15 stycznia 2018

"The Lady in red" - Lysander III



„Nigdy nie widziałem cię tak przepięknej jak tej nocy
Nigdy nie widziałem cię tak jaśniejącej blaskiem
Byłaś niesamowita”

Te trzy wersy prześladowały mnie w myślach, a czarne róże tworzyły dla nich tło. Intensywne w swej barwie, jak wspomnienie nieznajomej. Zapomniałem szczegółów jej wyglądu oprócz tego mrocznego odcienia. Kastiel wędrował obok mnie, snując za sobą dymną ścieżkę. Kusiło mnie, aby podpytać go o jego prześladowczynię, aczkolwiek obawiałem się jego docinków bądź co gorsza, od samego rana zepsucia jego humoru, a zły Kastiel… To zły Kastiel. Westchnąłem pod nosem.
- Chcesz bucha na rozluźnienie pośladków? – Zapytał mój przyjaciel, na co zmarszczyłem brwi. Bez żadnej dyskrecji wyciągał do mnie dłoń z papierosem.
- Nie. – Momentalnie odmówiłem. Chłopak prychnął krótko, po czym zaciągnął się mocno i wypuścił skażone powietrze prosto w moją twarz. Chrząknąłem odrzucony tym duszącym zapachem.
- Przydałby ci się, bo ostatnio jesteś jeszcze dziwniejszy niż dotychczas. – Oznajmił, wcierając pozostałości po nałogu w zimowe błoto. Może coś w tym było, miałem wrażanie, że kryzys tej pięknej pory roku udzielał się, i mi. Zamiast urzekającego śniegu wszystko było szare i przygnębiające, więc trudnym było odnalezienie czegoś barwnego w tamtym okresie.
- Możliwe. – Przytaknąłem krótko.
- Kuźwa rezerwuj sobie dzisiejsze popołudnie, pójdziemy sobie popatrzeć na widoczki. – Rzucił podirytowany, zakładając ręce na piersi i kręcąc energicznie głową.
- „Widoczki”? – Dopytałem, a Kastiel uśmiechnął się szeroko, sunąc swoimi brwiami w górę i w dół.
- No wieeesz… - Przeciągnął rysując w powietrzu klepsydrę. O nie.
- Nie ma mowy. – Odrzuciłem jego bezwstydną propozycję, czując jak zażenowanie ogrzewa moje policzki.
- Lysio, spodoba ci się, gwarantuję! – Objął mnie ramieniem, śmiejąc się perfidnie. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę szkoły, bo powoli paliłem się ze wstydu. Nie wierzyłem, jak takie świńskie rzeczy mogły mu przechodzić tak spokojnie przez gardło. Najgorsze, że zacząłem to sobie wyobrażać, więc czy nie byłem w tamtym momencie bardziej zepsuty psychicznie niż on?
- Nie rozmawiaj ze mną więcej. – Rozkazałem, kiedy chłopak znalazł się ponownie obok mnie.
- No ej! Przynajmniej jakiś kolorek pojawił się na tej twojej bladej facjacie. – Zaśmiał się zadowolony z siebie. W sumie przynajmniej przez chwilę zapomniałem o moich dotychczasowych troskach. Jednak nie był takim złym przyjacielem, na jakiego pozował. Uśmiechnąłem się niewyraźnie pod nosem, kiedy weszliśmy do budynku.
- No patrz tylko! Już wejście okupuje, aby zepsuć mi dzień. Wariatka. – Denerwował się, zaciskając pięści. Spojrzałem w kierunku dziewczyny, stojącej na środku korytarza. Osobiście nie brałem tego za szaleństwo, w końcu uczęszczała do tej placówki, więc mogła sobie stać, gdzie tylko chciała, niekoniecznie wyczekując na Kastiela. Podeszła do nas pewnym krokiem, dalej onieśmielała mnie jej odważna charakteryzacja.
- Skarlett… - Zaczął bezsilnie Kastiel, lecz ona podniosła tylko rozłożoną dłoń, uciszając go.
- Tym razem nie czekałam na ciebie, więc mnie już nie wyklinaj. – Oznajmiła oschle, po czym wbiła swoje spojrzenie we mnie. – Musimy porozmawiać. – Zrobiło się jakoś poważnie, chociaż domyślałem się, o co jej chodziło.
- Eee… - Zerknąłem na Kastiela i ponownie na nią. – Tak, owszem.
- Dziwne. – Burknął chłopak, ale zostawił nas samych, wędrując w stronę szatni. Dziewczyna oparła się dłonią o biodro, a drugą wplotła w swoje błyszczące włosy. Widać, że miotał nią niepokój.
- Posłuchaj… Szczerze to nie miałam pojęcia, że przyjaźnisz się z Kastielem. Powiedz mi proszę, czy to, co wydarzyło się w sylwestra to był wasz spisek, czy coś? Bo nie wiem, jak mam to odebrać… -Musiałem przyznać, że z jej perspektywy to nie wyglądało zbyt ciekawie. Pewnie sam wyciągnąłbym takie wnioski, więc rozumiałem jej troskę. W końcu Kastiel tyle dla niej znaczył…
- Nie, nie martw się o to. Daję ci moje słowo honoru, iż to był czysty przypadek. – Mogłem zapewnić ją wyłącznie słowem, gdyż nie posiadałem żadnych namacalnych dowodów. Ulga zakradała się jej na twarz, najwyraźniej nie potrzebowała więcej, aby uspokoić swoje myśli.
- Właściwie chcę w to wierzyć, więc zaufam ci. Jestem Skarlett, ale to już chyba wiesz. – Wyciągnęła do mnie rękę, którą uścisnąłem prędko.
- Lysander, miło mi. – Przedstawiłem się. Nasza znajomość toczyła się dość nie po kolei, umykając ramie zwyczajności.
- Miły to był nasz pocałunek. Co zrobimy z tym fantem? – Chrząknąłem w myślach, zdumiony jej szczerością. Nie owijała w bawełnę, godne podziwu.
- Właściwie to chciałbym cię za to prze…
- Ciii! – Przycisnęła mi palec do ust. – Żadnych przeprosin i żadnego żałowania mi tutaj. Nie zniosłabym tego. Po prostu niech to będzie nasza słodka tajemnica. – Kiwnąłem głową twierdząco cały rozpalony, a ona zabrała palec. Stałem osłupiały, nigdy nie miałem do czynienia z takim charakterem, choć myślałem, że dzięki Kastielowi nikt już mnie nie zdziwi.
- No, no. Brzmi to jak przeznaczenie, nieprawdaż? – Dodała, uśmiechając się przyjaźnie, chociaż ciężko było mi to zdefiniować przez tę rozpraszającą czerń. Z drugiej strony, zaczynało mnie to fascynować… Ona i jej temperament. - Dobrze, w takim razie żegnam się z tobą. Trzymaj się. – Kiwnęła mi i odeszła, nie czekając na moją reakcję. Była dość bezpośrednią osobą, która nie szanowała czyjejś przestrzeni osobistej. Pojawiała się znikąd, robiła zamieszanie w moim wnętrzu i znikała. Intrygująca.


Wszedłem do szatni jak otumaniony przez wcześniejsze spotkanie. Ta czerń wypaliła trwałe miejsce w odmętach mojej głowy. Wciąż ją widziałem przed sobą, cóż, jak wspominałem wcześniej, miała w sobie jakąś magię, na którą najwidoczniej byłem podatny.
- Lysio i co ona chciała? – Zapytał Kastiel, podnosząc się z ławki. Czekał na sprawozdanie, a niby go nie obchodziła. Przeczył samemu sobie bądź do końca nie miał rozeznania we własnych uczuciach.
- Nic konkretnego. – Odparłem nieznacznie, odwieszając płaszcz na wieszak.
- No wiesz? Mi możesz powiedzieć. Jak cię napastuje to tym razem samą gadką tego nie załatwię. – Oznajmił, strzelając aktorsko palcami. Zmierzyłem go wychowawczym spojrzeniem.
- I co zrobisz? Pobijesz ją? – Dopytałem ironicznie, licząc na zaprzeczenie takiej zbrodni. Chłopak był dość nieprzewidywalny, nie raz się o tym przekonałem.
- No bez przesady. Myślałem bardziej o jakiejś bombie zapachowej… - Postukał się palcem wskazującym po brodzie jak mały dzieciak, wymyślającym, jakiego psikusa zrobić rodzicom.
- Może lepiej nie myśl. – Poradziłem mu trochę wrednie.
- Au. To zabolało. – Złapał się za klatkę piersiową. – Po prostu ją ignoruj, zanim i Tobie zatruje życie. – Doradził poważnie. Tylko w jaki sposób miałbym to robić, skoro to nie należało w mojej naturze? I jak miałaby to niby uczynić? Nie uważałem ją za toksyczną, a zagubioną w miłości.

Weszliśmy z Kastielem do klasy, a moje spojrzenie od razu skupiło się na Rozalii. Siedziała w ławce, wpatrzona w telefon. Przybliżyłem się w jej kierunku i przywitałem się, jak to miałem w zwyczaju, jednak dziewczyna nie reagowała. Zrobiło mi się nieco głupio.
- Dzień dobry Rozalio. – Powtórzyłem głośniej, ale ona uśmiechała się do ekranu. Zerknąłem na Kastiela, który spoczął z nią i tylko machnął ramionami, niezaangażowany w sprawę. Zrezygnowałem z dalszego sterczenia przy niej. Zająłem miejsce obok przyjaciela, wypuszczając ciężko powietrze. Czułem się, jakbym zjadł kamienie, które ciążyły mi boleśnie. Oparłem się o stolik i otworzyłem swój notatnik akurat na stronie, gdzie powoli pisałem liryk o tytule „ Rozalia”. Obawiałem się, że nie skończę go dobrze.

Przemierzałem samotnie korytarz, kierując się na następną lekcję, kiedy ujrzałem znajome kręcone włosy naszej szkolnej dyktatorki Amber. Znów stała w tej swojej pozie, dającej jej pewności siebie, gdy pastwiła się nad kimś. Chciałem zainterweniować, nawet drgnąłem się z miejsca, gdy nagle znieruchomiałem. Jej ofiarą okazała się Skarlett, która cierpliwie słuchała wywodu swojego agresora. Nie wygląda na zbyt przejętą, stąd moje zawahanie. A może to przez odbijające się echem w mojej głowie. „Po prostu ją ignoruj.” Przybliżyłem się do swojej szafki, chcąc zabrać zeszyt na następną lekcję, ale jakoś nie potrafiłem przypomnieć sobie szyfru, gdyż moją uwagę wciąż przykuwała akcja toczona nieopodal, tym bardziej, że Amber podniosła głos, tak jak swoją rękę. O nie! Odruchowo ruszyłem z odsieczą. Złapałem Amber za nadgarstek i odciągnąłem ją na pół kroku do tyłu. Obie spojrzały zaskoczone, trudno przyszło mi stwierdzić, która bardziej.
- Przemoc nigdy nie posiada usprawiedliwienia. – Upomniałem ją.
- Tfy nie wtrącaj się zdziwaczały przebierańcu.
- Ej ty! Mnie sobie nazywaj, jak chcesz, ale od Lysandra mi wara. Dziękuję Lysandrze, ale poradzę sobie z nią.  – Przytaknąłem skinięciem głowy i oddaliłem się kawałek. Nie słyszałem ich dyskusji, ale Skarlett powiedziała jej coś, przez co Amber tupnęła nogą i odeszła przed sobie. Wtedy Skarlett zbliżyła się do mnie i uśmiechnęła się. Nie dało się rozszyfrować, jaka emocja się za nim kryła.
- Zachowałeś się jak na prawdziwego księcia przystało, tylko że ja nie jestem tym rodzajem księżniczek, które trzeba ratować. – Uciekłem spojrzeniem w bok. Cóż… Uraziłem ją?
- Będę miał to na uwadze. – Powiedziałem pokornie, dalej wpatrując się w szafki. Dziewczyna pomachała mi przed oczami, aż znowu na nią popatrzyłem.
- Czemu na mnie nie patrzysz, nie chciałam, żebyś to odebrał za atak na ciebie. Jestem ci wdzięczna, naprawdę. – Tłumaczyła się, źle mnie zrozumiała.
- To nie tak, tylko twoja szminka mnie rozprasza. – Przyznałem się, nieco zawstydzony.
- Doprawdy? – Jeden kącik ust uciekł jej przebiegle do góry. – Jeśli ci przeszkadza to mogę ją wytrzeć o twoje wargi. – Zrobiło mi się gorąco, poważnie, moja twarz rozpaliła się jak zapałka. Ona tylko zaśmiała się wesoło. – Jesteś przeuroczy. – Odparła robiąc krok w ucieczce.
- A tak ogólnie, to gdzie masz przyjaciela? – Zapytała, poświęcając mi jeszcze trochę swojego czasu. Rozdzieliłem się z nim po wyjściu z klasy, zatem nie miałem pojęcia, gdzie mógł się zamelinować. Podejrzewałem opcję z pójściem na tyły szkoły, aby zapalić, lecz nie byłem tego zbyt pewny.
- Nie wiem. – Nie chciałem wprowadzać jej w błąd.
- Okej, i tak go znajdę. – Oznajmiła zdeterminowała, wkładając ręce do kieszeni swojej skórzanej kurtki, nie uwierzyła mi.
- Skarlett nie wolałabyś o nim zapomnieć? – To pytanie wypłynęło ze mnie spontanicznie, pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Widocznie, gdzieś w podświadomości męczyła mnie ta kwestia. Dziewczyna drgnęła, a jej wyraz twarzy spochmurniał. Trafiłem w czuły punkt, wiedziałem o tym, ponieważ dla mnie także był to drażliwy temat. Dochodziłem do wniosku, że moje zapytanie wcale nie odnosiło się do niej, a bardziej do mnie. Widziałem w niej, siebie. Była nie jako naczyniem.
- A co? Chciałbyś zająć  jego miejsce?
- Ech… - Westchnąłem zakłopotany.
- To nie mów rzeczy, które są dla mnie niemożliwe. – Powiedziała oschle, odwracając się na pięcie, pozostawiając po sobie uczucie chłodu i współczucia.

______________________________________________________________
Cytat użyty na początku to przetłumaczony fragment naszej tytułowej piosenki. Nie ukrywam, że stała się ona moją ulubioną, którą słucham codziennie pisząc fragmenty tej historii. Ciekawe przy którym ją znienawidzę. 
Rysunek narysowała moja siostrzyczka ;)
Kochani moi, jak na razie zapatrujecie się na to opowiadanie? Mamy Lysia spotykającego na swej drodze swoje całkowite przeciwieństwo :D Już współczuję Lysandrowi ^^

2 komentarze:

  1. Też współczuję Lysowi, buedaczek ^^ Ta znajomość z każdym rozdziałem staje się dla mnie coraz to bardziej intrygująca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszą mnie bardzo takie komentarze <3
      Pozdrawiam serdecznie :) :*

      Usuń

Zapraszam do pozostawienia swojej opinii!
Z góry dziękuję!