24 stycznia 2018

"The Lady in red" - Lysander VI

W poniedziałkowy poranek spodziewałem się zastać Rozalię kwitnącą w szczęściu, ale wyglądała zwyczajnie. Nic się w niej nie zmieniło, w skutku czego gdzieś tam w środku mnie ponownie wykiełkowało ziarno nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Potrzebowałem tylko bezczelnej osoby, która wyciągnęłaby z niej tę konkretną informację. Z tego też powodu oderwałem się od mojego notatnika, aby sięgnąć po telefon. Wysłałem Kastielowi zapytanie, czy miał zamiar pojawić się w szkole. W wiadomości zwrotnej otrzymałem zdjęcie jakiejś śpiącej dziewczyny z krótkim dopiskiem „nie”. I od razu moje myśli powędrowały ku Skarlett, pozostawiając Rozalię w tle. Zerknąłem na wyświetloną godzinę. Przerwa miała się ku końcowi, nie zdążyłbym jej znaleźć, dlatego wybrałem jej numer.
 
Dzień dobry Skarlett. Wyspałaś się? Jak mijał ci ten pochmurny dzień? Co porabiasz interesującego? Lysander.
Wysłałem wiadomość z niecierpliwością oczekując odpowiedzi. Po tym co zaistniało między nami w sobotę, strasznie się o nią martwiłem. Chciałem koniecznie wiedzieć, jak się czuła. Zbyt wiele się wydarzyło, żebym stał się na nią obojętny. Ucieszyłem się, kiedy odpisała mi po paru sekundach.

S: Cześć, ile tych pytań? Tak. Dobrze. Czytam. A ty?

L: Czyżbyś rozkoszowała się nowym wierszem?

S: „I ściskam twe najsłodsze ciało
 Śniąc, bym, pijany szczęścia trunkiem,
Mógł pokryć ciebie całą, całą,
Jednym jedynym pocałunkiem.

L: Odważne i bardzo smutne.

S: Takie były czasy, w których żył autor. Leopold Staff, znasz?

L: Z przykrością muszę zaprzeczyć.

S: W takim razie, jestem skłonna pożyczyć Ci mój tomik, o ile lubisz poezję.

L: Bardzo chętnie.

S: „Leżę na łodzi
W wieczornej ciszy.
Gwiazdy nade mną,
Gwiazdy pode mną
I gwiazdy we mnie.
Dla mnie wiersze są jak piosenki, którym przypisuję jakieś wydarzenia z mojego życia. I te właśnie wersy są wypełnione Tobą i wspomnieniem naszego sylwestra.

- Z kim piszesz? – Znów ten głos wyrwał mnie z skupienia. Nawet nie zorientowałem się, kiedy całkowicie oddałem się tekstowej konwersacji ze Skarlett. Spojrzałem na Rozalię, która siedziała obok mnie, obserwując mnie swoimi pięknymi oczami. – Pytam, bo widok ciebie szczerzącego się do telefonu jest dość niezwykłym zjawiskiem. – Dotknąłem swojego policzka, zaskoczony jej uwagą.
- Naprawdę? – Dopytałem, może faktycznie za bardzo się zaangażowałem… Dziewczyna zanurkowała w torebce, aby po chwili podać mi lusterko.
- Sam zobacz. – Zasugerowała, a ja zerknąłem na swoje odbicie. Miała rację, na mojej twarzy dalej błąkały się iskierki radości. Zastanawiało mnie jednak, czy to rozpromienienie było skutkiem rozmowy ze Skarlett, czy faktem, że moja ukochana siedziała obok, pachnąc niczym anioł…

Czekałem cierpliwie na Rozalię przy sklepowej ladzie. Gorączkowo przeszukiwała zawartość swojej torebki, w której miała chyba wszystko. Ludzie w kolejce za nami wzdychali sugestywnie, sprawiając, iż Roza w końcu opuściła bezradnie ręce, spoglądając na mnie błagalnie.
- Lysio kupisz mi tę wodę? Zapomniałam portmonetki. – Zapytała, na co ja bez wahania sięgnąłem do swojej kieszeni po portfel. Właściwie jako mężczyzna powinienem był zaproponować jej pokrycie rachunku. Ech… Znowu wyciągnąłem wnioski po fakcie.
- Proszę. – Podałem zniecierpliwionej ekspedientce odpowiednią kwotę. Rozalia radośnie złapała butelkę i moje ramię, przez co, i ja poczułem się weselej.
- Dziękuję, jesteś najlepszy! – Rzuciła beztrosko, ciągnąc mnie w stronę wyjścia z szkolnego sklepiku. Dla niej to takie nic nieznaczące hasła, a dla mnie źródło niesamowitego szczęścia. Choć ten dzień zaczął się tak szaro, dzięki niej zyskał mnóstwo barw. I nagle poczułem się dziwnie, spostrzegając Skarlett, kierującą się w naszym kierunku. Kiedyś nie mogłem jej dostrzec, a w tamtej chwili stała się najwyraźniejszym obiektem w tym tłumie. Ona również mnie zauważyła, bo kiwnęła mi głową zaczepnie. Zatrzymaliśmy się przed sobą, wymieniając się wymownym uśmiechem. Wokół zrobiło się jakoś inaczej, chociaż nic jeszcze nie zostało powiedziane. Po prostu nie mogłem zebrać myśli, żeby sklecić jakieś wstępne zdanie.
- Miło cię widzieć Lysandrze. – Na szczęście przejęła inicjatywę. W zasadzie to ona narzucała rytm naszej znajomości, czemu stałem się całkowicie uległy.
- Ciebie również. – Odpowiedziałem, nie przerywając naszej linii wzroku, dopóki nie ściśnięto mnie mocniej za ramię. Zerknąłem zaskoczony na Rozalię, wstyd mi było się przyznać, że przez tę krótką chwilę zapomniałem o niej...
- A my się chyba nie znamy, Skarlett jestem. – Zaprezentowała się, spoglądając na moją ukochaną. Wyciągnęła do niej dłoń, a Rozalia puściła mnie, aby przyjąć ten powitalny gest.
- Rozalia. – Przedstawiła się. – Wybacz moją bezpośredniość, ale brakuje ci tego twojego charakterystycznego czerwonego akcentu. – Spostrzegła swoim pełnym pasji okiem, kochała się w modzie i nigdy się z tym niekryta, co napełniało mnie dumą. A skoro o czerwieni mowa, to sam się zdziwiłem, kiedy przyjrzałem się dokładniej Skarlett. Nawet lakier na paznokciach zmieniła na czarny. Potem jednak przypomniałem sobie zdarzenia z soboty i jej żałobny wystrój stał się dla mnie zrozumiały. – Bez niego twoja stylizacja nie jest już… jakby to ująć… „Twoja”.
- Spokojnie, mam na sobie soczyście czerwoną bieliznę. – Powiedziała nieznacznie, zupełnie nie wzruszona rumieńcami Rozalii, no i zapewne moimi, bo ta nowina kompletnie mnie zawstydziła. Złapałem się za czoło, starając opanować moją wyobraźnię. – A propos, Lysandrze zeszła ci szminka?
- Szminka? – Dopytała Roza, spoglądając to na mnie, to na nią, przez co zaczynałem się żarzyć. Skarlett dotknęła palcem swoje wargi.
- Ta czerń nie schodzi łatwo, prawda Lysandrze? – Mrugnęła mi okiem, po czym minęła nas, wchodząc do bufetu. Oczywiście wiedziałem, że robiła to specjalnie, aby się z nami podroczyć, taką miała już osobowość. Przyszła, namieszała i odeszła, pozostawiając mnie w stanie samozapłonu jednocześnie pogrążając mnie w oczach mojej ukochanej. Jak inaczej mogłaby zinterpretować jej pełne dwuznaczności sformułowania…
- O co jej chodziło? Znowu się całowaliście? – Jej głośne wnioski potwierdziły moje przypuszczenia. Jak miałem z tego wybrnąć, skoro dobrze wiedziała, że już raz doszło między nami do takiego zbliżenia. Nie chciałem, żeby myślała sobie o mnie jak o najgorszym.
- Nie. Nie ma między nami niczego takiego. Ona tylko poplamiła mi swoją szminką bluzę. – Wyjaśniłem desperacko. Nie potrafiłem ująć tego tak, żeby ona nie przypisywała mi błędnej relacji ze Skarlett.
- Miałeś na sobie bluzę? Nie do wiary. – I to ten aspekt ją najbardziej obchodził? Nie mogłem pozbyć się tego niesmacznego zawodu.


Padał rzewny deszcz, więc uzgodniwszy telefonicznie z Leo, zaproponowałem Rozalii podwiezienie do domu. Ucieszyła się na tę wiadomość i uznała, że można na mnie polegać, co mnie samego bardzo zmotywowało. Czekaliśmy na niego przy wyjściu ze szkoły, w sumie milcząc. To nie była ani niezręczna cisza, ani miła, bardziej obojętna, a ja jakoś nie mogłem tego zmienić. Wtem kątem oka spostrzegłem czerwony płaszcz, który przykuł moją uwagę. Ostatnio cierpiałem na nadwrażliwość na ten odcień i jego przedstawicielkę. Zatrzymała się przy mnie uśmiechnięta.
- Żartowałam z tą bielizną. – Powiedziała, przez co moje policzki się zagrzały. Kolejny raz…
- Pasuje ci ten fason. – Przyznała Rozalia, na co Skarlett aktorsko dygnęła.
- Dziękuję. – Dodała słownie, po czym zarzuciła kaptur na głowę. - To do widzenia.
- Czekaj! – Intuicyjnie złapałem ją w łokciu. – Nie masz parasola? Może cię podwieźć? – Zapytałem nieco zażenowany swoją impulsywną reakcją. One też wyglądały na oszołomione. Jednak moja wewnętrzna uprzejmość nie pozwala mi jej puścić w taką pogodę.
- Jeśli chcesz. – Odparła, a ja bezzwłocznie wyciągnąłem telefon, aby uprzedzić mojego brata. Zerknąłem jeszcze na Rozalię, która tylko pokazała mi swojego kciuka, zagajając pogawędkę z Skarlett. Najwidoczniej brakowało jej wymiany zdań z dziewczyną, bo raczej nie posiadała koleżanek. Cieszyła mnie obecność Skarlett, przynajmniej szybciej mijał nam czas.


Przedstawiłem bratu Skarlett, gdy oboje wsiedliśmy do samochodu. Moja wcześniejsza radość uciekła, pozostawiając miejsce rozżaleniu, kiedy Rozalia usiadła do przodu i przywitała się czułym pocałunkiem w policzek z moim bratem. Przy nim jej aura zupełnie się zmieniała. Stawała się taka… Magiczna? Trudno było mi znaleźć odpowiednie określenie. Wyjrzałem przez okno, ta depresyjna pogoda idealnie komponowała się z moim nastrojem. Powoli zagłębiałem się w tej rozpaczy… Gdy nagle doszło do mnie rozlewające się po mojej nodze ciepło. Zaintrygowany spojrzałem na źródło, którym okazała się dłoń Skarlett. Przysunęła się do mnie blisko, przytulając policzek do mojego barku. Jej paznokcie łaskotały moje udo, przesuwając się po nim leniwie, zapędzając się coraz wyżej. Złapałem jej rękę, póki to nie zaszło za daleko.
- Skarlett, co robisz? – Wyszeptałem, na co ona spojrzała na mnie pocieszająco.
- Staram się wypełnić jakoś twoje myśli, żebyś nie popadł w dołek. – Potrafiła mnie rozgryźć, to fakt, ale nie musiała posuwać się do takich rzeczy, aby mnie pocieszać.
- W taki sposób? – Dopytałem, walcząc z jej wyszarpującymi mi się rękoma. Jej usta odważnie przysunęły się do mojego ucha.
- A nie działa? Przecież podoba ci się, nie wstydź się tego. – Wyszeptała tonem pełnym prowokacji, po czym pocałowała mój płatek, posyłając po moim ciele elektryzujący dreszcz.
- Przestań proszę. – Wciąż broniłem się przed tą pozornie niewinną przyjemnością, chociaż ta atmosfera miedzy nami i jej oddech przyjemnie drażniący, jak się okazało, moje wrażliwe miejsca, skutecznie odbierały mi wolę walki.
- Przytocz mi jeden argument. – Zanuciła.
- Nie jesteśmy tu sami. – Powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy i chyba sam sobie wykopałem dołek, bo dziewczyna od razu to podłapała.
- Ojej… Jeśli tylko o to ci chodzi to nie przejmuj się, oni i tak nie zwracają na nas uwagi. – Spojrzałem na Rozalię, która rozmawiała z Leo, co chwilę posyłając mu uśmiech. Poddałem się, pozwalając Skarlett na głaskanie mojej nogi i wzbudzanie we mnie fal rozkosznego gorąca. Napiąłem się, kiedy zajechała nieco za wysoko, ale czułem się tak odprężony, że już nie interweniowałem. Ten dotyk naprawdę odganiał moje myśli. Nie mogłem się na niczym skupić, nawet na mijanym krajobrazie. Zaschło mi w gardle i ścisnęło w podbrzuszu. Czułem jak krew gromadzi mi się w jednym punkcie, przyprawiając mnie o gorączkę. Rozpływałem się, dobrze, że o tamtej godzinie robiło się już ciemno i pasażerowie z przodu nie widzieli mojego wyrazu twarzy.


Wróciłem do domu od razu kierując się do łazienki. Zrzuciłem z siebie płaszcz, wchodząc pod zimny prysznic. Musiałem spłukać z siebie pozostałości po incydencie ze Skarlett w samochodzie. Wciąż buzowała we mnie ta gorąca żarliwość. Co ona ze mną robiła? Doprowadzała do frustracji i tych nieczystych pragnień. Przez nią, czułem się, jakby robił coś niewłaściwego. Zdradzał samego siebie. Powoli rozumiałem, dlaczego mnie przed nią ostrzegano… Oszaleję z nią, stanę się mrocznym sobą, a najgorsze jednak było to, że nie do końca tak mi to przeszkadzało, jak próbowałem sobie wmówić.


Leo siedział w jadalni, czekając na mnie z kolacją. Usiadłem naprzeciw niego, wsłuchując się przez moment w klasyczną melodię odbijającą się od popielatych ścian i białych kafli podłogowych. Mój brat miał dość surową rękę do wyposażenia wnętrz, więc na próżno było szukać tu bibelotów i zbędnych mebli. Ja też lubiłem nasze obrazy, długie zasłony oraz bukiety kwiatów w wazonach. Wziąłem do ręki widelec, spoglądając na łososia z warzywami.
- Kąpałeś się? – Pewnie dostrzegł moje wilgotne kosmyki.
- Musiałem wziąć szybki prysznic. – Zastanawiałem się, jak subtelnie dowiedzieć się o przebiegu jego wyjścia z Rozalią.
- Rozumiem. – Odparł krótko. - To była twoja dziewczyna? – Jak widać jemu łatwo było wyciągać ze mnie informacje, które zapewne wcale go nieinteresowany. Chciał tylko na siłę podtrzymać temat, bo już od dawna nasze relacje nie miały się dobrze. Nie potrafiłem przy nim zachowywać się swobodnie. Zdawałem sobie sprawę, że z mojej strony to bardzo niedojrzałe podejście, a nie da się nad wszystkim panować.
- Nie, koleżanka. – Wyprowadziłem go z błędu.
- Doprawdy? Jesteście chyba ze sobą blisko, wyglądasz przy niej zupełnie inaczej.
- To znaczy? – Dopytałem zaciekawiony.
- Jakby to ująć… Żywszy. – Nie wątpiłem w to, mając na uwadze wszystkie zdarzenia z nią w roli głównej…
- Mogę zapytać, jak poszła ci randka? – W końcu i ja zadałem mu nurtujące mnie pytanie. Chłopak zawahał się nad wzięciem kolejnego kawałka swojego dania. Odłożył widelec i opadł łokciami z obu stron talerza, chowając za splecionymi palcami swoje usta.
- Nie miałem odwagi zaproponować jej związku. – Przyznał się cicho. Gdyby muzyka nie przestała grać, pewnie bym tego nie usłyszał.
- Naprawdę?
- Szczerze? Mam wątpliwości czy jestem gotowy w coś takiego się zaangażować. – Z mojej strony to egoistyczne, ale ucieszyła mnie ta informacja. To była moja szansa, dana mi przez los i nie omieszkam z niej skorzystać. Skarlett nauczyła mnie, że bierność nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Czyny łatwiej zapamiętujemy niż słowa.

______________________________________________
Autor użytych fragmentów wierszy: Leopold Staff
Tytuły: "Gdy w twoich ustach..." oraz "Wieczór"
Źródło: http://www.twojecentrum.pl/poezja_piekna.php?autor=Leopold%20Staff

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do pozostawienia swojej opinii!
Z góry dziękuję!