W poniedziałkowy poranek spodziewałem się zastać Rozalię
kwitnącą w szczęściu, ale wyglądała zwyczajnie. Nic się w niej nie zmieniło, w skutku
czego gdzieś tam w środku mnie ponownie wykiełkowało ziarno nadziei, że jeszcze
nie wszystko stracone. Potrzebowałem tylko bezczelnej osoby, która wyciągnęłaby
z niej tę konkretną informację. Z tego też powodu oderwałem się od mojego notatnika,
aby sięgnąć po telefon. Wysłałem Kastielowi zapytanie, czy miał zamiar pojawić
się w szkole. W wiadomości zwrotnej otrzymałem zdjęcie jakiejś śpiącej
dziewczyny z krótkim dopiskiem „nie”. I od razu moje myśli powędrowały ku
Skarlett, pozostawiając Rozalię w tle. Zerknąłem na wyświetloną godzinę.
Przerwa miała się ku końcowi, nie zdążyłbym jej znaleźć, dlatego wybrałem jej
numer.
Dzień dobry Skarlett. Wyspałaś się? Jak mijał ci ten
pochmurny dzień? Co porabiasz interesującego? Lysander.
Wysłałem wiadomość z niecierpliwością oczekując odpowiedzi.
Po tym co zaistniało między nami w sobotę, strasznie się o nią martwiłem.
Chciałem koniecznie wiedzieć, jak się czuła. Zbyt wiele się wydarzyło, żebym stał
się na nią obojętny. Ucieszyłem się, kiedy odpisała mi po paru sekundach.
S: Cześć, ile tych pytań? Tak. Dobrze. Czytam. A ty?
L: Czyżbyś rozkoszowała się nowym wierszem?
S: „I ściskam twe najsłodsze ciało
Śniąc, bym, pijany szczęścia trunkiem,
Mógł pokryć ciebie
całą, całą,
Jednym jedynym pocałunkiem.”
L: Odważne i bardzo smutne.
S: Takie były czasy, w których żył autor. Leopold Staff, znasz?
L: Z przykrością muszę zaprzeczyć.
S: W takim razie, jestem skłonna pożyczyć Ci mój tomik, o ile lubisz poezję.
L: Bardzo chętnie.
S: „Leżę na łodzi
W wieczornej ciszy.
Gwiazdy nade mną,
Gwiazdy pode mną
I gwiazdy we mnie.”
Dla mnie wiersze są jak piosenki, którym przypisuję jakieś
wydarzenia z mojego życia. I te właśnie wersy są wypełnione Tobą i wspomnieniem
naszego sylwestra.
- Z kim piszesz? – Znów ten głos wyrwał mnie z skupienia. Nawet nie zorientowałem się, kiedy całkowicie oddałem się tekstowej konwersacji ze Skarlett. Spojrzałem na Rozalię, która siedziała obok mnie, obserwując mnie swoimi pięknymi oczami. – Pytam, bo widok ciebie szczerzącego się do telefonu jest dość niezwykłym zjawiskiem. – Dotknąłem swojego policzka, zaskoczony jej uwagą.
- Naprawdę? –
Dopytałem, może faktycznie za bardzo się zaangażowałem… Dziewczyna zanurkowała
w torebce, aby po chwili podać mi lusterko.
- Sam zobacz. – Zasugerowała,
a ja zerknąłem na swoje odbicie. Miała rację, na mojej twarzy dalej błąkały się
iskierki radości. Zastanawiało mnie jednak, czy to rozpromienienie było
skutkiem rozmowy ze Skarlett, czy faktem, że moja ukochana siedziała obok,
pachnąc niczym anioł…
Czekałem cierpliwie na
Rozalię przy sklepowej ladzie. Gorączkowo przeszukiwała zawartość swojej
torebki, w której miała chyba wszystko. Ludzie w kolejce za nami wzdychali sugestywnie,
sprawiając, iż Roza w końcu opuściła bezradnie ręce, spoglądając na mnie
błagalnie.
- Lysio kupisz mi tę
wodę? Zapomniałam portmonetki. – Zapytała, na co ja bez wahania sięgnąłem do
swojej kieszeni po portfel. Właściwie jako mężczyzna powinienem był zaproponować
jej pokrycie rachunku. Ech… Znowu wyciągnąłem wnioski po fakcie.
- Proszę. – Podałem
zniecierpliwionej ekspedientce odpowiednią kwotę. Rozalia radośnie złapała
butelkę i moje ramię, przez co, i ja poczułem się weselej.
- Dziękuję, jesteś
najlepszy! – Rzuciła beztrosko, ciągnąc mnie w stronę wyjścia z szkolnego
sklepiku. Dla niej to takie nic nieznaczące hasła, a dla mnie źródło
niesamowitego szczęścia. Choć ten dzień zaczął się tak szaro, dzięki niej
zyskał mnóstwo barw. I nagle poczułem się dziwnie, spostrzegając Skarlett, kierującą
się w naszym kierunku. Kiedyś nie mogłem jej dostrzec, a w tamtej chwili stała
się najwyraźniejszym obiektem w tym tłumie. Ona również mnie zauważyła, bo
kiwnęła mi głową zaczepnie. Zatrzymaliśmy się przed sobą, wymieniając się wymownym
uśmiechem. Wokół zrobiło się jakoś inaczej, chociaż nic jeszcze nie zostało
powiedziane. Po prostu nie mogłem zebrać myśli, żeby sklecić jakieś wstępne
zdanie.
- Miło cię widzieć
Lysandrze. – Na szczęście przejęła inicjatywę. W zasadzie to ona narzucała rytm
naszej znajomości, czemu stałem się całkowicie uległy.
- Ciebie również. –
Odpowiedziałem, nie przerywając naszej linii wzroku, dopóki nie ściśnięto mnie
mocniej za ramię. Zerknąłem zaskoczony na Rozalię, wstyd mi było się przyznać,
że przez tę krótką chwilę zapomniałem o niej...
- A my się chyba nie
znamy, Skarlett jestem. – Zaprezentowała się, spoglądając na moją ukochaną.
Wyciągnęła do niej dłoń, a Rozalia puściła mnie, aby przyjąć ten powitalny
gest.
- Rozalia. – Przedstawiła
się. – Wybacz moją bezpośredniość, ale brakuje ci tego twojego
charakterystycznego czerwonego akcentu. – Spostrzegła swoim pełnym pasji okiem,
kochała się w modzie i nigdy się z tym niekryta, co napełniało mnie dumą. A
skoro o czerwieni mowa, to sam się zdziwiłem, kiedy przyjrzałem się dokładniej
Skarlett. Nawet lakier na paznokciach zmieniła na czarny. Potem jednak przypomniałem
sobie zdarzenia z soboty i jej żałobny wystrój stał się dla mnie zrozumiały. –
Bez niego twoja stylizacja nie jest już… jakby to ująć… „Twoja”.
- Spokojnie, mam na
sobie soczyście czerwoną bieliznę. – Powiedziała nieznacznie, zupełnie nie
wzruszona rumieńcami Rozalii, no i zapewne moimi, bo ta nowina kompletnie mnie
zawstydziła. Złapałem się za czoło, starając opanować moją wyobraźnię. – A
propos, Lysandrze zeszła ci szminka?
- Szminka? – Dopytała
Roza, spoglądając to na mnie, to na nią, przez co zaczynałem się żarzyć.
Skarlett dotknęła palcem swoje wargi.
- Ta czerń nie schodzi
łatwo, prawda Lysandrze? – Mrugnęła mi okiem, po czym minęła nas, wchodząc do
bufetu. Oczywiście wiedziałem, że robiła to specjalnie, aby się z nami podroczyć,
taką miała już osobowość. Przyszła, namieszała i odeszła, pozostawiając mnie w
stanie samozapłonu jednocześnie pogrążając mnie w oczach mojej ukochanej. Jak
inaczej mogłaby zinterpretować jej pełne dwuznaczności sformułowania…
- O co jej chodziło? Znowu
się całowaliście? – Jej głośne wnioski potwierdziły moje przypuszczenia. Jak
miałem z tego wybrnąć, skoro dobrze wiedziała, że już raz doszło między nami do
takiego zbliżenia. Nie chciałem, żeby myślała sobie o mnie jak o najgorszym.
- Nie. Nie ma między nami
niczego takiego. Ona tylko poplamiła mi swoją szminką bluzę. – Wyjaśniłem
desperacko. Nie potrafiłem ująć tego tak, żeby ona nie przypisywała mi błędnej
relacji ze Skarlett.
- Miałeś na sobie
bluzę? Nie do wiary. – I to ten aspekt ją najbardziej obchodził? Nie mogłem pozbyć
się tego niesmacznego zawodu.
Padał rzewny deszcz, więc uzgodniwszy telefonicznie z Leo, zaproponowałem Rozalii podwiezienie do domu. Ucieszyła się na tę wiadomość i uznała, że można na mnie polegać, co mnie samego bardzo zmotywowało. Czekaliśmy na niego przy wyjściu ze szkoły, w sumie milcząc. To nie była ani niezręczna cisza, ani miła, bardziej obojętna, a ja jakoś nie mogłem tego zmienić. Wtem kątem oka spostrzegłem czerwony płaszcz, który przykuł moją uwagę. Ostatnio cierpiałem na nadwrażliwość na ten odcień i jego przedstawicielkę. Zatrzymała się przy mnie uśmiechnięta.
- Żartowałam z tą
bielizną. – Powiedziała, przez co moje policzki się zagrzały. Kolejny raz…
- Pasuje ci ten fason.
– Przyznała Rozalia, na co Skarlett aktorsko dygnęła.
- Dziękuję. – Dodała słownie,
po czym zarzuciła kaptur na głowę. - To do widzenia.
- Czekaj! –
Intuicyjnie złapałem ją w łokciu. – Nie masz parasola? Może cię podwieźć? –
Zapytałem nieco zażenowany swoją impulsywną reakcją. One też wyglądały na
oszołomione. Jednak moja wewnętrzna uprzejmość nie pozwala mi jej puścić w taką
pogodę.
- Jeśli chcesz. – Odparła,
a ja bezzwłocznie wyciągnąłem telefon, aby uprzedzić mojego brata. Zerknąłem
jeszcze na Rozalię, która tylko pokazała mi swojego kciuka, zagajając pogawędkę
z Skarlett. Najwidoczniej brakowało jej wymiany zdań z dziewczyną, bo raczej
nie posiadała koleżanek. Cieszyła mnie obecność Skarlett, przynajmniej szybciej
mijał nam czas.
Przedstawiłem bratu Skarlett, gdy oboje wsiedliśmy do samochodu. Moja wcześniejsza radość uciekła, pozostawiając miejsce rozżaleniu, kiedy Rozalia usiadła do przodu i przywitała się czułym pocałunkiem w policzek z moim bratem. Przy nim jej aura zupełnie się zmieniała. Stawała się taka… Magiczna? Trudno było mi znaleźć odpowiednie określenie. Wyjrzałem przez okno, ta depresyjna pogoda idealnie komponowała się z moim nastrojem. Powoli zagłębiałem się w tej rozpaczy… Gdy nagle doszło do mnie rozlewające się po mojej nodze ciepło. Zaintrygowany spojrzałem na źródło, którym okazała się dłoń Skarlett. Przysunęła się do mnie blisko, przytulając policzek do mojego barku. Jej paznokcie łaskotały moje udo, przesuwając się po nim leniwie, zapędzając się coraz wyżej. Złapałem jej rękę, póki to nie zaszło za daleko.
- Skarlett, co robisz?
– Wyszeptałem, na co ona spojrzała na mnie pocieszająco.
- Staram się wypełnić
jakoś twoje myśli, żebyś nie popadł w dołek. – Potrafiła mnie rozgryźć, to
fakt, ale nie musiała posuwać się do takich rzeczy, aby mnie pocieszać.
- W taki sposób? –
Dopytałem, walcząc z jej wyszarpującymi mi się rękoma. Jej usta odważnie
przysunęły się do mojego ucha.
- A nie działa? Przecież
podoba ci się, nie wstydź się tego. – Wyszeptała tonem pełnym prowokacji, po
czym pocałowała mój płatek, posyłając po moim ciele elektryzujący dreszcz.
- Przestań proszę. –
Wciąż broniłem się przed tą pozornie niewinną przyjemnością, chociaż ta
atmosfera miedzy nami i jej oddech przyjemnie drażniący, jak się okazało, moje
wrażliwe miejsca, skutecznie odbierały mi wolę walki.
- Przytocz mi jeden argument.
– Zanuciła.
- Nie jesteśmy tu
sami. – Powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy i chyba sam sobie
wykopałem dołek, bo dziewczyna od razu to podłapała.
- Ojej… Jeśli tylko o
to ci chodzi to nie przejmuj się, oni i tak nie zwracają na nas uwagi. –
Spojrzałem na Rozalię, która rozmawiała z Leo, co chwilę posyłając mu uśmiech.
Poddałem się, pozwalając Skarlett na głaskanie mojej nogi i wzbudzanie we mnie
fal rozkosznego gorąca. Napiąłem się, kiedy zajechała nieco za wysoko, ale
czułem się tak odprężony, że już nie interweniowałem. Ten dotyk naprawdę
odganiał moje myśli. Nie mogłem się na niczym skupić, nawet na mijanym krajobrazie.
Zaschło mi w gardle i ścisnęło w podbrzuszu. Czułem jak krew gromadzi mi się w
jednym punkcie, przyprawiając mnie o gorączkę. Rozpływałem się, dobrze, że o
tamtej godzinie robiło się już ciemno i pasażerowie z przodu nie widzieli
mojego wyrazu twarzy.
Wróciłem do domu od razu kierując się do łazienki. Zrzuciłem z siebie płaszcz, wchodząc pod zimny prysznic. Musiałem spłukać z siebie pozostałości po incydencie ze Skarlett w samochodzie. Wciąż buzowała we mnie ta gorąca żarliwość. Co ona ze mną robiła? Doprowadzała do frustracji i tych nieczystych pragnień. Przez nią, czułem się, jakby robił coś niewłaściwego. Zdradzał samego siebie. Powoli rozumiałem, dlaczego mnie przed nią ostrzegano… Oszaleję z nią, stanę się mrocznym sobą, a najgorsze jednak było to, że nie do końca tak mi to przeszkadzało, jak próbowałem sobie wmówić.
Leo siedział w jadalni, czekając na mnie z kolacją. Usiadłem naprzeciw niego, wsłuchując się przez moment w klasyczną melodię odbijającą się od popielatych ścian i białych kafli podłogowych. Mój brat miał dość surową rękę do wyposażenia wnętrz, więc na próżno było szukać tu bibelotów i zbędnych mebli. Ja też lubiłem nasze obrazy, długie zasłony oraz bukiety kwiatów w wazonach. Wziąłem do ręki widelec, spoglądając na łososia z warzywami.
- Kąpałeś się? – Pewnie
dostrzegł moje wilgotne kosmyki.
- Musiałem wziąć
szybki prysznic. – Zastanawiałem się, jak subtelnie dowiedzieć się o przebiegu
jego wyjścia z Rozalią.
- Rozumiem. – Odparł krótko.
- To była twoja dziewczyna? – Jak widać jemu łatwo było wyciągać ze mnie informacje,
które zapewne wcale go nieinteresowany. Chciał tylko na siłę podtrzymać temat,
bo już od dawna nasze relacje nie miały się dobrze. Nie potrafiłem przy nim
zachowywać się swobodnie. Zdawałem sobie sprawę, że z mojej strony to bardzo
niedojrzałe podejście, a nie da się nad wszystkim panować.
- Nie, koleżanka. –
Wyprowadziłem go z błędu.
- Doprawdy? Jesteście
chyba ze sobą blisko, wyglądasz przy niej zupełnie inaczej.
- To znaczy? –
Dopytałem zaciekawiony.
- Jakby to ująć…
Żywszy. – Nie wątpiłem w to, mając na uwadze wszystkie zdarzenia z nią w roli
głównej…
- Mogę zapytać, jak
poszła ci randka? – W końcu i ja zadałem mu nurtujące mnie pytanie. Chłopak
zawahał się nad wzięciem kolejnego kawałka swojego dania. Odłożył widelec i
opadł łokciami z obu stron talerza, chowając za splecionymi palcami swoje usta.
- Nie miałem odwagi
zaproponować jej związku. – Przyznał się cicho. Gdyby muzyka nie przestała
grać, pewnie bym tego nie usłyszał.
- Naprawdę?
- Szczerze? Mam
wątpliwości czy jestem gotowy w coś takiego się zaangażować. – Z mojej strony
to egoistyczne, ale ucieszyła mnie ta informacja. To była moja szansa, dana mi
przez los i nie omieszkam z niej skorzystać. Skarlett nauczyła mnie, że bierność
nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Czyny łatwiej zapamiętujemy niż słowa.
______________________________________________
Autor użytych fragmentów wierszy: Leopold Staff
Tytuły: "Gdy w twoich ustach..." oraz "Wieczór"
Źródło: http://www.twojecentrum.pl/poezja_piekna.php?autor=Leopold%20Staff
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do pozostawienia swojej opinii!
Z góry dziękuję!