Sobotni wieczór postanowiłem poświęcić na całkowite odprężenie się,
bez nadmiernych myśli. Zdecydowanie to nie był mój najlepszy tydzień, stąd mój
plan. Załadowałem kasetę do starego magnetowidu z moim ulubionym filmem, po
czym zszedłem na dół po jakąś zakąskę. Wychodziłem z kuchni z miską migdałów,
kiedy mój wzrok przykuł Leo, pastujący swoje buty. Zazwyczaj o tej godzinie
tracił równowagę nad jakimś nowym projektem w swojej pracowni, więc jakoś
podświadomie niepokoił mnie ten widok. Stanąłem w progu przedpokoju,
wypełnionego jego perfumami.
- Wychodzisz gdzieś? – Zapytałem, chrząkając krótko, bo ten intensywny
zapach zaczął mnie lekko dusić.
- Tak. Idę na kolację. – Odparł spoglądając na mnie krótko.
- Mogę zapytać, z kim?
- Z Rozalią. – Wyznał zarumieniony. Drut kolczasty znów zacisnął się
wokół mojego serca, powodując u mnie lekkie zgarbienie. – Uważasz, że czerwona
róża i panorama naszego miasta to idealna sytuacja na poproszenie jej, aby
została moją dziewczyną? – To było jak siarczyste uderzenie w policzek, zrobiło
mi się słabo.
- Przykro mi, ale nie wiem. Nie mam w tym doświadczenia. – Zachwiałem
się na nogach, wymawiając to kąśliwie. Nie mogłem opanować urazy wypełzającej
ze mnie w postaci słów.
- To tak jak ja. – Oznajmił cicho, wracając do przerwanego zajęcia. Ja
natomiast wpadłem w szał, roznosiło mnie, uciekłem z powrotem do kuchni, nie
chcąc wzburzać kłótni. Nieprzytomnie odrzuciłem naczynie na blat i sięgnąłem po
wodę, aby zgasić żar w gardle. I mimo opróżnienia całej butelki, nie pomogło to
ugasić śladów po nabytej wiedzy, które rozlały się we mnie jak żrąca
substancja. Mój świat się rozsypywał, tak jak te bakalie leżące na podłodze wokół
rozbitej miski. Stałem, oparty o blat, starając się jakoś uspokoić. Patrzyłem
na efekt mojego opętania, źle się ze mną działo. To wszystko doprowadzało mnie
do obłędu, potrzebowałem czegoś, co uratuje resztki mojej duszy. Drapały mnie
powieki, a w brzuchu buzowała złość, oddychałem płytko, jakbym przed chwilą
przebiegł maraton. To było takie wyczerpujące… Opadłem na kolana, sięgając po
stłuczony kawałek. Dziwne, że Leo nie przyszedł sprawdzić, co się stało… On
chyba domyślał się prawdy, w końcu, gdyby Rozalia byłaby mi obojętna to nie
przedstawiałbym jej członkom rodziny. Zapanowała piszcząca w uszach cisza,
którą na szczęście przerwał dzwonek mojego telefonu. Sięgnąłem po niego, jak po
cudowne lekarstwo.
- Słucham? – W moim głosie dalej drżało rozżalenie.
- Nie mów słucham, bo cię wyrucham. – Oczywiście, kto inny mógłby
rzucać tak beznadziejne stwierdzenia.
- Kastiel… - Wydukałem bezsilnie, nie miałem ochoty na bezsensowne
dyskusje. Podniosłem się na barowe krzesło przy kuchennej wysepce, odkładając
pozbierane odłamki przed sobą.
- Hej, co porabiasz? – Zapytał jakby nigdy nic.
- Nic konkretnego. - Zerknąłem w stronę wyjścia z kuchni, dostrzegając
wciąż palące się światło z garderoby. Po cichu liczyłem, że nie zgaśnie
dzisiejszej nocy.
- To wpadaj do naszego baru, zagramy kawałek. – Zaproponował pełen
werwy i chociaż lubiłem to zajęcie, to tamten moment nie był do tego
odpowiedni. Co miałem przekazać naszym słuchaczom? Moje wszystkie negatywne
emocje?
- Nie mam nastroju.
- To tym bardziej przychodź. Napijemy się, wyrwiemy dziewuszki. – Nie
poddawał się, w sumie to nie chciałem się dłużej opierać, może potrzebowałem
czegoś nowego w życiu, czego normalnie nigdy bym nie zrobił. Do podjęcia
decyzji przekonało mnie zgaśniecie światła oraz głośne trzaśniecie drzwiami,
pozostawiające we mnie uczucie próżni.
- W porządku.
- Poważnie? A już wytaczałem działo argumentów, żeby cię tu zaciągnąć.
- Nie trzeba, będę za chwilę. – Powiedziałem beznamiętnie, opadając
czołem o marmurowy pulpit.
- Czekam. – W słuchawce zapanowała irytująca cisza. Wbiłem pusty wzrok
w sufit, szukając czegoś, co utrzyma mnie w całości nim rozsypię się tak jak
moja przekąska.
Leniwym krokiem dotarłem do pubu. Wyjątkowo zrezygnowałem z moim charakterystycznych ubrań, jakoś przestałem znajdować w tym sens. Za to narzuciłem na siebie szarą bluzę z kapturem, którą w akcie zemsty ukradłem bratu z szafy. Tamtego wieczoru pragnąłem jedynie zniknąć, nie czuć nic. Przekraczając wejście od razu skierowałem się do naszej loży. Kastiel zawsze rezerwował tę samą, więc nie miałem problemu w trafieniu do niej intuicyjnie. Zatrzymałem się przed szklanym stolikiem, zawalonym butelkami po piwie. Chłopak oczywiście nie siedział sam.
- Dobry wieczór. – Rzuciłem głośniej, przyciągając wzrok jego i
jakiejś dziewczyny w dość odważnej kreacji. Zlustrował mnie od czubka głowy po
same buty, kwitując to głośnym parsknięciem.
- Tylko ty mogłeś ubrać bluzę do spodni z garnituru. – Skomentował, kiwając
ręką, abym usiadł.
- Życie. – Machnąłem nieznacznie ramionami, zajmując miejsce.
Zawiesiłem ponuro głowę, chowając się w kapturze przed rozbawionymi ludźmi.
Niech mnie nie widzą.
- Chcesz drinka? – Zapytała jego koleżanka, na co Kastiel zaśmiał się
szyderczo, znając mój charakter i moją całkowitą nietolerancję alkoholową.
- Tak. – Przytaknąłem krótko, a chłopak umilkł, wybity z tropu.
Nieznajoma poszła, najwyraźniej wyczuła tę ciężką atmosferę, której byłem
przyczyną. Zdawałem sobie sprawę z własnej aspołeczności, niemniej jednak nie
miało to dla mnie szczególnego znaczenia.
- Lys co się dzieje? – Zainteresował się, przysuwając się bliżej.
Klepnął mnie w plecy, przez co mimowolnie się wyprostowałem. Poprawiłem
osunięty kaptur, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie chcę o tym rozmawiać. – Wymamrotałem jak dziecko. Okazało się,
że jeśli chodzi o uczucia i emocje to wracamy do zachowań nabytych w
dzieciństwie.
- To napisz. – Zażartował, a ja tylko wypuściłem głośniej powietrze.
Obserwował mnie dłuższą chwilę, aż wyciągnął wnioski. - Pokłóciłeś się z
Rozalią?
- Dlaczego sądzisz, że ma to związek z nią? – Dopytałem zaintrygowany jego
trafną diagnozą. Chłopak machnął ręką, biorąc do ręki butelkę z resztką
alkoholu.
- No proszę cię. Ślinisz się do niej od wakacji, każdy głupi by to
zauważył. – Skwitował to aktorskim wypiciem napoju. Nigdy nie rozmawialiśmy na
ten temat, więc nie mogłem uwierzyć, iż dla niego mój problem był tak
oczywisty. Może czas na zwierzenie się mu? Jakaś porada od tak lekkodusznej
osobowości zmieniłaby nieco mój punkt widzenia.
- Ona… - Przełamałem się, jednak przerwałem, kiedy jego leżąca na
stoliku komórka leżąca zaczęła wibrować.
- Czekaj sekundę. – Uprzedził,
przykładając telefon do słuchawki. – Cześć kochanie. – Pokazał mi język. – A,
jestem w barze z Lysandrem. Chłop ma dołek, jeśli chcesz to przyjdź. Na razie. –
Szybka konwersacja, jak na niego przystało. Nie patyczkował się z ludźmi,
raczej do wszystkiego podchodził z dystansem i lekceważeniem. Całkowite
przeciwieństwo mnie…
- Zwariuję z tą Skarlett. – Skrzywił się.
- Po co ją zapraszałeś? Przecież nie jesteś tu sam. – Przypomniałem mu
o jego towarzyszce. Wyszła tylko na chwilę z zamiarem powrotu.
- Dla zabawy. – Oświadczył beztrosko.
- Dlaczego jej to robisz?
- Nie wiem. – Wzdrygnął nieznacznie ramionami, nadymając usta. - Wracając
do tematu, o co wam poszło? – Zakończył wątek, jakby jego postępowanie wobec
Skarlett było niczym ważnym. Nie chciałem mu złorzeczyć, ale wróci to kiedyś do
niego. Pozna ten gorzki smak, kiedy ktoś traktuje twoje uczucia jak śmieci…
- O nic. - I tak by nie zrozumiał. A zresztą wróciła jego koleżanka, która
położyła przede mną wysoką szklankę z kolorowym wypełnieniem. Uśmiechnęła się do
mnie zachęcająco, nim przytuliła się do boku Kastiela. Ten widok przyprawiał
mnie o mdłości, cały czas brałem pod uwagę reakcję Skarlett. Mogłem
zainterweniować, aby oszczędzić jej tej przykrości, jednak postanowiłem nie wtrącać
się więcej w jej sprawy. Zamiast zrelaksować się w jego obecności, przez to
wszystko, miałem się jeszcze gorzej.
Kastiel trzymał nowo poznaną dziewczynę na kolanach, rozmawiając z nią
po cichu. Natomiast ja sączyłem wolno swój napój, który nie zachwycił mnie
zbytnio.
- Cześć. – Usłyszałem, więc spojrzałem na zdruzgotaną Skarlett,
stojącą we wejściu i patrzącą na jej ukochanego z inną.
- O Sky! Siadaj! – Wrzasnął Kastiel, delikatnie zrzucając z siebie
towarzyszę. – To jest… yyy…
- Lily. – Dopowiedziała za niego, na co chłopak uśmiechnął się niewinnie.
- No tak, Lily, a to…
- Moja przyjaciółka. – Dokończyłem, przykuwając ich spojrzenia. –
Witaj moja droga, w końcu przyszłaś. Napijesz się? – Dodałem, podnosząc moją
szklankę. Wzięła ją od razu, siadając przy mnie, równocześnie chowając się za
mną. Dopiła zachłannie, po czym odłożyła puste szkło na stolik. Kastiel wrócił
z uwagą do towarzyszki, chociaż nie umykały mi jego skryte spojrzenia rzucane w
naszą stronę.
- Mogłeś mnie uprzedzić. – Wyszeptała. Popatrzyłem po niej, czując się
coraz bardziej podle. Umiałem przecież wyjść przed bar i tam na nią poczekać.
Nie pomyślałem o tym wcześniej. - Daj mi na moment swój telefon. – Posłusznie
podałem jej przyrząd, a ona wpisała mi swój numer. – Przy następnym razie ostrzeż mnie, błagam.
Przynajmniej bym się lepiej ubrała… - W tej żałosnej sytuacji broniła się
żartem. Nie widziałem dokładnie wyrazu jej twarzy, bo czerń szminki zlała się z
mrokiem panującym w tym miejscu. Jednak nie dało się ukryć, że na siłę chciała
mi pokazać swoją obojętność. Obserwowała czujnie Kastiela, tłumiąc w sobie wszystko,
chociaż pięści drżały jej niekontrolowanie.
- Wyjdziemy? – Zaproponowałem, a ona kiwnęła głową, po czym od razu
wstała. Dopiero wtedy zauważyłem, że nie rozebrała nawet kurtki. Widocznie
czekała na moją propozycję.
- Kastiel, my już pójdziemy. – Uprzedziłem chłopaka, który bacznie nas
obserwował.
- Czemu? – Dopytał zaskoczony.
- Dobrze wiesz, jaką mam słabą głowę. Obawiam się, że sam nie dojdę do
domu. – Podałem mu pierwsze lepsze kłamstwo, biorąc odpowiedzialność za naszą
wymówkę.
- Okej, narka. – Rzucił krótko, kiedy Skarlett znikała w tłumie.
Wyszliśmy na zewnątrz, a dziewczyna odetchnęła ciężko. Przejechała
ręką po swoich włosach, zarzucając je sobie do tyłu.
- Powiedz mi, jak można być takim dupkiem? Jak można się z nim przyjaźnić?
I jak można go kochać? – Wyrzucała z siebie nagromadzoną frustrację. Rozumiałem
ją doskonale, sam w końcu byłem w podobnym stanie, wprawdzie Rozalia nie
wyrządziła mi takiej krzywdy… A zareagowałem impulsywniej niż ona. Wstyd mi
trochę.
- Odprowadzę cię. – Zasugerowałem, nie komentując jej pytań. Nie
posiadałem odpowiedzi, które by ją usatysfakcjonowały. Znałem Kastiela zbyt
długo, aby nie doceniać jego sympatii w stosunku do mnie. Zawsze mogłem na nim
polegać, wspierał mnie z każdą podjętą przeze mnie decyzją, nawet wtedy, kiedy
musiał stawać w mojej obronie. Jednak pole miłości i przyjaźni się różniło. Nie
należało tego porównywać.
- Najlepiej urwać temat. Nie trzeba, poradzę sobie. – Rzuciła
naburmuszona, ruszając przed siebie. Dołączyłem do niej, wolałem nie zostawiać
jej samej ze złością.
- Nalegam. – Oznajmiłem, idąc obok niej.
- Skończ z tą nadmierną troską, nie potrzebuję litości. Skup się
lepiej na swojej księżniczce.
- Chciałbym, ale akurat jest na randze z moim bratem. – Przystanęła,
najwyraźniej zaskoczona informacją. Sam się sobie dziwiłem, że właśnie jej to
wyznałem. Chyba po prostu chciałem to z siebie wydusić.
- Och… Współczuję. – Powiedziała, nie ukrywając swojej empatii.
- Jej szczęście jest dla mnie najważniejsze, a skoro odnajdzie je przy
boku Leo to postaram się zdusić w sobie te uczucia. – Zwierzyłem się z mojego podejścia,
na co dziewczyna poklepała mnie delikatnie po policzku.
- Otrząśnij się z tego fałszu! – Krzyknęła zezłoszczona. Brakło mi
słów.
- Cóż…
- Wmawiasz sobie, że to nic, że życzysz im szczęścia, ale kochanie… Co
z twoim szczęściem? W tej swojej szlachetności nie zapomnij też o sobie. –
Naprawdę była bezpośrednia. Patrzyła na mnie, analizując każdy milimetr mojej
twarzy, jednak jedyne, co mogła zauważyć to szok w to, jak bardzo wiedziała, co
mi powiedzieć, żebym poczuł coś na kształt szczęścia. Znalazł się ktoś na tym
świecie, zupełnie mi nieznany, komu ewidentnie na mnie zależało. Uśmiechnęła
się nagle, kładąc dłoń na moim ramieniu.
– A jeśli faktycznie chcesz się poddać to zawsze możesz zakochać się
we mnie. – Wskazała na siebie kciukiem, sprawiając, że ta poważna atmosfera rozmyła
się w parę sekund. Rozśmieszyło mnie to, tylko ona potrafiła w tragedii znaleźć
jakiś komizm sytuacyjny. Taką miała taktykę samoobronną, kpić z samej siebie i niczego
po sobie nie pokazywać. Nie analizować, dzięki temu potrafiła stać z uniesioną
brodą, choć przed chwilą łamano jej serce. Z jednej strony to godne podziwu, a
z drugiej niesamowicie przygnębiające. – Dobrze Lysandrze, trzymaj się.
Dobranoc.
- Ty także. Słodkich snów. – Rozdzieliliśmy się, jednak nie dawało mi
to spokoju. Tak prędko odeszła w ciemność, znów chciała skryć się pod płaszczem
nocy. Musiałem ją odprowadzić, potrzebowałem sprawdzić, jak wyglądała w
chwilach samotności. Przede mną udawała opanowanie, pozorantka. Pobiegłem w jej
kierunku, naprawdę się śpieszyłem. Dogoniłem, szarpnąłem…
- Ska…
- Mówiłeś, że go nie kocham to dlaczego to tak boli. – Złapała się za
klatkę piersiową, płacząc rzewnie. Ona wcale nie była twarda, wmawiała sobie
siłę, tak jak ja. Dlatego tak łatwo było jej dawać mi rady, widziała we mnie,
siebie. Zbliżyłem się do niej, starłem łzy z jej policzków, patrząc głęboko w
jej zrozpaczone oczy.
- Myliłem się, przepraszam.
- Przytul mnie bałwanie. – Rzuciła, a ja wciągnąłem ją w swoje
ramiona, przytulając tak mocno, jakby miała mi się zaraz rozsypać. – Jak mogłeś
pozwolić mi odejść samej?
- Już nigdy nie zostawię cię samej, obiecuję. – Ścisnęła mocniej
materiał mojej bluzy, dzieląc się ze mną całym swoim balansem.
Nie będę płakać... Nie będę płakać... KURWA!
OdpowiedzUsuń...
Dobra. Ogarnęłam się, już mogę pisać.
Ja wiedziałam, że coś się posypie. No po prostu wiedziałam. Czułam w kościach, że ten rozdział będzie zupełnie inny. Ychh... Smutno mi się zrobiło.
Lysio smutny. Skarlett smutna. Tylko wszyscy dookoła się świetnie bawią.
Wiedziałam, że Sky nie jest taka twarda. Zawsze tak jest. Wielce silna i niezależna dziewczyna, a w środku kruche stworzonko, które każdy wykorzystuje. Ech... Taki już jest los, nas wrażliwców.
Ale by się przydało utrzeć im wszystkim nosa. I Rozie, bo jest kurcze ślepa i rani naszego Lysandra. I dupkowi Kastielowi za to jak potraktował Sky. Nosz kurde! Jak tak można!
Z resztą jakby nie patrzeć to Lys też jest nie lepszy. Miał się nie wtrącać w ich sprawy, niby Skarlett taka mu obojętna, ale jak przyszło co do czego to od razu poleciał. Nie żebym miała mu za złe, że uratował naszą Sky, ale kucze! Mógł od razu pójść i jej powiedzieć. Uniknęli by niepotrzebnych łez.
Zapewne mój komentarz jest BAAAARDZO chaotyczny, ale nic nie poradzę na milion myśli, które pojawiają się bez ładu i składu, a gdybym chciała to wszystko ładnie opisać to nie ujęłabym najważniejszych myśli.
Rozdział cudowny, jak zawsze z resztą, choć znalazłam chyba ze dwie literówki ("Za to narzuciłem na siebie szarą bluzę z kapturem, którą w akcie zemsty ukradłem BRACIE z szafy." - powinno być "bratu" i "A zresztą wróciła jego koleżanka, która położyła przede mną wysoką szklankę z kolorowym wypełnionym." - jeśli się nie mylę chodziło ci o "wypełnieniem"), ale to zdarza się każdemu :D Przynajmniej nie psuje to czytania i nie zwraca się na to aż takiej uwagi.
Hmm... chyba wypisałam wszystko co przyszło mi na myśl podczas czytania. Tak. Zdecydowanie napisałam wszystko.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, w którym mam nadzieję nie pogmatwasz jeszcze bardziej sytuacji Lysa i Skarlett. (W co ja wierzę...)
Gorąco pozdrawiam i do zobaczenia! :3
Dziękuję za wyłapanie tych błędów, zostały już poprawione. Office nie pokazuje niepoprawnej odmiany tylko błędy ortograficzne, a w mojej późniejszej korekcie po prostu mi to umknęło. Dlatego cieszę się, że mi to wypisałaś, abym mogła sprawić, żeby moje rozdziały technicznie były bez zarzutu. :) I z góry uprzedzam o moich składniowych problemach :D
UsuńDziękuję Ci również za Twój komentarz, każdy jeden mnie bardzo motywuje i rozpala moje paluszki do pisania ciągu dalszego ;D Wcale nie uważam go za chaotyczny, może dlatego, iż sama mam taki charakter. Serio, w pracy wytrącam koleżanki z równowagi -,- W końcu jesteśmy niejako artystami! ^^
Postaram się nie pogmatwać, chociaż nie mogę niczego obiecać :P
Także pozdrawiam <3