12 listopada 2015

Sucrette & Kastiel part I

PERSPEKTYWA SUCRETTE

Zawiał chłodnawy wiatr, niosąc ze sobą kolorowe, wyschnięte listki. Tkwiłam na ławce, przyodziana w ciszę i spokój. Krajobraz parku stawał się coraz smutniejszy, doprawdy nie lubiłam tych łysiejących drzew. Ciemnozielony, pachnący przy koszeniu trawnik skrywał się pod barwnym dywanikiem. Kolejna jesień. Ile to już minęło, od naszego poznania? Przeniosłam wzrok w dół, na moje uda, służące tymczasowo za poduszkę. Chłopak korzystający z ich usług, był moim drogim przyjacielem. Dotknęłam niewinnie jego bladego policzka. Zgarnęłam przydługie włosy, będące niegdyś wyrazem jego buntu.  Soczysta czerwień, nie typowa. Sama mu je zafarbowałam i od tamtego czasu nie rozstawał się z tym odcieniem. Pasowała mu do stylu bycia oraz hardego charakteru. Prawdziwy z niego diabeł wcielony, lecz mimo to, dobre miał serce. Ja to wiedziałam, towarzyszyłam mu przez naprawdę długi kawał czasu. Przez podstawówkę, gimnazjum, a w tamtej chwili liceum. Podążałam za nim, jak prześladowczy cień. Byłam przy nim w każdej sytuacji. Zastępowałam mu męskich znajomych, rodzeństwo, rodziców. Zawsze na pierwszym miejscu… Pff. To tylko moje skromne marzenie. W rzeczywistości nie byłam ważniejsza niż wczorajsze śniadanie. Choć dla mnie był on całym światem, dla niego ja byłam jedynie etapem życia.

Delikatnie muskałam kciukiem zarys jego twarzy. Gdzie, nie gdzie poczułam wczesny zarost, codziennie próbował się go wyzbyć. Opuszkami szczupłych paluszków przejechałam do płatka ucha. Odnalazłam zarośniętą dziurkę po kolczyku. Dostał go ode mnie, lecz szybko zrezygnował z noszenia takiej ozdoby. Powędrowałam dalej, krawędzią narządu słuchu, aż po samą kość policzkową. Zataczałam kółeczka, zauroczona. Nagle moja dłoń została zatrzymana. Obiekt łaskotania miał najwyraźniej dość. Przebudzony przekręcił się ostrożnie, nie puszczając mojego chudego nadgarstka. Teraz jego smukła buźka była na wprost. Srebrne oczy błyszcząc wtapiały się w miedź moich tęczówek.
- Co ty wyprawiasz knypku? – Rzucił wyzwisko, do którego zdążyłam przywyknąć. Od początku naszej znajomości tylko w ten sposób się do mnie zwracał bądź innym bystrym rzeczownikiem. Nic się między nami nie zmieniło, oprócz mojego serca, które już od dawna cierpiało z powodu niespełnionej miłości.
- A tak miałam ochotę cię pomiziać. – Posłałam mu ciepły uśmiech, w takich kwestiach byłam szczera. Lubił to, moje nieowijanie w bawełnę. Nie kombinowanie, jakie w zwyczaju mają przedstawicielki mojej płci. Jakby jeszcze wiedział, co w sobie usilnie skrywam. Ciekawe, czy dalej by mnie tak za to cenił?
- Więc to tak zboczuszku? – Przysunął moją rękę i… Użarł palec wskazujący! Mimowolnie zrobiło mi się cieplej. Niegdyś połknięte motyle znów próbowały wydostać się na zewnątrz. Dlaczego taki gest, sprawiał mi tyle szczęścia, a zarazem smutku? Nie było to bolesne ugryzienie, niemniej jednak poczułam się źle. Dlaczego to robił? Wysyłał mi sprzeczne znaki. Dla niego to tylko dokuczliwa zagrywka, dla mnie strumień nadziei na coś więcej. Pstryknęłam go w nos, aby mnie puścił. Ten, zabierając swą ciężką łepetynkę podniósł się do siadu. Przetarł oczy, po czym rozejrzał dookoła. – Ej, gdzie jest Demon? – Sama także skopiowałam zachowanie. Wystraszona, aż wstałam nigdzie nie widząc czarnego psa.
- Demon! – Zawołałam głośno. Zwierz reagował tylko na niego i na mnie, więc dawno by już przyleciał. Byliśmy tak jakby jego rodzicami. Razem go kupiliśmy, razem wychowaliśmy, wytresowaliśmy, pielęgnowaliśmy i tak dalej. Była wszystkim. Istotką, która nas łączyła. A w tamtym momencie… On… Gdzieś przepadł. - Kastiel nie widzę go nigdzie.
- Jak tyś go pilnowała? Co za nieodpowiedzialna kobieta! – Burknął zdenerwowany. – Szukaj go! – Rozkazał, sam idąc w swoją stronę. Słyszałam jego desperackie nawoływania, więc biorąc z niego przykład ruszyłam w odwrotnym kierunku. Przeszłam cały park, od ławki dzieliły mnie z dwa, trzy kilometry, gdy w końcu przyuważyłam uciekiniera. Bawił się wesoło z jakimś małym, kudłatym pieskiem. Zabawne połączenie. Groźny owczarek francuski oraz trzęsący się mopsik.
- Demon! – Wrzasnęłam, przykuwając uwagę stworzonka. Podekscytowany, w podskokach podbiegł do mnie. Skakał mi na kolana, próbując dosięgnąć mojej brody, by najwyraźniej złożyć na niej psi pocałunek. – Nie wolno! – Kiwnęłam palcem w górze, odchylając się najbardziej jak mogłam. Na szczęście, mądre psisko zrozumiało zakaz. Grzecznie się uspokoiło. Wyciągnęłam telefon, następnie wysłałam krótkiego smsa do Kastiela z nawigacją, gdzie byliśmy.
- Więc to twoja bestia?! – Usłyszałam męski ton głosu, więc zainteresowana spojrzałam na źródło. Kątem oka dojrzałam jak do Demona podłazi mopsik, zaczepiając do zabawy. Czworonożny łobuz nie mógł zostawić tego bez odzewu, jednak moją uwagę przykuł w tamtej chwili domniemany właściciel. Serdecznie się uśmiechał. Wysoki, wysportowany brunet zbliżał się powoli do mnie. Spodnie w moro, zdradzały jego zainteresowania wojskiem, a biała, rozpięta koszula i wyłaniający się spod niej czarny T-shirt idealnie komponowały się z zielonymi, pięknymi oczyskami. Barwa ukradziona szmaragdowi, mój ulubiony kolor, tak cudowny. Był już na tyle blisko, bym mogła w nich utonąć. Wyciągnął dłoń w akcie powitania. – Jestem Kentin, a ty? – Mrugnięcie sprowadziło mnie do rzeczywistości.
- Sucrette. – Odpowiedziałam, ściskając jego ciepłą prawicę.

...ciąg dalszy nastąpi...

2 komentarze:

  1. :) Uśmiech nie schodzi mi z gęby. Cudny rozdział, cudne opowiadanie, czekam na więcej! I doczekać się nie mogę. Życzę powodzenia w prowadzeniu tego opowiadania, mnóstwa weny, cierpliwości i czasu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do pozostawienia swojej opinii!
Z góry dziękuję!