PERSPEKTYWA SUCRETTE
Obudziło mnie burczenie
mojego telefonu. Łeb mi napierdzielał, jakby ktoś walił w niego wielkim młotem.
Zaraz! Gdzie ja jestem? Czemu śpię przytulona do Kastiela? Zerwałam się do
siadu, co było głupie, bo ból podwoił swoją destrukcję. Zerknęłam na śpiącego w
najlepsze chłopaka, następnie na swoje ciuchy. Eee… Mam nadzieję, że to nie on
mnie przebrał. Ugh. Za bardzo nie pamiętam wczorajszego wieczoru. Wiem, iż
ruszyłam w poszukiwania Kasa, ale potem urwał mi się film. Przetarłam palcami
rozmazany makijaż, katując się w myślach. Boże! Komórka znów zaczęła wibrować,
więc z wielkim trudem sięgnęłam do torebki leżącej na komodzie obok. Kentin? O
kurde! Która godzina?
- Halo? – Wychrypiałam do
słuchawki. Brzmię jak skończony pijak, straszne.
- Sucrette? Co z twoim
głosem? – Zapytał zmartwiony. Chrząknęłam dwukrotnie, ale i tak to nie pomogło.
Czułam się jakbym miała w gardle kolce.
- Byłam wczoraj w klubie,
no i słyszysz efekty. – Przyznałam się, nie chcę go okłamywać. Nie mam ku temu
powodu, a zresztą należy mu się prawda. Zupełnie zapomniałam o naszym
spotkaniu, wstyd mi teraz.
- A ja się zastanawiałem,
dlaczego nie przychodzisz. Sugerując się twoim głosem, musisz czuć się
strasznie. Oj Sucrette, przekładamy to? – Próbował zachować swój entuzjazm,
lecz ja i tak wyłapałam cień zawodu.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało,
zadzwonię później. – Odparł przybitym tonem. Rozłączył się prędko. Opuściłam
wzrok. Jestem okropna, żeby tak go potraktować. Liczyłam, że odmieni moje
życie, ale w taki sposób szybko ode mnie ucieknie. Zerknęłam na wyświetlacz,
dzwonił tyle razy. Czekał na mnie, ponad godzinę. Schowałam oczy w dłoniach,
nie wierząc w siebie. Co we mnie wstąpiło, żeby tak się stoczyć? Nagle
przebudzony Kastiel pociągnął mnie ku sobie. Przytulił się do moich pleców
jakbym była miękką poduszką. Zawirowało w podbrzuszu. Już wiem co było powodem.
Rozsądek nakazywał mi uwolnić się z jego objęć, lecz serce uparcie tego nie
chciało. Czy jestem okropna, słuchając się właśnie go?
Pragnę zapomnieć o
weekendzie, lecz chyba nie będzie mi to dane, bo Debra bez skrupułów obrobiła
mi dupę i nie obyło się bez chamskich zaczepek. Szczególnie klasowa
księżniczka, wielka fanka Kastiela, wyśmiewała się ze mnie. Żenada! Siedziałam
samotnie na dachu, nie chciałam szwendać się po korytarzu obarczana
dokuczliwymi tekstami. Od tego mam już Kasa.
- Och tutaj jesteś. –
Spojrzałam na Lysandra, który obdarzył mnie zatroskanym uśmiechem. – A my cię
wszędzie szukamy. – Przykucnął obok.
- Ta kryjówka okazała się
klapą, skoro mnie znalazłeś. – Odburknęłam nieprzyjemnie. Nie chciałam teraz
nikogo widzieć, bo czuję się upokorzona. Od dziś unikam klubów jak ognia.
- Nie mów tak. Martwimy
się o ciebie. Nie przejmuj się, nic złego nie zrobiłaś. Każdemu może zdarzyć
się chwila słabości. – Pogłaskał mnie po głowie w akcie pocieszenia, lecz mnie
to tylko dobijało. Podkuliłam nogi, a chłopak usiadł blisko mnie i zaczął
patrzeć przed siebie. – Znam taką jedną dziewczynę, która zawsze głośno
twierdziła, że nie obchodzi ją, co sobie o niej inni myślą. Wciąż zawzięcie
powtarzała, iż liczą się tylko przyjaciele. Nawet jeśli cały świat wokoło się z
niej będzie śmiać, nie będzie się łamać, póki będzie wspierana przez bliskie
osoby. Wiesz o kim mówię? – Dopytał z niewyraźnym uśmiechem. Trafił we mnie,
wyciągnął z załamki. Znów wróciła mi radość, nie wiem jak on to robi.
Szturchnęłam go lekko łokciem.
- Ta dziewczyna musi być
cudownie mądra. – Zażartowałam weselsza.
- Tak. I bardzo skromna.
– Zaśmialiśmy się. Naprawdę jest cudownym przyjacielem. Opadłam na jego ramię,
ucieszona z faktu posiadania takiej osoby. Jest jedyny w swoim rodzaju, nie
zamieniłabym go na nic. Drzwi zaskrzypiały świadcząc o tym, że ktoś musiał
wejść. Odsunęłam głowę od ręki Lysandra spoglądając na wychodzących za rogu
Kasa i Iris. Dziewczyna opadła na kolana, by przytulić mnie mocno.
- Jak się trzymasz? –
Zapytała po chwili, głaszcząc mój chłodny policzek.
- Już w porządku. –
Odpowiedziałam uśmiechem, kątem oka zerkając na chłopaka obok, który pomógł mi
się podnieść. –Właśnie Iris masz dzisiaj czas po szkole? – Zmieniłam temat,
pokazując, że naprawdę jest już dobrze.
- Nie za bardzo, a co? –
Zainteresowała się pomagając mi wstać. Trzeba uciec z tego chłodu, bo nieźle
zmarzłam. W czworo powędrowaliśmy w stronę wyjścia.
- Kurczę, bo umówiłam się
z Kentinem. – Odparłam. Wydawało mi się, że Kastiel idący przede mną lekko
drgnął z powodu wypowiedzianego imienia. Penie to tylko wyobrażenie. – Spoko.
Spotkam się z nim sama, jestem mu to winna.
- Już się go nie boisz? –
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie. Wydaje się fajnym
chłopakiem. – Nagle Kastiel przystanął, aż dobiłam do jego pleców. – Kas? –
Wydukałam zdziwiona, lecz chłopak bezsłownie ponownie ruszył. Ostatnio nie
potrafię go zrozumieć, zachowuje się coraz dziwniej.
- Gdzie się umówiliście?
– Zapytała Iris.
Czekałam w kawiarni cała
spięta. Liczę, że chłopak nie zemści się na mnie i nie potraktuje w ten sam
sposób. Nie no, o czym ja myślę? On nie jest taką osobą. Nie jest Kastielem. Spojrzałam
na moje spocone dłonie z powodu podenerwowania. Czemu, aż tak się stresuję?
Przecież to nie jest moja pierwsza randka.
- Witaj. – Usłyszałam
uprzejmy ton. O matko, nawet nie zauważyłam, kiedy przyszedł. Zerknęłam na
niego, a on uśmiechnął się przyjaźnie. Zdjął wojskową kurtkę, zawiesił na
oparcie, po czym zasiadł plecami do okna na miasto, tym samym naprzeciw mnie.
- Cześć. – Uśmiechnęłam
się drętwo, nie wiedziałam za bardzo od czego zacząć naszą rozmowę.
- Jak się czujesz? Bo
wygląda, że już z tobą lepiej. – Podparł głowę o rękę, bacznie mi się
przyglądając. Czułam się trochę speszona.
- D-Dobrze. Naprawdę cię
przepraszam za niedzielę. – Kręciłam pod stołem młynka kciukami, zawstydzona.
Nawet mój głos stał się nie spokojny i nieprzyjemnie drżał.
- Myślałem, że mamy już
to za sobą. Serio się nie gniewam. – Jego kąciki ust uniosły się w szczerym
uśmiechu, którym chciał chyba dodać mi otuchy. Zauważyłam, iż na jego
policzkach widniały lekkie rumieńce, a jego dłoń drgała. Czyżby on też się
denerwował? Oh, jak dobrze. Poczułam ulgę, nie tkwienia w tym stanie samotnie.
– Weź głęboki oddech, pomoże.
- Co? – Zmarszczyłam
brwi.
- To zawsze mi pomaga na
stres. – Westchnął, następnie obdarzył mnie uśmiechem. Faktycznie. Jego ręka
przestała się trząść. Poszłam za radą i zrobiłam to samo. – No i jak? –
Rozbawiona zaśmiałam się, tego to się nie spodziewałam.
- Dzięki, przyda mi się
na przyszłość. – Oznajmiłam, rozluźniona. Jednak nie długo czułam spokój. Widok
przez okno mnie zaniepokoił. Jeśli tutaj wejdą to ich chyba zatłukę.
- Co się stało? – Dopytał
mój towarzysz odwracając się. No nie! Nie wchodźcie tu, nie otwierajcie tych
drzwi. Zabiję, uduszę, posiekam!
- Su? Co
za przypadek! – Udał zaskoczenie, podchodzący do mnie Kastiel z głupkowatym
uśmieszkiem. No to będzie ciekawie…