Od ostatniej wymiany
zdań z Skarlett minęły trzy, spokojne i leniwe dni. Szczerze dużo myślałem nad
jej bezpośrednią reakcją na moje nieprzemyślane słowa. Doszedłem do wniosku, że
było to z mojej strony okrutne i pozbawione jakiegokolwiek wyczucia w sytuacji.
Sam przechodziłem przez podobną historię, nie potrafiąc się z niej wyplątać, a
innemu z łatwością doradzałem poddanie się. Czułem się jak hipokryta, tym bardziej,
iż nie przemogłem się do tamtego momentu, żeby ją przeprosić. Chociaż szukałem
jej wzrokiem po korytarzach, niedane mi było jej odnaleźć. Najwidoczniej
pojawiała się przede mną tylko wtedy, gdy sama tego chciała. Powoli zaczynał
się piątkowy dzień, który zawsze przyprawiał mnie o przygnębienie. Kończył
barwny tydzień, wykorzystując resztki energii, zmagazynowanej podczas weekendu,
przez co snułem się korytarzem jak cień samego siebie. Kastiel nie lubił
spędzać tego dnia w szkole, wolał przedłużyć sobie imprezowy maraton o kolejne
godziny, biorąc pod uwagę nasz niedzielny grafik. Graliśmy czasami w
zaznajomionym barze, rozwijając naszą wspólną pasję. Czekałem w ławce na
Rozalię, która dotrzymywała mi towarzystwa w te samotne dni. Ucieszyłem się,
kiedy w końcu pojawiła się w progu. Pomachała mi entuzjastycznie i uśmiechnęła
się radośnie, nadając sens mojemu życiu. Zdawałem sobie sprawę z własnego
ograniczenia, ale nie potrafiłem udawać, że bez niej popadałem w stany
depresyjne. Usiadła obok, pachnąc kwiatową perfumom, budzącą we mnie
wspomnienie upalnego lata, w które ukradła mi serce.
- Kastiela znowu nie
ma? – Zapytała jednym, zgrabnym ruchem odrzucając długie włosy do tyłu.
- Nie. To nie jest
jego dzień w szkole. – Oznajmiłem, na co dziewczyna prychnęła pod nosem.
- Co za dziecko…
Dlatego wolę starszych. – Rzekła nieznacznie, oglądając swoje zadbane
paznokcie. „Jak mój brat?” To pytanie nasunęło mi się na język, aczkolwiek nie
miałem odwagi jej go zadać. Obawiałem się odpowiedzi, zresztą to byłoby nieco
bezczelne z mojej strony. Opadłem policzkiem na otwartą dłoń, patrząc
nietrzeźwo przed siebie. Czułem się żałośnie. – Lys właściwie nigdy nie mówiłeś
mi, jakie dziewczyny się tobie podobają? – Zerknąłem na nią, nie zmieniając
pozycji ani wyrazu twarzy, choć w moim brzuchu zaczęła tańczyć niewytłumaczalna
nadzieja. Czyżbym nie był jej aż tak obojętny, jak mi się wydawało. Powiedzieć
jej prawdę?
- Jest ktoś taki? –
Drążyła temat, nie spuszczając ze mnie badawczego spojrzenia. Wyprostowałem
się, wytrącony z równowagi.
- Jest. –
Potwierdziłem krótko, patrząc na nią uważnie, aby pomóc jej intuicji domyślić się
wszystkiego.
- To ta dziewczyna ze
sylwestra? – Dopytała ucieszona, okazując swój entuzjazm pojedynczym klaskiem.
- Nie. – Zaprzeczyłem prędko,
sfrustrowany. Poważnie, chciałbym cofnąć czas i pozbyć się tej ciążącego na
mnie epizodu. – Ze Skarlett to było tylko…
- Skarlett? To ta od
Kastiela? – Połączyła zgrabnie fakty, marszcząc brwi w zadziwieniu.
Najwyraźniej taki obieg sytuacji nie za bardzo jej pasował. Cóż, los był
nieprzewidywalny. Sam nigdy bym się po sobie nie spodziewał, że oddam pierwszy
pocałunek osobie, której nie znałem i w tak mało znaczący sposób.
- Ech… Tak. –
Westchnąłem, bo ta prawda ciężko ze mnie wychodziła.
- Lysiooo. –
Pogłaskała moje ramię, chcąc dodać mi otuchy. – Biedaku ty to masz pecha, odpuść sobie ją
lepiej. Ona nie jest dla ciebie.
- Dlaczego nie? – Rzuciłem
w zdenerwowaniu. Doprawdy… Co było z nią takiego złego, że i Kastiel, i ona
kazali mi trzymać się od niej z daleka. Przecież to pełna szczerej miłości i radości,
krucha osoba, pozbawiona wiary w siebie. Pragnęła tylko uwagi, zresztą jak
każdy z nas.
- Ty widzisz jak ona
wygląda? A poza tym, nie słuchałeś nigdy opowieści Kastiela? Ona jest jakaś
psychiczna. – Przesłyszałem się? Kiedy Rozalia stała się taka nietolerancyjna?
Zawsze imponowała mi jej żywiołowe aspiracje modowe, to przy niej nauczyłem się
braku wstydu i pohamowań we wyrażaniu siebie. Przecież życie było zbyt krótkie,
abyśmy się wiecznie dostosowywali, tym bardziej, że w naszym świecie tłumów i
ogólników brakowało indywidualności.
- Nie mów tak o niej,
nie zamieniając z nią ani słowa. – Nie wierzyłem w to, iż pierwszy raz nie
zgodziłem się z jej zdaniem i pierwszy raz, poczułem zawód.
- Okej, nic już nie
gadam. – Burknęła naburmuszona, wyciągając swój migoczący telefon.
- Lysio weźmiesz mi
torbę? Skoczę tylko do łazienki? – Zapytała Rozalia, kiedy zmienialiśmy klasę.
Przytaknąłem krótko, zawieszając sobie jej własność przez ramię. – Dziękuję,
kochany jesteś. – Cmoknęła w powietrzu, udając się w wymienione miejsce,
natomiast ja ruszyłem w stronę sali biologicznej. Dochodziłem do schodów, nie
kryjąc się z moim rozglądaniem się na boki. Musiałem koniecznie porozmawiać z
Skarlett, gdyż słowa Rozalii dały mi do myślenia. Więc gdy ujrzałem ją siedzącą
na schodach prowadzących na piętro, nie mogłem wyrazić swojej wewnętrznej
radości. Trzymała książkę, skupiona na jej treści. W takiej pozie rozsiewała
wokół aurę odprężenia i harmonii, co i mi się udzielało. Zatrzymałem się przed
nią, oczarowany tym pięknym aktem. Zapomniałem już, co chciałem jej powiedzieć.
- Dzień dobry
Lysandrze. – Oznajmiła nie odrywając się od lektury.
- Witam. Skąd
wiedziałaś? – Dopytałem nieco zaskoczony jej bystrym zgadnięciu. Spojrzała na
mnie, uśmiechając się na powitanie.
- A kto inny by się
przy mnie zatrzymał? – Zapytała retorycznie, przyglądając mi się uważnie. Nie wiedziałem,
dlaczego, ale poczułem ekscytujące ciepło w środku, które rozlało się po każdym
centymetrze mojego ciała. To dziwne. – A ta torebka to jakieś wyrażenie twojej
orientacji? – Zaczepiła żartobliwie, wskazując kiwnięciem głowy na mój błyszczący
dodatek.
- Koleżanki.
- Aha. – Odparła,
udając zrozumienie. – Masz popilnować. Rozumiem.
- Dlaczego wyczuwam
ironię w twoim głosie?
- Lysandrze nie daj
się wykorzystywać, dobrze? – Poprosiła, zaskakując mnie. Nie oceniała mnie, a
jedynie… Martwiła? Nie mogłem pojąć, dlaczego ostrzegano mnie przed tak
empatyczną osobą. Kiwnąłem głową, dając jej w ten sposób bezgłośną obietnicę.
- Mogę wiedzieć, co
czytasz? – Zainteresowałem się, spoglądając ściskany przez nią przedmiot.
- Wiersz.
- Naprawdę? –
Zaimponowała mi, nie spodziewałem się, iż mogłaby posiadać takie hobby.
- Dziwne, nieprawda?
Lubię uciekać w liryczny świat, wydaje się prostszy niż ten nasz. A zresztą,
jak zaczynam interpretować wiersze to czuję się tak samo, gdy widzę Kastiela.
Wrze we mnie podekscytowanie, a w brzuchu wszystko mi fruwa. – Opowiadała pełna
pasji, niesamowita radość tańczyła na jej twarzy. Jednak jej porównanie nie
dawało mi spokoju.
- A dziś go nie ma… -
Powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej, jednak nie umknęło jej to.
- Właśnie, dzięki tym
wierszom nie czuję tęsknoty. – Oczy zaszkliły jej się od nostalgii.
- Skarlett… Wydaje mi
się, że ty go nie kochasz… - Moje myśli serce ubierało w słowa. Nie podobało mi
się jej podejście, wręcz gdzieś tam w zakamarkach mojej głowy igrało mi zirytowane.
Właściwie nie widziałem w moich reakcjach sensu, przecież była mi ona obojętna,
to skąd te moje znikome ułamki… zazdrości?
- Słucham? – Zdziwiła się,
ściągając swoje brwi i zamykając książkę.
- Ponieważ miłość to
nie jest ciągła ekscytacja, to coś więcej. Pragniesz go jedynie fizycznie, a
miłość musi posiadać też duszę. – Jej usta uchyliły się, jakby ktoś zniszczył
jej światopogląd. Milczała wpatrzona we mnie, najwyraźniej brakło jej słów. –
Przepraszam. – Dodałem uświadamiając sobie, że znowu prawiłem jej morały.
Dlaczego tak na mnie oddziaływała? Każdy definiował pojęcie miłości według
siebie, więc nie powinienem narzucać jej swojej definicji.
- Tu jesteś. –
Usłyszałem za sobą, a po chwili moje ramię objęła drobna ręka Rozalii. Moje
policzki zapłonęły od nagłego gestu. Rozalia rzuciła krótkie spojrzenie na
Skarlett, po czym uśmiechnęła się do mnie radośnie. – Chodźmy kochany! –
Rzuciła, ciągnąc mnie na górę.
- Do widzenia. – Skierowałem
pożegnanie w kierunku Skarlett, która spuściła wzrok na czarną okładkę. Ruszyłem
po schodach wraz z przytuloną do mnie ukochaną, upajając się jej bliskością.
Jednak cały czar prysł, gdy doszło do mnie ciche „hipokryta” z ust Skarlett,
kiedy mijałem ją jak zwykły element scenerii. Odwróciłem się za nią, patrząc na
jej plecy. Już nie emanowała spokojem, a smutkiem… I obawiałem się, że to ja
byłem za to odpowiedzialny.
UCh... w chwila ciszy i skupienia. Mogę coś skrobnąć.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale mam dziwne wrażenie, że Skarlett udaje. W sensie... Nie jest sobą. Udaje taką otwartą, zadziorną, ale to jest tylko maska.
Lysio też się wydaje taki... inny. To nie jest taki delikatny, zamyślony poeta. Nie wiem czemu ale za każdym razem, gdy ma powiedzieć coś bardziej "chamskiego" i się w ostatniej chwili powstrzymuje to czuję taki lekki zawód. No Lysio! Przecież ty nie jesteś taki miękki! Pokaż swój charakter! No ej...
Rozalia też się wydaje mało domyślna. Skoro zobaczyła, ze Lys coś, tego do Skarlett to chyba powinna od razu dostrzec że Lysio jest w niej zauroczony.
A Kastiela nie polubiłam. Tutaj jest taki prostacki, że aż oczy bolą. Ale może on właśnie taki jest? Każdy próbuje go wygloryfikować a tu tak na prawdę jest zwykły cham i prostak.
Ehh.. i zgubiłam wątek przez klientów. Nie ma to jak pisać komemtarze w czasie pracy w monopolowym... eh...
No nic. Pewnie mi się przypomni jak już będę w domu, albo dopiero jutro xd
Czekam na kolejną część, która mam nadzieję pojawi się już niedługo :D
Gorąco pozdrawiam I życzę ciepełka oraz mnóstwa weny :3
Chorera jasna! Już raz podchodzę żeby napisać rozdział, a jak już mi się udaje napisać coś sensownego, to mi go usuwa! Echh...
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale mam dziwne wrażenie, że Skarlett udaje. W sensie, że nie jest sobą. Udaje taką otwartą, zadziorną, ale to tylko po to, by przypodobać się Kastielowi, którego swoją drogą nie polubiłam. Zachowuje się totalnie jak cham i prostak.
Z resztą nie tylko on mi się wydaje dziwny. Rozalia też jest taka... ech. Skoro zauważyła, że Lysio "zainteresował" się Skarlett to nie powinna mieć żadnych problemów, żeby zauważyć, że Lysio jest zauroczony na amen w niej.
Oj Lysio, Lysio... Ty się zawsze w takie tarapaty, ale co się dziwić skoro zadaje się z Kastielem, którego drugie imię to Kłopoty i Rozalia, która też jest nie lepsza...
Mam nadzieję, że niedługo wszystko się w miarę wyklaruje, chociaż moje życzenia znając życie marnie się spełnią, bo jak wszyscy wiemy, my pisarki bardzo lubimy komplikować życie naszych bohaterów.
Na razie pozostaje mi się pożegnać, tak więc dużo ciepełka i weny! Do następnego :3