na moją złą sławę, lecz dzięki światełku w postaci złotookiego przewodniczącego, nabrałam odwagi do nawiązania znajomości i w skutkach odnalazłam swoje miejsce w szkolnej wspólnocie. Oczywiście moja etykietka nieprzewidywalnej bokserki nie zniknęła i dalej mnie prześladuje, jednakże taką musiałam płacić cenę za moją pasję i nie mogłam tego żałować, ani się nad sobą użalać. Po prostu zaakceptowałam sytuację. A w ogóle są ludzie w „Słodkim Amorisie”, którym wcale nie przeszkadza, jaki sport uprawiam, czy jak prezentuję się wizualnie.
-  Roxet dziś robisz sobie wolne? – Usłyszałam znajomy głos, wyciągający mnie z obłoków rozmyślań do realności. Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła, żeby zastopowałać wzrok na uosobieniu cwaniactwa zwanego Kastielem. Choć ten łoś był bardzo trudny w kontaktach, ze mną od razu złapał przyjacielską relację. Może to dlatego, że imponuje mu moja bokserska strona. Cóż, na pewno jeśli chodzi o sferę koleżeństwa, bo typ jego dziewczyny jest ode mnie zupełnie różny. Przyglądając się jego wypindrzonej dziewczynie, klejącej się do jego ramienia, jakby łączył ich Mamut Glue. Była seksownym obrazkiem kobiety, która swoim usposobieniem potrafi uwieść każdego. Nic dziwnego, iż buntownik miał do niej słabość.
- Nie myl mnie ze sobą. – Rzuciłam bezmyślnie, lecz szybko nasunął mi się jeden wniosek. Skoro oni są już na nogach, to świadczy tylko o jednym… - Która godzina? – Zapytałam orientując się, że straciłam poczucie czasu. Kastiel prychnął, wyciągając telefon z kieszeni. Debra zerknęła na wyświetlacz swymi wymalowanymi oczkami i uśmiechnęła się kpiąco dla mojego roztrzepania.
- Dziewiąta. – O w dupę! Zrobiłam minę równającą się z „Krzykiem” Edvarda Muncha. Jestem spóźniona godzinę, ja pierniczę. Nataniel będzie mną zawiedziony! Pożegnana śmiechami, czym prędzej ruszyłam w stronę domu! Muszę się chociaż opłukać, Boże, o której ja dotrę do tej pierdzielonej szkoły?!

Miałam jakieś złe przeczucia. Gdy zaczyna się dzień tak kiepsko, to nie może stać się nic dobrego. Taka równowaga świata, kiedyś musi być źle, żebyśmy doceniali powodzenie i dobre dni. Biegłam do szkoły, to była jakaś porażka! Nie dość, że nienawidzę tam chodzić, to jeszcze pędzę na złamanie karku, aby trafić chociaż na kilka lekcji. W końcu przeszłam przez szkolną bramę i dostałam z buta w mordę od napiętej atmosfery. Mogłam przysiąc, że z budynku wydostawał się czarny dym nieszczęścia. Co to, piątek trzynastego? A może babka z chemii zrobiła niezapowiedziany sprawdzian? Moje radary podświadomości, aż buchały od złych przeczuć. I już sam widok Kastiela oblegającego trawnik przy drzewie i ostentacyjnie palącego papierosa wystarczająco mnie zaniepokoił. Co z nim? Przecież parę chwil temu, piał ze mnie, więc dlaczego siedział jak udup, któremu rozleciał się świat? I czemu do jasnej, ciasnej jest sam? Gdzie się podziała ta jego lafirynda sztucznie w niego wpatrzona? Podeszłam pełna pytań, lecz gdy jego zrozpaczone spojrzenie utkwiło w mojej zielonej studni bez dna biologicznie zwanej oczami, zabrakło mi głosu w krtani. Spuścił ponuro łeb, bez żadnego cienia zadziornego charakteru. Jego zachowanie było nad to wymowne. Patrząc na niego w takim stanie, tak naprawdę dostrzegałam siebie. Czyli tu chodziło o miłość? Zrodziło się we mnie przypuszczenie, że w końcu Debra pokazała mu swoje prawdziwe oblicze i go olała. Ze względu na świadomość, jak to cholernie boli, siłą rzeczy nie mogłam go ani zostawić, ani nic mu nawet konkretnego powiedzieć. W tym przypadku słowa nie są zbytnio dobrym opatrunkiem. Przykucnęłam przy nim i w milczeniu położyłam mu dłoń na ramieniu. To był subtelny akt dodatnia otuchy. On dokończył papierosa, ratującego go przez zatraceniem w rozpaczy. Wtarł go w ziemię, traktując go pewnie jako część swojej przeszłości. Chciał wyciągnąć następnego, ale w ostateczności się nie zdecydował.
- Roxet dzięki. – Tak, nie ma sprawy. Jeśli chodzi o zrozumienie go w takiej sytuacji, to chwilowo byłam w tym mistrzem. He… Żaden powód do chwalenia się. Wstał chwiejnie i zrobił parę kroków przed siebie. Nie odwróciliśmy się za sobą, no bo po co? Wiedziałam, że przystanął na chwilę. – Olej Nataniela. To śmieć. – Burknął, a ja zaskoczona wejrzałam za nim przez ramię. Udał się powolnym krokiem do wyjścia. Czyżby się domyślił mojego zakochania? Kurde i w ogóle co jest? Zdawałam sobie sprawę z ich obustronnego nieprzepadania za sobą, ale mieli do siebie szacunek. Żaden z nich nie wyzwał drugiego, więc nie zrozumiałam tej obelgi przed chwilką. Mogłabym pobiec za Kastielem, lecz co będę się pytać o jakieś nic nieznaczące frazy padające z jego ust. Tym bardziej, że w zaistniałej sytuacji tylko bym go wkurzyła. Jedyna sensowna odpowiedź kryje się za wrotami do więzienia, potocznie zwanego szkołą.

Stanęłam na początku korytarza, a powietrze stężyło się, utrudniając nabranie głębokiego wdechu. Płuca zakuły od braku dotlenienia, aczkolwiek pewnie podłoże tego dyskomfortu w klatce piersiowej leżał zupełnie gdzie indziej. Przy szafkach stała roztrzęsiona Melania, przytulana przez rudowłosą koleżankę. Obie wyglądały, jakby przeżyły trzęsienie ziemi. Trochę dalej dostrzegałam białe włoski Lysandra i Rozalii skulonych pod klasą. Złotooka piękność o dziwo milczała, zresztą jak każdy członek mojej klasy przebywający w holu. Och, tylko Amber rzucała klątwy pod nosem, co zdradzał mroczny wyraz jej płótna pod tapetę. Tłum reszty uczniów przemijał jak emigrujące stado bawołów.
- Ach Roxi. – Zawołała Melania zauważając moją wysportowaną obecność. Przy truchtała do mnie jak pingwinek i w ślad za nią przybyła także Iris. Wbiły we mnie przerażone patrzałki, które u Melani były dodatkowo podrażnione. Jeszcze nie wyschły jej ślady na bladych policzkach, cóż to doprowadziło ją do płaczu przy innych? Zwykle to chowała swoje słabości w moim ramieniu, wtedy kiedy miała pewność prywatności.
- Co się stało? – Zapytałam zaciekawiona i jednocześnie zaniepokojona. Melania zagryzła dolną wargę, upuszczając kolejne łzy. Przytuliła się do smutnej Iris. Nie podobał mi się ten klimat…
- Kastiel i Nataniel mieli sprzeczkę. Nat próbował… – Zarumieniła się. – …No wiesz, on… No wiesz… – Jąkała się, tymczasem ja zupełnie nie potrafiłam rozszyfrować tego bełkotu.
- Wysłów się. – Rzuciłam zniecierpliwiona, przestraszając biedną dziewczynę. Upss nie chciałam zabrzmieć tak groźnie. Znowu potwierdzałam słuszność mojej etykietki. – Przepraszam za uniesienie się.
- Nataniel chciał zgwałcić Debrę! – Wybuchła Melania dusząc się fazą rzewnego płaczu… Co? Skamieniałam. Jej słowa odbijały mi się w głowie jak dzwony w kościele. To za wiele dla mojego umysłu, on walczenie walczył z przyjęciem tego do siebie. Taki porządny Nataniel mógłby położyć łapy na Debrze? Jak on nigdy jej nie lubił…To się nie trzyma kupy. Okej, wiedziałam, że pozory mogą mylić, szczególnie mnie omamioną miłością do niego i skrzywionym wyobrażaniem go, ale i serce, i rozum byli w tym zgodni. To nie może być prawda! Absolutnie!
- Skąd to wiecie? – Dopytałam, próbując zdobyć jakieś argumenty nie odbierające mi wiary w Nataniela.
- Kastiel ich przyłapał. Musieliśmy rozdzielać Kastiela i Nataniela, bo prawie się pozabijali. – Oznajmiła Iris, głaszcząc Melanię po głowie, chcąc ją uspokoić. O Jezu, jeśli Kastiel wpadł w furię, to boję się o stan Nata. Przecież to szatan wcielony... Mimo wszystko nie mogłam zaakceptować tej wersji wydarzeń. To musiało być jakieś wielkie nieporozumienie. Naiwnie wierzyłam w tego chłopaka, tak jak on robił to ze mną. Zawsze czułam jego wspierającą mnie dłoń na plecach, która pchała mnie do przodu z uniesioną wysoko głową. Póki nie usłyszę jego opisu tego wydarzenia, to nie zmienię o nim zdania.
- Gdzie on jest? – Zaczęłam szukać w kieszeni jakiejś szmatki. Na wszelki wypadek nosiłam przy sobie jedną, w końcu moje życie jest wypełnione brutalnością i nigdy nie wiadomo, kiedy akurat będę potrzebować otrzeć krew lub pot.
- W pokoju gospodarzy. Lepiej zostawić go samego. – Wyszlochała Melania. Zostawić samego? Pewnie było by to słuszne posunięcie, ale ja nie mogłam tego zrobić. On nie poradzi sobie z upokorzeniem, z byciem osamotnionym i konsekwencjami tego zajścia. Załamią go te wszystkie pogardliwe spojrzenia, ludzie będą deptać jego dumę… Nie wytrzyma tego psychicznie, jeśli nie znajdzie się chociaż jedna para oczu, która nie będzie go oceniać. Bez dalszej dyskusji ruszyłam w stronę łazienki, aby namoczyć materiał. – Ej Roxi! Co ty chcesz zrobić temu zboczeńcowi?! – Usłyszałam za sobą przeraźliwy wrzask i aż przystanęłam zszokowana. Ten dzień był już wystarczająco zadziwiający, więc starczy tego. Proszę, niech nie zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Nie tym razem, błagam. Gdy się odwrócę, będzie tam stał ktoś inny niż Melania. Nie ona, prawda? Gówno prawda. Dziewczyna mierzyła mnie zapłakanymi ślepiami, pełnymi żalu i złości spowodowanymi roztrzaskaniem światopoglądu.
- Czy ja się przesłyszałam? Jak go nazwałaś?  „Zboczeńcem”? Myślałam, że dostatecznie wiele czasu spędzaliście razem, abyś zauważyła w nim dobroć, którą ja w nim dostrzegałam. Jego brak zdolności do świadomego krzywdzenia innych, chęć noszenia pomocy… Czy będąc z nim patrzyłaś uważnie, nie mówię o oczach, ale sercu? Widocznie nie, twoje uczucia wcale nie były takie silne, jak mi opowiadałaś. Gdzie się podziała twoja bezgraniczna wiara w niego? Zaufanie? Serio uważasz, że mógłby popełnić taką zbrodnię? – Zadawałam pytania, a dziewczyna z każdym kolejnym, kurczyła się jak rodzynka. Może byłam za ostra, jednakże miałam do niej ogromny żal. Zakryła płaczące oczy, trzęsącymi się dłońmi.
- Ja już nic nie wiem…- Wyjęczała, a ja myślałam, iż szlak mnie trafi. Podeszłam do niej i położyłam jej dłoń na dziewczęcym ramieniu, którego gdzieś głęboko zakopana we mnie kobieta jej zazdrościła. Odsunęła palce, ukazując mi swoje zaszklone błękitne kryształki. Pewnie zranię ją mocno, ale miałam już tego dosyć. Tego nic niewartego poświęcania się. Bitwę o względy u Nataniela oddałam walkowerem. Poddałam się tylko w tej jednej najważniejszej walce. Miałam wpojone zasady i honor, nigdy nie chciałam rywalizować poza ringiem, tym bardziej z przyjaciółką. Nie mogłam jej tego zrobić, zachować się tak paskudnie i podbijać do jej ukochanego. Widocznie wzięłam jej uczucia za poważnie. Podeszłam do tego zbyt dojrzale, czego zaczęłam żałować.
- Nie chciałam ci tego robić, ponieważ tak gorączkowo deklarowałaś mi miłość do niego, jednakże pokazałaś mi właśnie, jakie to wszystko było płytkie. Kocham Nataniela i od tej chwili zaczynam się o niego starać. Nie oddam go komuś, kogo nie jest wart. – Powiedziałam srogo, lecz nie będę się z nią dłużej patyczkować, nawet jeśli jest tak drobną dziewczyną. Pewnie zaprzepaszczę naszą przyjaźń i z pewnością nie mam żadnych szans u Nataniela, ale nic nie robiąc, to nawet nie będę miała nadziei na odwzajemnienie moich uczuć. Nie mogę być jak nieruchomy posąg, muszę sięgnąć po swoje szczęście.
- Od kiedy ty…? – Wydukała w kompletnym szoku. Zajęłam dotykiem jej drugie ramię i uśmiechnęłam się lekko zawstydzona.
- Od kiedy byłam nowa.

______________________________________________________________________

Hej i jak się zapatrujecie na historię miłości sztywniaka i bokserki? Szczerze to bardzo się wkręciłam w to opowiadanie :D Chcę w nim zaszaleć, jak nigdy! No, pozdrawiam serdecznie ♥

26 marca 2016

Sucrette & Lysander rozdział 19

Pochłonięta urodzinowym, szalonym czasem.

Niepewnie zerknęłam na twarz męczyciela, który z lekkimi rumieńcami od ciepła wpatrywał się we mnie jak w najcenniejszy obrazek. Nie spodziewałam się, że ma dla mnie przeznaczony taki rodzaj spojrzenia.
- Jak wy zaczęliście ze sobą być? – Zapytał zdruzgotanym głosem, odchylając się ode mnie kawałek. – To znaczy, na co on cię poderwał? – Co? Czy mnie uszy zwodzą? Poważny wyraz twarzy Billy’ego jednak odegnał ode mnie podejrzenie o przesłyszenie się lub głupi żart z jego podłej strony. – Mała wiem, że nasz początek nie był najlepszy... Wpadłaś przez tamto okienko jak zesłaniec z nieba, wtedy kiedy najbardziej potrzebowałem kobiecego ciepła. Gdybyśmy zaczęli na nowo, dałabyś mi szansę? – Wyznał swoim ochrypłym od nadużywania alkoholu i papierosów głosem. Raczej były to jego szczere myśli. Cóż, powinno się docenić takie otworzenie się przed kimś, ale mnie napełniło to tylko odrazą. Jak może opowiadać takie rzeczy dziewczynie swojego kumpla? Tak się nie robi, to świństwo.
- Wybacz, ale raczej nie sądzę. – Odpowiedziałam bojaźliwie, opuszczając wzrok na swoje przybrudzone od leśnej ścieżki buty. Postaliśmy tak parę sekund, po czym chciałam odejść, lecz on chwycił mnie za ramię. Och, znowu wychodzi na jaw jego agresja… Boję się…
- Nie skończyliśmy jeszcze. – Warknął tym swoim nieprzyjemnym tonem, którego wcześniej doskonale się wyzbył. Zacisnęłam powieki, nie chcąc nawet podnosić głowy. Czułam tylko bolesny ucisk, nie pozwalający przepłynąć mojej krwi do palców.
- Przepraszam Billy, ale ja dla mnie to właśnie skończyliście. – Usłyszałam słodkie brzmienie mojego wybawienia w postaci Lysandra. Mięśniak od razu mnie puścił, jakby nagle dowiedział się o mojej zarazie. Jakie szczęście, znów zostałam uratowana przez te kojące ramiona, które teraz mocno mnie przytulały. Schowałam twarz w jedwabnej koszuli, przesiąkniętej jego zapachem.
- Lysander…
- Jeśli dalej chcesz być mile widziany w moim towarzystwie, to powinieneś udać się w tej chwili do domu. – Billy skomentował to tylko prychnięciem i bez większych problemów zebrał się do wyjścia. Nie chciałam, żeby to tak się potoczyło…
- Przepraszam. – Powiedziałam cicho, a chłopak odsunął mnie od siebie delikatnie z troskliwym uśmiechem.
- To ja przepraszam. Miałem cię nie zostawiać samej, zawiodłem. – Wyraził skruchę, właściwie to niepotrzebnie. Nie mam mu nic za złe, tym bardziej, iż w ostateczności okazał mi dowód bezpieczeństwa przy jego boku. Zareagował i nawet na przekór swojemu kulturalnemu, super przemiłemu charakterowi, wyprosił kolegę. I zrobił to dla mnie. Ach właśnie. Przypomniałam sobie o czymś.
- Przy okazji, jak jesteśmy sami… – Zaczęłam niezrozumiale, podchodząc do wieszaków i wyciągając z kryjówki prezent. To może być jedyna okazja tego wieczoru, kiedy jesteśmy sam na sam, więc trzeba ją wykorzystać. Schowałam opakowanie za plecami i stanęłam przed Lysandrem z tajemniczym uśmieszkiem. – Kochany długo myślałam nad odpowiednim podarunkiem dla ciebie. Nie chciałam, żeby było to coś zwykłego, co można kupić praktycznie wszędzie. Daję ci coś unikatowego wypełnionego myślami o tobie. Proszę. – Podałam mu tytkę, a on popatrzył wielkimi oczami to na mnie, to na opakowanie z namalowanymi balonikami.
- Cóż to? Wiesz, że nie musiałaś. – Jąkał się zawstydzony i zarazem ucieszony. Te jego słodkie zachowanie, doprowadziło mnie to cichego chichotu.
- Wiem, wiem. Zajrzyj do środka. – Powiedziałam podekscytowana, może nawet zestresowana. Złączyłam moje dłonie, mając głęboką nadzieję, że mój skromny podarek przypadnie chłopakowi do gustu. I widząc jego zadowolony uśmiech oraz iskierki w oczach na widok grubego notesu, już wiedziałam, iż dokonałam dobrego wyboru związanego z tym prezentem. – Zbliża się nowy rok, a twój notesik jest kompletną ruiną, wiec pomyślałam o nowym. Jednakże to nie jest zwykły kalendarzyk. Odnajdziesz tam cytaty, rozważania, myśli o tobie i gdzie nie gdzie małą kopertę z listem. To wszystko jest ogromie ważne dla mnie, bo podzieliłam się z tobą moim skrytym wnętrzem. W tych treściach jestem zamknięta cała ja, bezgranicznie cię kochająca. – Wyjaśniłam czując jak moja skóra zaczyna mnie piec. Otworzyłam się przed nim, gdyż miałam pewność, co do docenienia tego gestu. Dzięki tym odręcznie wypisanym linijką tekstu pozna mnie i moje uczucia na wylot. Stanę się z nim jednością, poprzez ukazanie mu mojej duszy. Poruszony Lys od razu wciągnął mnie w swoje objęcia. Trząsł się, jakby miał się zaraz rozsypać. Czyżby emocje próbowały go zburzyć?
- To jest naprawdę piękny prezent. Wyjątkowy. Jest przesycony tobą, aż mam ochotę teraz zamknąć się w komnacie i nic, tylko wpajać naukę o tobie. – Szeptał drżącym szczęściem głosem. Odwzajemniłam jego uścisk, zaciskając dłonie na jego plecach. Wtuliłam w jego ramię moją głowę, jakbyśmy mieli się zaraz razem stopić w jeden posąg.
- Nie możesz się zamknąć, bo co ja bez ciebie zrobię? – Zapytałam retorycznie. – Tylko go nie zgub, tak jak to było z tym wcześniejszym. Dobrze? – Niechętnie, ale musiałam się od niego oddalić, gdyż zorientowaliśmy się, że dalej tkwiliśmy w miejscu publicznym. Nie wypadało się tak mizdrzyć przy innych i dzielić się naszą prywatnością. Czułości powinny być zarezerwowane tylko dla tej drugiej połówki, nie dla ciekawskich gapiów.
- Postaram się. – Uśmiechnął się, jednakże wciąć lekko drżał. A przez duszność w tym pomieszczeniu oraz nasze podzielenie się ciepłem, Lyś był cały czerwony, tak sama jak pewnie ja. – Idziemy się przejść? – Zaproponował, na co kiwnęłam potwierdzająco głową. Dżentelmeńsko podał mi płaszcz i ostrożnie pomógł mi go założyć, tak jak przystało na prawdziwego mężczyznę. Naprawdę spotkało mnie nieopisywalne szczęście, trafienia na takiego partnera.
- Czemu właściwie wychodzimy? – Zainteresowałam się, gdy otworzył mi drzwi, chcąc przepuścić mnie przodem.
- Kastiel dzwonił i poprosił, abyśmy po niego wyszli, bo nie chce się zgubić. – Hmm jakieś to podejrzane, ale cóż. Może biedny Kastielek faktycznie boi się lasku i o swoją orientację w terenie. Rozkojarzona przeszłam przez próg i z chwilą, kiedy drzwi zamknęły się z hukiem, zostałam przyciśnięta do zimnych pustaków zewnętrznej ściany restauracyjnego dworca. Oczy diametralnie rozszerzyły mi się do granic możliwości, gdy moje usta zostały zaatakowane przez Lysandra. Nim w ogóle pojęłam co się właśnie stało, chłopak prostując się na baczność, odsunął się. – Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. W środku mi nie wypadało, choć bardzo tego zapragnąłem. Przepraszam za ten haniebny czyn, sprowadzający mnie w odmęty perwersji… Może mi panienka dać liścia… To dla tego, że ja byłem taki szczęśliwy za ten prezent… No i tak bardzo cię kocham… - Tłumaczył się nerwowo za ten skradziony całus, jakby popełnił niewybaczalną zbrodnię. Jednakże ja nie byłam zła, wręcz przeciwnie. Byłam pozytywnie zaskoczona, jego spontanicznym zachowaniem. Zupełnie się po nim nie spodziewałam takich rzeczy, cieszy mnie, iż jednak poskromił swoją przewidywalność. Stał się dla mnie ciekawszy. Ostrożnie dotknęłam jego zziębniętego policzka, starając się odpędzić jego wyrzuty sumienia. Delikatnie pogłaskałam go kciukiem, patrząc głęboko w jego dwukolorowe tęczówki. Były tak blisko, że mimo ciemności, potrafiłam dostrzec ich blask.
- Nie przepraszaj. To było bardzo miłe. Nie obraziłabym się, gdybyś tak właśnie od czasu do czasu mnie zaskakiwał. – Oznajmiłam spokojnym tonem, który brzmiał wyjątkowo głęboko.
- W takim razie, czy mógłbym cię zaskoczyć jeszcze jeden raz? – Dopytał powoli skracając dystans między naszymi pożądającymi się wzajemnie wargami. Mimowolnie zamknęłam oczy, zaślepiona postacią mojej miłości. W brzuchu wszystko zaczęło mi się mieszać w rytm wirujących motyli. Czułam jak bezwładne stają się moje nogi, a ręce same owijają się na jego karku. Dziwne uczucie, najprawdopodobniej zwane podnieceniem, przejmowało całe moje pokryte gęsią skórką ciało. Od zetknięcia naszych ust po całej linii kręgosłupa przeszedł mi dreszcz. Nie chcę, by ten moment się kończył, na szczęście nie byłam w tym sama. Nasz pocałunek był inny, niż do tej pory. Nie był tylko dotknięciem się warg, a stał się ich zabawą. Muskał mnie czule, przyciskając do siebie jak najcenniejszy skarb. Jego dłoń na mojej talii wypalała mi gorący ślad nawet przez ubranie. Palce wplotłam w jego przydługie włosy, pogłębiając się tym rozkosznym akcie. Rozpływałam się, powoli osuwając. Już nie mogłam, to było za wiele. Oderwaliśmy się od siebie, aby odetchnąć. Byłam roztrzęsiona od nadmiaru emocji. Nigdy się tak jeszcze nie czułam, nie wiedziałam, że kiedykolwiek ktoś doprowadzi mnie do stanu nieważkości. Chciałam się odsunąć w nabraniu dystansu, lecz on uchwycił mnie, nie chcąc mnie puszczać. Przytulił mnie do swojej łomoczącej klatki piersiowej, teraz zorientowałam się, iż nasze serca biją tym samym tempem. Jedną, trzęsącą się dłonią gładził moje włosy, drugą zaś trzymał mnie, jakby bał się o moją ucieczkę lub omdlenie. Istotnie miał powód do tego, bo czułam się niesamowicie osłabiona…
- Sucrette wszystko dobrze. Ponownie cię… - Uniosłam ociężałą rękę, by zatkać mu usta, które przed chwilą doprowadzały mnie do miłosnego obłędu. Jego skóra, aż piekła. Widocznie dla niego też to nie było byle co.
- Lys nie przepraszaj, jakbyś tego żałował. Nie rób tego, nie smuć mnie. – Przytaknął jednoznacznie swoją główką.
- No ładnie to tak? – Usłyszeliśmy, więc oderwaliśmy od siebie wzrok, by spostrzec znajomą posturę i wciągnąć w płuca zapach papierosów reprezentujący czerwonowłosego buntownika. Upss chyba zapomnieliśmy o celu naszego wyjścia. Jak oparzeni odsunęliśmy się od siebie. Siły witalne na nowo powróciły. – Nie ma to jak mnie olać, dla pomiziania się. – Rzekł żartobliwie, wypluwając resztki fajki i miażdżąc je swym ciężkim butem.
- Wybacz. – Odparł skruszony Lysander. Kastiel podszedł do niego. W połowie go objął, aby poklepać go po plecach.
- Jakby to nie była twoja pierwsza miłostka, to bym się obraził na amen. Wszystkiego najlepszego stary. – Zaśmiał się, następnie odsunął się kawałek i zaczął grzebać w swojej eleganckiej torbie w postaci zwykłej jednorazówki z supermarketu. Cóż, Kastiel w przypadku Lysandra okazuje się naprawdę w porządku osobą i dobrym kumplem. Dostrzegałam ich męską przyjaźń, która jakoś podświadomie mnie cieszyła. – Łap. To prezent urodzinowy. – Rzucił mu jakieś pudełeczko, po czym popatrzył na mnie z dziwnym uśmieszkiem. – Może ci się przydać. – Dodał kierując się do wejścia i przy okazji puszczając mi oczko.
- Co to jest? – Zainteresowałam się, bo Lysander szybko schował podarunek do kieszeni, nie pozwalając mi nawet rzucić okiem.
- Prezerwatywy. – Zagwizdał wesoło, nim zatrzasnął za sobą drzwi. Nawet nie musiałam spoglądać na Lysandra, żeby wiedzieć, jak głęboko zapadł się pod ziemię. Zresztą tak samo jak ja. Kastiel chyba jest niepoważny... Nic, nie ma co się tym przejmować. To tylko jego głupi żart, z którego powinno się śmiać.
- Och ten Kas. – Westchnęłam. – Wracamy do środka? – Zapytałam, chcąc rozluźnić atmosferę między nami. Niezaprzeczalnie stała się dość wstydliwa i napięta przez bezczelność Kastiela, w końcu ten temat dla nas obu jest dopiero odległą przyszłością. Oczywiście liczę na to, iż to akurat z Lysandrem będzie mi dane spędzanie tych wszystkich lat przede mną.
- Tak. – Wyłapałam zawahanie w jego głosie, pewnie spowodowane utrzymującym się wstydem. Weszliśmy do środka, odwiesiliśmy płaszcze i unikając spojrzenia na siebie jak ognia, udaliśmy się do naszej klitki.
- Wszystkiego najlepszego!! – Przywitał nas wielki wrzask, następnie głośny, pełen fałszu urodzinowy śpiew. Spojrzałam na tort przyozdobiony świeczkami, po czym przyłączyłam się do tego jazgotu.
- No Lysiu! Pomyśl życzenie! – Zawołała podekscytowana Rozalia, podnosząc tort za jego okrągły talerz i podkładając Lysandrowi pod nos. On spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko i jednym chuchem zgasił wszystkie płomyki.

25 marca 2016

Sucrette & Kastiel dodatek

~ ROK PÓŹNIEJ ~

PERSPEKTYWA KASTIELA

Zawiał chłodnawy wiatr niosąc ze sobą kolorowe, wyschnięte listki. Tkwiłem na ławce, przyodziany w ciszę i spokój. Krajobraz parku stawał się coraz smutniejszy, doprawdy nie lubię tych łysiejących drzew. Ciemnozielony, pachnący przy koszeniu trawnik skrywał się pod barwnym dywanikiem. Kolejna jesień. Ile to już minęło, od naszego poznania? Przeniosłem wzrok w dół, na moje uda, służące tymczasowo za poduszkę. Sucrette korzystająca z ich usług, była moją drogą przyjaciółką, noszącą teraz miano mojej dziewczyny. Dotknąłem niewinnie jej bladego policzka. Zgarnąłem przydługie włosy, nigdy nie uczesane. Pasują do jej roztrzepanego charakteru. Prawdziwy z niej rozbójnik, lecz mimo to, dobre ma serce. Ja to wiem, jestem przy niej kawał czasu. Przez podstawówkę, gimnazjum, a teraz liceum. Podążałem za nią, jak prześladowczy cień. Byłem przy niej w każdej sytuacji, no prawie, nie licząc naszych burzliwych momentów. Jest dla mnie całym światem, codziennością, bez której nie wyobrażam sobie mojej egzystencji.

Delikatnie muskałem kciukiem zarys jej twarzy. Opuszkami kościstych palców przejechałem do płatka ucha po jej gładkiej skórze. Odnalazłem dziurkę po kolczyku. Może sprezentuję jej jakąś biżuterię, by mogła ją zapełnić? Powędrowałem dalej, krawędzią narządu słuchu, aż po samą kość policzkową. Zataczałem kółeczka, zauroczony. Nagle moja dłoń została zatrzymana. Obiekt łaskotania miał najwyraźniej dość. Przebudzona przekręciła się ostrożnie, nie puszczając mojego nadgarstka. Teraz jej smukła buźka była na wprost. Miedziane oczy błyszcząc wtapiały się w srebro moich tęczówek.
- Co ty robisz kochany? – Rzuciła miłe określenie, do którego jeszcze nie zdążyłem przywyknąć, choć minął już rok. Od początku naszej znajomości byłem dla niej okrutny i myślałem, że nic między nami się nie zmieni, a tu proszę. Moje serce już od dawna przestało cierpieć z niespełnionej miłości.
- A tak miałem ochotę cię pomiziać, knypku. – Posłałem jej ciepły uśmiech, byłem szczery. Nie musiałem kombinować, jak to było zazwyczaj w okresie naszej przyjaźni.
- Więc to tak zboczuku? – Przysunęła moją rękę i… Ucałowała palec wskazujący! Mimowolnie zrobiło mi się cieplej. Niegdyś połknięte motyle, znów próbowały wydostać się na zewnątrz. Zwyczajny gest, a sprawiał mi tyle szczęścia. Nie był to pierwszy taki pocałunek, niemniej jednak poczułem się uszczęśliwiony. Pokazywała mi w ten sposób, jaki cenny dla niej jestem. Dokuczliwie pstryknąłem ją w nos. Ta podrażniona zabrała swą łepetynkę, podnosząc się do siadu. Przetarła oczy, po czym rozejrzała się dookoła. – Ej, gdzie jest Demon? – Sam także skopiowałam zachowanie. Wystraszony, aż wstałem, nigdzie nie widząc czarnego psa.
- Demon! – Zawołała głośno. Zwierz od razu reagował na nasze głosy, więc czemu tym razem nie przyleciał? – Kastiel nie widzę go nigdzie!
- Kurde, gdzie on poleciał? – Burknąłem zdenerwowany. – Chodź go szukać. – Rozkazałem, ruszając w swoją stronę. Słyszałem tylko jej desperackie nawoływania, kiedy oddalałem się od ławki… Zaraz, zaraz. Mam deja vu… Przeogromny strach dał mi kopa, abym czym prędzej pobiegł do Su. Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie przy tej chwili stało się „to”. Poznała tego głąba i w skutkach wszystko między nami zaczęło się psuć…

PERSPEKTYWA SUCRETTE

Gdzie on jest? Ten mały czarny łobuz? Rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu Demona. Wiem, że jak na psa jest wystarczająco poradny, ale... Zatrzymałam się. Stanęłam jak wryta widząc Kentina ze swoim mopsem, a przy nim rozbrajającego owczarka. Eee… Czy ja mam deja vu? Odnoszę wrażenie, że już podobna sytuacja się odbyła, cóż nieważne. Podeszłam do chłopaka z przyjacielskim uśmiechem. Dawno go już nie widziałam.
- Cześć Kentin. – Odparłam na powitanie. On spojrzał na mnie swymi szmaragdowymi oczami, które nawet teraz próbowały mnie oczarować. Wodziły mnie swoim pięknem.
- Witaj Sucrette. Coś ciągnie tą twoją bestyjkę do mnie. – Oznajmił z beztroskim uśmiechem. Cieszę się, że nie ma do mnie żalu za nasz mały epizod w przeszłości. Tak jak mu się przyglądam, to raczej nie zmienił się od tamtego czasu. Wciąż rozsyła wokół aurę dobroci, na którą się złapałam z moim obolałym sercem. – Wyglądasz inaczej. – Dodał po chwili, gdy jego wzrok dokładnie mnie zlustrował.
- Tak? – Zapytałam zdziwiona, oglądając moje rozdwojone końcówki. Chyba trzeba zmienić tę fryzurę. On poklepał mnie po ramieniu, jak dobrego przyjaciela.
- Widzę, że miłość ci służy. Jednak Kastiel dba o twój uśmiech. Ma szczęście. – Zaśmiał się pod nosem, przy okazji jakoś mnie zawstydzając. – Ach widziałem też, iż nawet zadbał o twój sens porannego opuszczania łóżka. – Przypominał nasze skrawki rozmowy, lecz tym aspektem mnie zaskoczył. Jak to widział?
- Co masz na myśli? – Zdziwiłam się, czując jak zmarszczki między brwiami mi się powiększają.
- Nie wiesz? – Dopytał zaskoczony, po czym wyciągnął z kieszeni swoich spodni moro telefon. Zaczął w nim czegoś szukać, a ja coraz bardziej się dziwiłam. Dopiero, kiedy Ken pokazał mi selfie Kastiela ze mną śpiącą u boku i jeszcze z niezrozumiałym dla mnie dopiskiem „i kto teraz jest na wyższym poziomie?”, wszystko pojęłam. Zbladłam. Jaki wstyd. Czy ta farba zaszkodziła już Kastielowi na mózg? Zabiję go! Uciekłam spojrzeniem gdzieś w bok, chcąc zapaść się pod ziemie. Udało mi się dostrzec tego szkodnika. Stał niedaleko i gapił się na nas, jakbyśmy popełniali zbrodnie w biały dzień.
- Miło było cię znów zobaczyć, tymczasem żegnam się, bo muszę kogoś zamordować. Trzymaj się. – Rzekłam starając się zachować spokój. Roześmiany Kentin pogłaskał mnie po mojej rozczochranej czuprynie.
- Okaż mu cień litości. Papa. – Pomachał mi ręką, a ja podbiegłam do Kastiela z żądzą mordu. Ten obrażony, zmierzył mnie zezłoszczonym spojrzeniem.
- Co to za łaszenie się do innego? – Burknął nadąsany. Zacisnęłam pięści, starając się nie popełnić morderstwa przy świadkach. Dopiero w domowym zaciszu wypruję mu flaki.
- Kastielku. – Zaczęłam łagodnie z wyszczerzonymi w uśmiechu zębami, jakbym pomalowała je sobie czymś niesmacznym. – Mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić, dlaczegóż to, wysłałeś Kentinowi zdjęcie, jak sobie słodko obśliniałam twoje ramię podczas snu?! – Kładłam syczący nacisk na każde słowo.
- Demon, co to za ucieczki? Nie ładnie tak. Zły piesek. - Zanucił, schylając się do psa, by go pogłaskać. Bezczelnie mnie zignorował. Wzięłam głęboki wdech i wydech, wdech i wydech… To nie pomaga!
- Kastiel masz pięć sekund, żeby wiać. – Rzuciłam wkurzona, a on zapiął psa na smycz i teatralnym krokiem ruszył przed siebie. Szedł, nawet się nie oglądając. Po chwili jednak schował się za drzewem. Szczerze? To już nie ogarniam jego zachowania… Co on chce się bawić w chowanego? Usłyszałam dzwonek mojego telefonu, więc siłą rzeczy sięgnęłam po niego. - Co? – Wydusiłam sama do siebie, spostrzegając dzwoniącego. To oczywiście był Kastiel! Zupełnie osłupiała odebrałam i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Chcesz jeszcze zobaczyć psa? – Powiedział całkiem poważnie swym niskim, lekko zmutowanym głosem.
- Eee, tak? – Ta odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie, niż twierdzenie.
- Zostaw przysięgę na papierze o niekrzywdzeniu pana Kastiela przy najbliższym drzewie. To jest okup, rozumiesz? – Właśnie nie do końca rozumiem sytuację. Czy ja jestem w ukrytej kamerze? Czy on jednak porzuca gitarę, by wstąpić do kabaretu? A może do cyrku, jako klaun? Nawet nie potrzebna mu charakteryzacja… Ech… Westchnęłam. Bez słowa odrzuciłam połączenie i powolnym krokiem powędrowałam w stronę żartownisia. Im byłam bliżej, tym mniejszą miałam ochotę na zabicie go. Po prostu walnę go w ryj i na tym się skończy wymierzanie mu sprawiedliwości. Oparłam się ramieniem o korę i zajrzałam za pień. Pustka. Gdzie on zniknął? Rozmył się w powietrzu, czy jak? Poczułam stukanie w ramię, więc się odwróciłam i zanim, jakkolwiek zareagowałam, zostałam uchwycona za kurtkę i czule pocałowana. Zamknęłam oczy, rozpływając się w dobrze znanym uczuciu. Wiem, do kogo należą muskające mnie usta, czyje dłonie ochładzają mój policzek. Czyj był ten zapach i to ciepło. Po chwili odsunął się z niewinnym uśmieszkiem, który rozkruszył całą moją złość na niego.

ZŁOŚCIMY SIĘ I WYBACZAMY
TAKA JUŻ JEST, TA NASZA MIŁOŚĆ
- SUCRETTE & KASTIEL -

Sucrette & Kastiel part XXII

PERSPEKTYWA SUCRETTE

Nie mogłam w to uwierzyć. Wciąż obawiałam się, że żyłam w śnie, z którego zaraz okrutnie się wybudzę. Wyszłam przed dom napotykając uśmiech mojego chłopaka. Stał przed bramą w poniedziałkowy poranek i wiernie na mnie czekał, ukazując mi w ten sposób moją nową codzienność. Ból po uszczypnięciu udowodnił mi, iż to realność, a nie wytwór mojego zdesperowanego serca. Ochoczo podbiegłam ku Kastielowi, który czule mnie przytulił. Nie znajduję słów opisujących moje szczęście. Te całe cierpienie dobiegło końca. Ścisnęłam mocniej Kasa w pasie, nie chcąc go wypuszczać z rąk. On tylko zaśmiał się pod nosem, jak to on i pocałował mnie delikatnie w głowę.
- Nie klej się tak rzepie, bo twój tata mnie posieka. – Powiedział trochę zakłopotany, a ja spojrzałam na morderczy obraz mojego ojca w oknie. No cóż, jestem córeczką tatusia i pewnie dla niego jest to jeszcze nie do zaakceptowania. Tym bardziej, że nie przepadał za bardzo za Kastielem… No nic, z czasem się przyzwyczai. Tak jak ja, gdyż dalej nie dowierzałam w to, co się właśnie działo w moim życiu. – Idziemy? – Zapytał uśmiechnięty, a ja kiwnęłam głową i poszliśmy razem, spokojnym, nieśpiesznym krokiem.

Weszliśmy do klasy, trochę niepewnie. Stresowałam się przed spotkaniem z Iris i Lysandrem, którzy cały czas na swój sposób nam kibicowali. Przecież w piątek jeszcze nas pocieszali, a tu w przeciągu weekendu wszystko się zmieniło. Tak jak się spodziewałam, w związku najważniejsza jest rozmowa, bez niej, pewnie dalej tkwilibyśmy w tych bolesnych nieporozumieniach, nie mając pojęcia o tym, co w ten sposób traciliśmy. Ujrzałam tą parkę stojącą razem, więc po szybkim wymienieniu spojrzeń z Kastielem, podeszliśmy do nich z głupimi uśmieszkami. Popatrzyli na nas wielkimi oczami, najwyraźniej zszokowani faktem, iż stoimy obok siebie i się nie gryziemy.
- Stało się coś? – Zapytała lekko skrępowana, jakby nie chciała nadepnąć na minę.
- Właściwie to bardzo dużo. – Odparłam zawstydzona susząc zęby. Dziewczyna złapała się za policzki, powoli przyjmując do świadomości swoje odważne przypuszczenie.
- Nie mówcie, że… - Zaczęła, ale zauważając moje przytakujące kiwanie głową, zakryła swoje rozwarte usta. Lys zaczął klepać Kasa po ramieniu, w akcie gratulacyjnym, a radosna Iris uściskała nas mocno. – Nareszcie! Tak się cieszę! – Dodała.
- Sucrette czyli tą osobą, o której wspominałaś mi na urodzinach był Kastiel? Czemu ja tego wcześniej nie zauważyłem? – Pytał sam, siebie zdekoncentrowany Lysander, masując opuszkami palców przemęczoną skroń.
- Spoko Lys, ja też. – Trącił Kastiel z politowaniem dla swojej ślepoty. W sumie w tym wszystkim to każdy okazał być się niewidomym. Zresztą to już nie ważne, teraz liczy się to, iż w końcu nasze uczucia się dosięgły.

Dzień w szkole minął dość szybko, a ja nie miałam jeszcze okazji rozmówić się z pewną panną. Więc kiedy ubrana w kurtkę czekałam na Kastiela przed szkołą i zauważyłam jej plecy kierujące się do domu, od razu bez zastanowienia podeszłam do Debry idącej wraz z Rozalią.
- Hej dziewczyny. – Zawołałam, a one odwróciły się, zwracając na mnie swoją uwagę. Przystanęły zaciekawione moim zagadaniem. Debra znów założyła swoją maskę wyższości nade mną, lecz tym razem nic sobie z tego nie robiłam. Postanowiłam nie przejmować się takimi bezwartościowymi ludźmi. Zacisnęłam pięść, próbując powstrzymać się przed wybuchnięciem. Muszę być rozważna i opanowana, nie chcę pokazywać przed nią swoich słabości. – Debra wiesz z jednej strony powinnam ci przywalić za to wszystko, natomiast z drugiej podziękować. – W zdziwieniu uniosła jedną brew do góry.
- Co masz przez to na myśli? – Zainteresowała się, a ja zerknęłam na milczącą Rozalię.
- Roza to ten poniedziałek, w który możesz mi pogratulować. – Białowłosa zamrugała zdziwiona, jednak dość szybko zorientowała się, o co mi chodzi, gdyż pełna szczęścia rzuciła mi się na szyję.
- Suuucrette szczęścia, pomyślności i gromadki dzieciaków! Normalnie uszczypnij mnie! – Piszczała ściskając mnie i dusząc, jednakże ja tylko patrzyłam na głupią minę nic nie kumającej Debry, dającą mi mnóstwo satysfakcji.
- O co chodzi? – Zapytała ulegając swojej ciekawości.
- Jestem z Kastielem. – Wyjawiłam pełna dumy. Złośnica poczerwieniała na twarzy, przepełniona zazdrością i oburzeniem. To śmieszne, jak szybko potrafi zmienić swoją postawę, ponieważ w ułamku sekundy pozbyła cię pomidorowego odcienia z policzków. Wyprostowała się, zadarła nos i prychnęła z wyolbrzymioną pogardą dla mnie.
- Taaa? Naprawdę? Jakoś niczego nie zauważyłam. Jesteś pewna, że to nie wymysł twojej wyobraźni? – Ironia to chyba jej broń.
- Debra przestań już. – Zbulwersowała się Rozalia, która najwyraźniej miała już dość podłego charakteru swojej przyjaciółki. Szczerze, to nie dam się jej zaczepką. Wiem, że próbuje mnie zmanipulować i wpędzić w niepewność…
- No co? Widziałaś coś po nich? Według mnie nic między nimi nie ma. Niczego nie widzę…
- To może otwórz oczy. – Usłyszałyśmy gburowaty ton, więc wszystkie trzy spojrzałyśmy na Kastiela zatrzymującego się tuż obok mnie.
- Kas… – Zaczęła osłupiała, lecz on perfidnie ją zignorował, spoglądając na mnie z czułym uśmiechem. Wyciągnął do mnie dłoń, którą z wielkim biciem serca nieśmiało złapałam.
- Na razie Roza. – Rzucił ciągnąc mnie ostrożnie za sobą. Odeszliśmy w towarzystwie podekscytowanego wiwatu białowłosej. Ha! Mam nadzieję, że Debra zapadła się pod ziemię.

Wyszliśmy z Demonem na wieczorny spacer, tak jak to było za dawnych czasów. No, może z małą różnicą, w końcu nie robiliśmy tego jako przyjaciele, a jako para. Na samą myśl o tym czuję jak wszystko w środku mnie zaczyna się gotować. Każda chwila spędzona razem z nim, nawet, gdy jest zwykłym dokuczaniem, staje się moim unikatowym, szczęśliwym wspomnieniem. Moja poduszka przestała być mokra, no i zyskałam motywację do wyjścia z łóżka. Z Kastielem jest lepiej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Mam nadzieję, że ten stan będzie utrzymywał się już na zawsze. Pogrążona we własnym świecie rozmyślań, nawet nie spostrzegłam, kiedy dotarliśmy na wzgórze, gdzie kiedyś Kastiel obiecał mi, iż nie da mi spokoju od swojej osoby. Po części spełnił swoją obietnicę. Spuściliśmy psa i sami usiedliśmy na kłodzie. W ciszy wpatrywałam się w gwiazdy, które migotały teraz tysiąc razy intensywniej, niż zwykle.
- Zauważyłeś jak piękne jest to niebo? – Przerwałam otulającą nas ciszę, zafascynowana na nowo odkrytymi urokami naszej planety.
- Nie… – Szepnął spokojnym tonem, zaskakując mnie. Przeniosłam spojrzenie na Kastiela, a on zamiast podziwiać nocne niebo, wbijał swoje oczy we mnie, próbując przebić mnie na wskroś. I jak ma cokolwiek dostrzec, skoro nie patrzy? – …Bo twoja uroda je przyćmiewa. – Początkowo myślałam, że się przesłyszałam, potem, iż to Lysander podpowiedział mu ten tekst, lecz dostrzegając jego powagę i niewyraźne rumieńce, zdałam sobie sprawę, jak wiele musiało go kosztować powiedzenie mi czegoś, co nie jest w jego stylu. Moje motyle w brzuchu znów zaczęły szarżować, gdy Kas zaczął powoli się do mnie zbliżać. Delikatnie wsunął rękę pod moje włosy, obejmując kark i pozostawiając po sobie przyjemną smugę po jego zimnym dotyku. Drżałam, wypełniona pragnieniem bycia w jego ramionach. Jego usta coraz bardziej skracały dystans między nami, serce biło mi jak szalone. Zaślepiona tymi wariującymi uczuciami, zamknęłam oczy. Czekałam… Czekałam… I się nie doczekałam. Czułam tylko jego oddech subtelnie pieszczący moją brodę.
- Właśnie coś sobie przypomniałem paskudo. – Odparł cicho, więc mimowolnie otworzyłam oczy.
- Co? – Dopytałam zniecierpliwiona. Przez tyle lat marzyłam o tych czułościach, nie chcę żeby mi ich nie dawał.
- Że nie powiedziałaś mi jeszcze, co ty do mnie czujesz. – Odsunął się kawałek, zabierając mi moją upragnioną bliskość…
- Czy to nie oczywiste? – Myślałam, iż wystarczająco pokazuję po sobie moje uczucia wobec niego. W miłości słowa są często zbędne, bo co z tego, że powiem mu „kocham” jeśli nie czuję tego całą sobą?
- Nie. Może tylko mnie zwodzisz… - Zsunął dłoń z mojego karku na ramię, powiększając przepaść między nami. Nie, ja nie chcę jej znowu czuć i w niej tkwić…
- No co ty, Kaaaas… - Nie ufa mi? A może znowu się ze mną droczy? Chyba raczej to drugie.
- To powiedz to.
- Nie.
- No powiedz, co ci szkodzi. – Ciągnął uparcie. Tę cechę mamy wspólną, jesteśmy prawdziwymi osłami.
- Nie wymuszaj tego u mnie.
- No to cię nie pocałuje. – Jego jeden kącik ust zadziornie uniósł się do góry . Naiwny myśli, że tym hasłem coś wskóra? Pfff jaki pewny siebie, jakbym nie mogła normalnie funkcjonować bez jego buziaków… Pff…. Dooobra. Coś w tym jest. No bo, tyle lat o tym wszystkim marzyłam, a on teraz w taki niemądry sposób odbiera mi moje przywileje.
- To szantaż?
- Tak. – Odpowiedział z głupkowatym uśmieszkiem.
- Nie bądź dzieckiem.
- Nie to nie. – Odburknął kompletnie się ode mnie odsuwając. Ehh, co ja z nim mam…
- Dobra, dobra. Powiem ci to, jeśli mnie pocałujesz. – Odwróciłam kota, ogonem. To ja tym razem przejmę inicjatywę tego przekomarzania się. Wezmę to, co mi się należy, nie koniecznie dając mu to, czego on pragnie.
- Ja tu dyktuję warunki. – Oburzył się niezadowolony obiegiem spraw.
- Nie to nie. – Przekornie zacytowałam jego słowa, a on spojrzał na mnie walcząc ze sobą. W końcu uchwycił mój podbródek i ponownie się przybliżył. Złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, który odbierał mi resztki mojego racjonalnego myślenia. Po prostu odpływałam… Wiec, gdy odebrał mi moją przyjemność, poczułam wypełniającą mnie zimną pustkę. Jestem zachłanna, bo chcę więcej i więcej. Aż wstyd mi za to…
- No więc słucham. – Oblizał usta, niecierpliwie wyczekując mojej odpowiedzi.
- Dałeś się nabrać. – Pokazałam mu język, roześmiana. I co, łyso mu? To zawsze on góruje w dowalaniu mi, cieszy mnie, że chociaż teraz mogę mu porządnie dokuczyć.
- Tyyy! Oszustko niewyrośnięta. Już nigdy cię nie pocałuję.
- Jakoś to przeżyję. – Odwrócił się do mnie tyłem i skrzyżował ręce, widocznie obrażony. Był nie do poznania. Ach, ta jego upierdliwość i te nowe strony siebie, jakie dopiero teraz zaczął mi pokazywać… Są takie urocze. Nie będę się jak na razie z nim droczyć, przesunę to na późniejsze chwile, tymczasem niech łapie tą swoją nagrodę i satysfakcję. Przysunęłam się do jego ucha i szepnęłam cicho. – Kocham cię głuptasie.


~ KONIEC ~

__________________________________________________________________

Hej kochane! Jakby coś, to jeszcze dzisiaj pojawi się dodatkowy rozdział o Kastielu (tylko muszę go napisać - szczerze mówiąc). A tak co myślicie o tej historii? To pierwsze opowiadanie, które zakończyłam i powiem, że poczułam taki smutek wewnętrzny... Cóż... :)

19 marca 2016

Sucrette & Lysander rozdział 18

Wprowadzona w urodzinowy nastrój.

Wysiedliśmy z samochodu w dość ciekawej okolicy. Z jednej strony ulicy wyrastały niewielkie domy jednorodzinne, a z drugiej pięły się do nieba wysokie drzewa tworzące mroczny las, zważywszy na tą smutną porę roku. Ruszyliśmy w głąb boru, usypaną piachem ścieżką. Przez chwilę odnosiłam wrażenie, że to ten moment z opowieści, kiedy przyjaciele wywożą cię w straszne miejsce, aby cię tam zabić lub co gorsze, porzucić. Na szczęście mój niepokój odpędziła specyficzna chata wybudowana w otoczeniu natury i spokoju. Stała obok przebiegających przez las torów kolejowych, które swoją rozpadającą się posturą zdradzały kilkunastoletni brak ich użytku. Otóż ten parterowy budynek z grubymi, ciężkimi drzwiami był opuszczonym dworcem. Mogłabym się przestraszyć, gdyby nie tutejsza „żywotność”. Wiekowa stacja przeszła metamorfozę i stała się romantyczną restauracją z pociągowym klimatem. Delikatne światełka, przyczepione do rynny, rozświetlały wszechobecną ciemność oraz stwarzały pochodną bezpieczeństwa. W środku dopadł mnie przeogromny zachwyt nad staroświeckimi momentami zderzonymi z nowoczesnością. Piękne, świeczkowe żyrandole otulały swym pomarańczowo-złocistym blaskiem chropowate ściany oraz drewnianą podłogę. Ogromne, łukowate okna przyozdabiały bordowe zasłony, rozciągające się od sufitu po sam mahoniowy parkiet. Przyozdobione złotem ramy opatulały sobą kopie najbardziej znanych obrazów, a wielki, dworcowy zegar wybijał rytm pomieszczenia wraz z delikatną muzyką, lecącą z każdej możliwej strony. Lokal idealnie oddawał duszę Lysandra, nic dziwnego, że to właśnie tutaj odbywają się jego dziewiętnastoletnie urodziny.

Zatrzymałam na chwilę swoje zachwyty, by odwiesić płaszcz. Cóż, czułam się tutaj jak w zupełnie innej epoce. Jakbym cofnęła się w czasie. Interesujące doznanie. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na swoje roześmiane towarzystwo, rozmawiające z kelnerem przy ladzie. Coś uzgadniali, lecz ja, jak to ja, byłam poza tym. Zerknęłam na torbę z moim prezentem. Nie chcę wręczać go przy wszystkich, bo w tej papierowej siatce skrywałam całe moje serce i oddanie Lysandrowi. Nie chcę, aby inni to zobaczyli, gdyż z pewnością nie zrozumieliby istoty tego, czym chcę go obdarować. Po dokładnych wzrokowych oględzinach stojących wieszaków, znalazłam kąt przysłonięty cieniem, w którym ukryłam prezent. Miałam nadzieję, iż nikt nie zauważy tej małej torebeczki.
- Sucrette idziesz? – Usłyszałam, więc odkładając na bok troskę o dar, poszłam za podekscytowanym Alexym. O dziwo minęliśmy zaludnione stoliki w centralnej części, aby zejść po schodach w tak jakby podziemia, gdzie w małej klitce oddzielonej kratami siedział Lysander z pierwszymi gośćmi. Zlękłam się rozpoznając jego czwórkę kolegów. Wszyscy zaczęli się witać, jakby byli starymi znajomymi i tylko ja stałam jak obcy człowiek, bojący się zbliżyć do tej wspólnoty. Lysio chyba dostrzegł mój stan, bo podszedł do mnie od razu i wyprowadził na schody.
- Sucrette wiem, że miałaś z nimi nienajlepszy początek, ale zaufaj mi. Nie są tacy źli, na jakich wyglądają. – Obiecywał zdenerwowany. Najwidoczniej zrobiło mu się głupio z zaproszenia tych, którzy niegdyś próbowali zrobić mi krzywdę. Nie czuję się z tym zbyt dobrze i na pewno nie będzie mi łatwo siedzieć przy nich, jakby nigdy nic. Co mam zrobić? Nie chcę psuć imprezy urodzinowej Lysa… – Su mogę ich wyprosić, jeśli nie dasz rady. Sami tu przyszli, nie zapraszałem ich, więc zrozumieją i pójdą sobie. – Dukał przejęty, kładąc mi dłoń na ramieniu. Jednakże ja tylko przytuliłam się do niego mocno. Udowodnił mi, iż jestem dla niego dużo ważniejsza niż kumple. Nie chcę wyjść na zuchwałą, ale naprawdę muszę być dla niego cenna. Cieszę się, że mi to pokazał i spróbuję pokonać moje uprzedzenia oraz zapomnieć o tym, co wydarzyło się w przeszłości. W końcu to dzięki tej zgrai, ja i Lysander staliśmy się parą.
- Trzymaj mnie blisko siebie, nie chcę czuć się zagrożona. – Objął mnie i przycisnął do swojego torsu.
- Jakbym mógł być z dala od ciebie, skoro jestem zazdrosny o każde zerknięcie na ciebie przez kogoś innego? – Poczułam jak zaczynają piec mnie policzki. Jak on może mówić takie zawstydzające rzeczy, z takim spokojem w głosie? Zadałam sobie to pytanie, podnosząc wzrok na jego twarz. Jednak on opadł mi głową na ramię, jakby nie chciał mi się pokazywać. Oho! Jego skóra, aż piekła z gorąca. Czyli jednak nie jest to dla niego takie proste.
- Lysiu w ogóle to wszystkiego najlepszego. – Szepnęłam mu do ucha, cała rozpromieniona. On jest moją prywatną pigułką szczęścia. Odurza mnie i wprawia w nieopisywalną euforię.
- Dziękuję. – Odpowiedział prostując się. – To idziemy? – Zapytał łapiąc mnie ostrożnie za dłoń.
- Tak. – Potwierdziłam dodatkowym kiwnięciem głowy. Wróciliśmy do rozbawionego towarzystwa, nie puszczając swych rąk. Trzymał mnie dumnie, co dodawało mi pewności siebie. Przepuszczeni przez Alexy’ego usiedliśmy obok siebie.
- W ogóle to powinniśmy chyba kogoś przeprosić za nasze haniebne zachowanie. – Oznajmił jeden z bandyckiego grona, siedzący sztywno naprzeciwko i wpatrujący się we mnie jednoznacznie. Z całego towarzystwa wyróżniała go ciemna karnacja.
- Właśnie. Billy ty najbardziej zawiniłeś. – Dodał na wpół uśmiechnięty blondyn, który tamtego wieczoru przyczynił się do mojego ocalenia. Spojrzał na mięśniaka tkwiącego z puszką piwa. To właśnie jego bałam się najbardziej. On wtedy przejął całą inicjatywę i pewnie, gdyby mógł, to z chęcią, by to dokończył. Zresztą jego łajdackie myśli doskonale ukazywał obrażony wyraz twarzy i wężowe spojrzenia kierowane w moim kierunku.
- No dalej. – Zachęcił szatyn z kolekcją kolczyków, szturchając gbura w ramię.
- Dobra, niech będzie. Sorry mała. – Burknął ozięble, zapijając swoją porażkę wielkim łykiem alkoholu. Pff wcale nie wykazał skruchy, nie wiem kogo chciał tym nabrać, ale niech będzie. Dla dobra Lysa, udam, że w to wierzę.
- Okej. – Odpowiedziałam tym samym tonem. Będę dla niego tak samo nieprzyjemna, jak on dla mnie. Raczej nigdy nie zmienię do niego stosunku, znienawidziłam go, od momentu, kiedy zdjął mi spodnie. Gnojek.
- Ogólnie to jestem Jeremy. – Wyciągnął do mnie rękę blondasek z uprzejmym uśmiechem. Puściłam na moment dłoń Lysandra, aby się przywitać.
- Sucrette. – Przedstawiłam się, po czym zaczęłam spoglądać to na murzyna, to na szatyna, kompletnie ignorując po drodze mięśniaka. W końcu jeden z nich odgadł, o co mi chodziło.
- Jestem Serge. – Mrugnął mi zalotnie oczkiem czarnoskóry lekkoduch, na którego wyglądał. – A to jest Potter. – Kiwnął na swojego przyjaciela obok.
- Te! Już ci to tłumaczyłem, ceglaku. To, że nazywam się Harry, nie daje ci prawa porównywania mnie do tamtego pseudo magika. – Oburzył się chyba żartobliwie, co potwierdzało ciche śmiechy Alexy’ego i Jeremy’ego.
- Nie ukrywam, jesteście trochę podobni. Szczególnie te kolczyki, razem je wybieraliście? – Zaangażował się rechoczący Alexy z ironią w głosie. Lubił to, dokuczanie, nawet jeśli jego ofiara jest dużo masywniejsza. To cała jego wyjątkowość, zawsze przyciąga ludzi i rozluźnia atmosferę. Bez trudu potrafi się dogadać, co ja bym dała, żeby stać się taką optymistyczną osobą. Dzięki niemu, to spotkanie się ożywiło i układało się na miłe wspomnienie. Mi samej udało się nawet zaangażować w rozmowę, szczególnie, gdy chodziło o bronienie się przed przyjacielskimi zaczepkami Alexy’ego. Śmiałam się wniebogłosy, kiedy Jeremy i Serge zaczęli disować Pottera, który wciąż nie mógł zaakceptować swojej ksywki. Zadowolona, nawet nie przejmowałam się Billym, który wiercił we mnie wielką dziurę na wylot. Po prostu traktowałam go jak powietrze. Uśmiechnięty Lysander ponownie złapał moją dłoń, obdarzając mnie swoim ciepłem i bliskością. Popatrzyłam na niego pełna miłości, na co odpowiedział tym samym. Nachylił mi się do ucha, aby wyszeptać ciche: – Dałaś radę, jesteś wspaniała. – Zakręciło mi się w żołądku, od nadmiaru radości. Wtuliłam się w jego ramię, jak w najmiększą i najlepszą poduszkę pod słońcem. Cieszę się, iż mogę to robić tak bezkarnie. Spojrzałam na Rozalię rozmawiającą cicho z swoim chłopakiem, następnie po moich nowych znajomych z myślą, jak spędzałabym czas, nie będąc dziewczyną Lysandra?
- Ej Lys, a gdzie Kas? Wpadnie? – Zauważył Potter, olewając uszczypliwe uwagi dotyczące jego śmiesznej osoby.
- Tak. Powiedział, że się spóźni. – Wyjaśnił Lysander, przy okazji zerkając na zegarek.

Po jakimś czasie, kelnerzy przynieśli ciepłą pizzę, która rozprowadziła swój apetyczny zapach po całym lokalu. Wdychając smaczne opary, dopiero dotarł do mnie mój głód. Przetarłam dłonie łakomie, co oczywiście towarzystwo musiało wyśmiać. Jednak dobrze postąpiłam, dając szansę tej zgrai. Gdybym poprosiła Lysa o ich wyproszenie, nie poznałabym ich z lepszej strony. Okazali się być naprawdę zabawnym gronem, przy którym nie można się nudzić. Cieszę się.
- Lysiu idę na chwilę do łazienki. – Uprzedziłam cicho, na co Lysander przytaknął. – Zostawcie mi trochę! – Zawołałam wstając i z wielkim żalem patrząc na smakowite tarcze.
- Lepiej się pośpiesz, bo nie ręczymy za Rozę. – Rzucił Serge, patrząc na umorusaną od sosu Rozalię. Kto by się spodziewał, że taka dama, je całą twarzą. Popatrzyła na murzyna z mordem w oczach, lecz nic nie odpowiedziała, bo ciasto wypełniało jej buzię. Zaśmiałam się pod nosem i powędrowałam pośpiesznie ku odpowiednim drzwiom. Najszybciej jak mogłam uporałam się z potrzebą. Coraz bardziej prześladowana głodem, chciałam wrócić, lecz drogę zatarasowało mi wielkie, pokryte tatuażami łapsko. O nie! Pomyślałam ogarnięta strachem.