31 stycznia 2018

"The Lady in red" - Lysander VII



Kastiela nie było kolejny dzień. Skarlett też nie spotkałem w szkole, może dlatego, że we wtorki kończyliśmy wcześniej zajęcia. Sam też jej nie szukałem, musiałem jakoś zdystansować naszą znajomość, ponieważ przekraczała pewne granice normy. Moim życiowym priorytetem była Rozalia, dlatego korzystając ze wczesnej godziny udałem się do naszego miejscowego teatru, aby kupić bilety na spektakl. Zawiodłem się, kiedy poinformowano mi o aktualnym remoncie i trzymiesięcznej przerwie z tym związanej. Zatem nieco zrezygnowany powędrowałem do kina i zakupiłem dwa bilety na komedię romantyczną, którą poleciła mi bileterka. Raczej nie przepadałem za takim gatunkiem, ale dla Rozalii byłem gotowy zrobić wszystko. Prawie otwierałem drzwi do mojego domu, kiedy zadzwonił mój telefon. To Skarlett…
- Halo? – Odebrałem niepewnie.
- Lysandrze pójdziesz ze mną do Kastiela? Martwię się o niego… - Wyznała pełna szczerej troski, jednak znając tego chłopaka, wszystko było z nim porządku i nie potrzebnie ona się niepokoiła.
- Spokojnie Skarlett. Pewnie leniuchuje w domu. On tak ma.
- Wiem, ale dzwonił do mnie z tekstem, że mnie potrzebuję. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Nie przeżyję tego ponownie, jeśli pójdę do niego i zobaczę go z inną… - Znowu nią manipulował, urządzając sobie „zabawę”. Nudziło mu się, nic dziwnego, przecież nie miał żadnych obowiązków.
- Nie idź. Nie bądź na każde jego zawołanie.
- Ale… - Jej głos zadrżał delikatnie. To nie było takie proste zignorować ukochaną osobę, wiedziałem to. Sam pewnie bym wszystko rzucił i pobiegł.
- Obiecaj mi, że do niego nie pójdziesz.
- Nie mogę. Przepraszam. – Chciała się rozłączyć, miałem się nie wtrącać, zdystansować, ale…
- To poczekaj, pójdę z tobą. – Nie potrafiłem zachować się w stosunku do niej obojętnie.
- Jestem w parku. – Rozłączyła się, a ja zakluczyłem dopiero co otwarte drzwi.

Przybyłem na umówione miejsce. Skarlett siedziała niespokojnie, ściskając telefon. Gdy mnie zauważyła, zerwała się do pionu.
- Jednak przyszedłeś. – Rzuciła zadziwiona, wplatając dłoń w swoje gęste włosy.
- Dobrze wiesz, żebym cię nie wystawił. – Przyznałem, bo właściwie to nie kłamałem. Ja naprawdę nie mogłem przestać się o nią martwić w takich sytuacjach. Dobrze zdawałem sobie sprawę, że nie do końca postępowałem słusznie, w końcu miałem w sercu inną, a biegałem za inną…
- A obiecałeś mi, że nie będziesz dawał się wykorzystywać. – Naprawdę tak postrzegała tę sytuację. Odruchowo pogłaskałem jej ramię, dodając jej otuchy. Musiałem zająć jej myśli, żeby nie zamartwiała się o Kastiela.
- Nie czuję się wykorzystywany, a potrzebny. Chodź. – Podałem jej rękę. – Znam tutaj świetne miejsce na spędzenie czasu.
- Mieliśmy iść do Kastiela. – Oznajmiła, patrząc na mnie pełna wątpliwości.
- Wybacz, ale nie pozwolę ci tam pójść. To dla twojego dobra. – Wyznałem jej. Opuściła głowę, jednak zaplotła rękę o moje ramię. Byłem z niej niesamowicie dumny, wykazała się wielką odwagą.

Zabrałem ją na łyżwy w sąsiednim miasteczku, co bardzo ją zaskoczyło. Nie dowierzała nawet, kiedy ubrała płozy i stanęła w nich na lodzie. Przestraszona trzymała się mocno barierki.
- Lysander to nie dla mnie, ja schodzę. – Powiedziała, koślawo przesuwając się do wyjścia. Nie mogłem opanować śmiechu, wyglądała przeuroczo tak rzucona w sytuację, w której była zupełnie bezradna. Podjechałem do niej blisko i podałem jej dłoń.
- Nauczę cię. – Patrzyła na mnie krótką chwilę wahając się, ale w ostateczności przyjęła mój gest. Puściła się bandy, a ja delikatnie pociągnąłem ją ku sobie. Wystawiła wolną rękę, starając się złapać równowagę. Uśmiechnęła się pewniej, kiedy wyprostowała się. I nagle upadła na lód, ciągnąc mnie na kolana.
- To bolało. – Przyznała. Zaśmiałem się, zbierając się do pionu. Pomogłem jej wstać, złapała się za moje barki. I wtedy wpadłem na pomysł, jak ośmielić ją z taflą. Ostrożnie się odwróciłem, chwytając jej obie ręce.
- Ugnij trochę kolana i trzymaj się mocno. – Pociągnąłem ją za sobą.
- Lysio jadę! – Krzyknęła radosna, co i mi się udzieliło. Zatrzymałem się, a ona dobiła do moich pleców. Zerknąłem na nią, zaintrygowany.
- Lysio? – Dopytałem, nie potrafiąc pozbyć się uśmiechu z twarzy. Dziewczyna mrugnęła mi okiem.
- A tak mi się powiedziało.
- A tak, to sobie pojedziesz teraz sama. – Puściłem jej rękę i odjechałem kawałek, żeby objechać ją dookoła. Obserwowała mnie przez chwilę, dopóki nie upadła na tyłek. Podjechałem bliżej, wystawiając do niej ręką. Wstała i trzymając mnie, zrobiła już pewniejszy ślizg. Podłapała moją technikę, szybko poszła jej nauka, bo za chwilę jeździliśmy razem obok siebie. Wolno, koślawo, ale sprawiało nam to mnóstwo radości.

Wracaliśmy autobusem, nie rozmawialiśmy, jednak nie potrzebowaliśmy tego, aby czuć przyjemność danej chwili. Ona opadła głową na moje ramię, zamykając oczy. Była zmęczona tym pełnym wrażeń dniem. Zapach jej włosów nęcił moje zmysły, czułem przy niej taki wewnętrzny spokój. Moje wszelakie natrętne myśli stawały się banalne. Powoli uzależniałem się od tej atmosfery.

Wróciłem do domu, wykończony. Wyjątkowo dobrze się bawiłem. Opadłem na łóżko, pełen myśli o Skarlett. Z nią wszystko było prostsze, nie tchórzyłem. Mówiłem to, co myślałem, nie obawiając się z jej strony obrazy. Wysłuchiwała wszystko, bez pochopnego oceniania mnie. Myślała nad tym i dochodziła do wniosków, niejednokrotnie sprzecznych ze mną. I nie wstydziła się posiadania innego zdania. Nie miała oporów przed szczerością, robiła i mówiła to, co czuła w danej chwili, co mi imponowało. Dysponowała wrażliwym sercem, które posiadało wiele ran… Od razu wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Kastiela.
- Siema staruszku. – Odebrał wesoły
- Dobry wieczór, jak się czujesz? – Zapytałem zainteresowany. Może naprawdę coś się wydarzyło.
- Aaa zarąbiście. Wypocząłem jak nigdy.
- Mhm. – Burknąłem. Najwyraźniej nie było z nim tak źle jak wmówił dziewczynie. Zapewne znowu chciał doprowadzić Skarlett do łez.
- A co, stęskniłeś się? Jutro będę w szkolę, nie smuć się już. – Zaczynało mnie denerwować jego zachowanie, był zadufany w sobie, nic dziwnego, że nie miał oporów przed manipulowaniem Skarlett. Nie zależało mu przecież…
- Dobrze, w takim razie dobranoc.
- Erotycznych snów. – Rzucił zuchwale. Chciałem jeszcze wyjąć mój notes, aby streścić dzisiejsze wydarzenia, ale gdy tylko zamknąłem oczy, obudziłem się już następnego dnia.

24 stycznia 2018

"The Lady in red" - Lysander VI

W poniedziałkowy poranek spodziewałem się zastać Rozalię kwitnącą w szczęściu, ale wyglądała zwyczajnie. Nic się w niej nie zmieniło, w skutku czego gdzieś tam w środku mnie ponownie wykiełkowało ziarno nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone. Potrzebowałem tylko bezczelnej osoby, która wyciągnęłaby z niej tę konkretną informację. Z tego też powodu oderwałem się od mojego notatnika, aby sięgnąć po telefon. Wysłałem Kastielowi zapytanie, czy miał zamiar pojawić się w szkole. W wiadomości zwrotnej otrzymałem zdjęcie jakiejś śpiącej dziewczyny z krótkim dopiskiem „nie”. I od razu moje myśli powędrowały ku Skarlett, pozostawiając Rozalię w tle. Zerknąłem na wyświetloną godzinę. Przerwa miała się ku końcowi, nie zdążyłbym jej znaleźć, dlatego wybrałem jej numer.
 
Dzień dobry Skarlett. Wyspałaś się? Jak mijał ci ten pochmurny dzień? Co porabiasz interesującego? Lysander.
Wysłałem wiadomość z niecierpliwością oczekując odpowiedzi. Po tym co zaistniało między nami w sobotę, strasznie się o nią martwiłem. Chciałem koniecznie wiedzieć, jak się czuła. Zbyt wiele się wydarzyło, żebym stał się na nią obojętny. Ucieszyłem się, kiedy odpisała mi po paru sekundach.

S: Cześć, ile tych pytań? Tak. Dobrze. Czytam. A ty?

L: Czyżbyś rozkoszowała się nowym wierszem?

S: „I ściskam twe najsłodsze ciało
 Śniąc, bym, pijany szczęścia trunkiem,
Mógł pokryć ciebie całą, całą,
Jednym jedynym pocałunkiem.

L: Odważne i bardzo smutne.

S: Takie były czasy, w których żył autor. Leopold Staff, znasz?

L: Z przykrością muszę zaprzeczyć.

S: W takim razie, jestem skłonna pożyczyć Ci mój tomik, o ile lubisz poezję.

L: Bardzo chętnie.

S: „Leżę na łodzi
W wieczornej ciszy.
Gwiazdy nade mną,
Gwiazdy pode mną
I gwiazdy we mnie.
Dla mnie wiersze są jak piosenki, którym przypisuję jakieś wydarzenia z mojego życia. I te właśnie wersy są wypełnione Tobą i wspomnieniem naszego sylwestra.

- Z kim piszesz? – Znów ten głos wyrwał mnie z skupienia. Nawet nie zorientowałem się, kiedy całkowicie oddałem się tekstowej konwersacji ze Skarlett. Spojrzałem na Rozalię, która siedziała obok mnie, obserwując mnie swoimi pięknymi oczami. – Pytam, bo widok ciebie szczerzącego się do telefonu jest dość niezwykłym zjawiskiem. – Dotknąłem swojego policzka, zaskoczony jej uwagą.
- Naprawdę? – Dopytałem, może faktycznie za bardzo się zaangażowałem… Dziewczyna zanurkowała w torebce, aby po chwili podać mi lusterko.
- Sam zobacz. – Zasugerowała, a ja zerknąłem na swoje odbicie. Miała rację, na mojej twarzy dalej błąkały się iskierki radości. Zastanawiało mnie jednak, czy to rozpromienienie było skutkiem rozmowy ze Skarlett, czy faktem, że moja ukochana siedziała obok, pachnąc niczym anioł…

Czekałem cierpliwie na Rozalię przy sklepowej ladzie. Gorączkowo przeszukiwała zawartość swojej torebki, w której miała chyba wszystko. Ludzie w kolejce za nami wzdychali sugestywnie, sprawiając, iż Roza w końcu opuściła bezradnie ręce, spoglądając na mnie błagalnie.
- Lysio kupisz mi tę wodę? Zapomniałam portmonetki. – Zapytała, na co ja bez wahania sięgnąłem do swojej kieszeni po portfel. Właściwie jako mężczyzna powinienem był zaproponować jej pokrycie rachunku. Ech… Znowu wyciągnąłem wnioski po fakcie.
- Proszę. – Podałem zniecierpliwionej ekspedientce odpowiednią kwotę. Rozalia radośnie złapała butelkę i moje ramię, przez co, i ja poczułem się weselej.
- Dziękuję, jesteś najlepszy! – Rzuciła beztrosko, ciągnąc mnie w stronę wyjścia z szkolnego sklepiku. Dla niej to takie nic nieznaczące hasła, a dla mnie źródło niesamowitego szczęścia. Choć ten dzień zaczął się tak szaro, dzięki niej zyskał mnóstwo barw. I nagle poczułem się dziwnie, spostrzegając Skarlett, kierującą się w naszym kierunku. Kiedyś nie mogłem jej dostrzec, a w tamtej chwili stała się najwyraźniejszym obiektem w tym tłumie. Ona również mnie zauważyła, bo kiwnęła mi głową zaczepnie. Zatrzymaliśmy się przed sobą, wymieniając się wymownym uśmiechem. Wokół zrobiło się jakoś inaczej, chociaż nic jeszcze nie zostało powiedziane. Po prostu nie mogłem zebrać myśli, żeby sklecić jakieś wstępne zdanie.
- Miło cię widzieć Lysandrze. – Na szczęście przejęła inicjatywę. W zasadzie to ona narzucała rytm naszej znajomości, czemu stałem się całkowicie uległy.
- Ciebie również. – Odpowiedziałem, nie przerywając naszej linii wzroku, dopóki nie ściśnięto mnie mocniej za ramię. Zerknąłem zaskoczony na Rozalię, wstyd mi było się przyznać, że przez tę krótką chwilę zapomniałem o niej...
- A my się chyba nie znamy, Skarlett jestem. – Zaprezentowała się, spoglądając na moją ukochaną. Wyciągnęła do niej dłoń, a Rozalia puściła mnie, aby przyjąć ten powitalny gest.
- Rozalia. – Przedstawiła się. – Wybacz moją bezpośredniość, ale brakuje ci tego twojego charakterystycznego czerwonego akcentu. – Spostrzegła swoim pełnym pasji okiem, kochała się w modzie i nigdy się z tym niekryta, co napełniało mnie dumą. A skoro o czerwieni mowa, to sam się zdziwiłem, kiedy przyjrzałem się dokładniej Skarlett. Nawet lakier na paznokciach zmieniła na czarny. Potem jednak przypomniałem sobie zdarzenia z soboty i jej żałobny wystrój stał się dla mnie zrozumiały. – Bez niego twoja stylizacja nie jest już… jakby to ująć… „Twoja”.
- Spokojnie, mam na sobie soczyście czerwoną bieliznę. – Powiedziała nieznacznie, zupełnie nie wzruszona rumieńcami Rozalii, no i zapewne moimi, bo ta nowina kompletnie mnie zawstydziła. Złapałem się za czoło, starając opanować moją wyobraźnię. – A propos, Lysandrze zeszła ci szminka?
- Szminka? – Dopytała Roza, spoglądając to na mnie, to na nią, przez co zaczynałem się żarzyć. Skarlett dotknęła palcem swoje wargi.
- Ta czerń nie schodzi łatwo, prawda Lysandrze? – Mrugnęła mi okiem, po czym minęła nas, wchodząc do bufetu. Oczywiście wiedziałem, że robiła to specjalnie, aby się z nami podroczyć, taką miała już osobowość. Przyszła, namieszała i odeszła, pozostawiając mnie w stanie samozapłonu jednocześnie pogrążając mnie w oczach mojej ukochanej. Jak inaczej mogłaby zinterpretować jej pełne dwuznaczności sformułowania…
- O co jej chodziło? Znowu się całowaliście? – Jej głośne wnioski potwierdziły moje przypuszczenia. Jak miałem z tego wybrnąć, skoro dobrze wiedziała, że już raz doszło między nami do takiego zbliżenia. Nie chciałem, żeby myślała sobie o mnie jak o najgorszym.
- Nie. Nie ma między nami niczego takiego. Ona tylko poplamiła mi swoją szminką bluzę. – Wyjaśniłem desperacko. Nie potrafiłem ująć tego tak, żeby ona nie przypisywała mi błędnej relacji ze Skarlett.
- Miałeś na sobie bluzę? Nie do wiary. – I to ten aspekt ją najbardziej obchodził? Nie mogłem pozbyć się tego niesmacznego zawodu.


Padał rzewny deszcz, więc uzgodniwszy telefonicznie z Leo, zaproponowałem Rozalii podwiezienie do domu. Ucieszyła się na tę wiadomość i uznała, że można na mnie polegać, co mnie samego bardzo zmotywowało. Czekaliśmy na niego przy wyjściu ze szkoły, w sumie milcząc. To nie była ani niezręczna cisza, ani miła, bardziej obojętna, a ja jakoś nie mogłem tego zmienić. Wtem kątem oka spostrzegłem czerwony płaszcz, który przykuł moją uwagę. Ostatnio cierpiałem na nadwrażliwość na ten odcień i jego przedstawicielkę. Zatrzymała się przy mnie uśmiechnięta.
- Żartowałam z tą bielizną. – Powiedziała, przez co moje policzki się zagrzały. Kolejny raz…
- Pasuje ci ten fason. – Przyznała Rozalia, na co Skarlett aktorsko dygnęła.
- Dziękuję. – Dodała słownie, po czym zarzuciła kaptur na głowę. - To do widzenia.
- Czekaj! – Intuicyjnie złapałem ją w łokciu. – Nie masz parasola? Może cię podwieźć? – Zapytałem nieco zażenowany swoją impulsywną reakcją. One też wyglądały na oszołomione. Jednak moja wewnętrzna uprzejmość nie pozwala mi jej puścić w taką pogodę.
- Jeśli chcesz. – Odparła, a ja bezzwłocznie wyciągnąłem telefon, aby uprzedzić mojego brata. Zerknąłem jeszcze na Rozalię, która tylko pokazała mi swojego kciuka, zagajając pogawędkę z Skarlett. Najwidoczniej brakowało jej wymiany zdań z dziewczyną, bo raczej nie posiadała koleżanek. Cieszyła mnie obecność Skarlett, przynajmniej szybciej mijał nam czas.


Przedstawiłem bratu Skarlett, gdy oboje wsiedliśmy do samochodu. Moja wcześniejsza radość uciekła, pozostawiając miejsce rozżaleniu, kiedy Rozalia usiadła do przodu i przywitała się czułym pocałunkiem w policzek z moim bratem. Przy nim jej aura zupełnie się zmieniała. Stawała się taka… Magiczna? Trudno było mi znaleźć odpowiednie określenie. Wyjrzałem przez okno, ta depresyjna pogoda idealnie komponowała się z moim nastrojem. Powoli zagłębiałem się w tej rozpaczy… Gdy nagle doszło do mnie rozlewające się po mojej nodze ciepło. Zaintrygowany spojrzałem na źródło, którym okazała się dłoń Skarlett. Przysunęła się do mnie blisko, przytulając policzek do mojego barku. Jej paznokcie łaskotały moje udo, przesuwając się po nim leniwie, zapędzając się coraz wyżej. Złapałem jej rękę, póki to nie zaszło za daleko.
- Skarlett, co robisz? – Wyszeptałem, na co ona spojrzała na mnie pocieszająco.
- Staram się wypełnić jakoś twoje myśli, żebyś nie popadł w dołek. – Potrafiła mnie rozgryźć, to fakt, ale nie musiała posuwać się do takich rzeczy, aby mnie pocieszać.
- W taki sposób? – Dopytałem, walcząc z jej wyszarpującymi mi się rękoma. Jej usta odważnie przysunęły się do mojego ucha.
- A nie działa? Przecież podoba ci się, nie wstydź się tego. – Wyszeptała tonem pełnym prowokacji, po czym pocałowała mój płatek, posyłając po moim ciele elektryzujący dreszcz.
- Przestań proszę. – Wciąż broniłem się przed tą pozornie niewinną przyjemnością, chociaż ta atmosfera miedzy nami i jej oddech przyjemnie drażniący, jak się okazało, moje wrażliwe miejsca, skutecznie odbierały mi wolę walki.
- Przytocz mi jeden argument. – Zanuciła.
- Nie jesteśmy tu sami. – Powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy i chyba sam sobie wykopałem dołek, bo dziewczyna od razu to podłapała.
- Ojej… Jeśli tylko o to ci chodzi to nie przejmuj się, oni i tak nie zwracają na nas uwagi. – Spojrzałem na Rozalię, która rozmawiała z Leo, co chwilę posyłając mu uśmiech. Poddałem się, pozwalając Skarlett na głaskanie mojej nogi i wzbudzanie we mnie fal rozkosznego gorąca. Napiąłem się, kiedy zajechała nieco za wysoko, ale czułem się tak odprężony, że już nie interweniowałem. Ten dotyk naprawdę odganiał moje myśli. Nie mogłem się na niczym skupić, nawet na mijanym krajobrazie. Zaschło mi w gardle i ścisnęło w podbrzuszu. Czułem jak krew gromadzi mi się w jednym punkcie, przyprawiając mnie o gorączkę. Rozpływałem się, dobrze, że o tamtej godzinie robiło się już ciemno i pasażerowie z przodu nie widzieli mojego wyrazu twarzy.


Wróciłem do domu od razu kierując się do łazienki. Zrzuciłem z siebie płaszcz, wchodząc pod zimny prysznic. Musiałem spłukać z siebie pozostałości po incydencie ze Skarlett w samochodzie. Wciąż buzowała we mnie ta gorąca żarliwość. Co ona ze mną robiła? Doprowadzała do frustracji i tych nieczystych pragnień. Przez nią, czułem się, jakby robił coś niewłaściwego. Zdradzał samego siebie. Powoli rozumiałem, dlaczego mnie przed nią ostrzegano… Oszaleję z nią, stanę się mrocznym sobą, a najgorsze jednak było to, że nie do końca tak mi to przeszkadzało, jak próbowałem sobie wmówić.


Leo siedział w jadalni, czekając na mnie z kolacją. Usiadłem naprzeciw niego, wsłuchując się przez moment w klasyczną melodię odbijającą się od popielatych ścian i białych kafli podłogowych. Mój brat miał dość surową rękę do wyposażenia wnętrz, więc na próżno było szukać tu bibelotów i zbędnych mebli. Ja też lubiłem nasze obrazy, długie zasłony oraz bukiety kwiatów w wazonach. Wziąłem do ręki widelec, spoglądając na łososia z warzywami.
- Kąpałeś się? – Pewnie dostrzegł moje wilgotne kosmyki.
- Musiałem wziąć szybki prysznic. – Zastanawiałem się, jak subtelnie dowiedzieć się o przebiegu jego wyjścia z Rozalią.
- Rozumiem. – Odparł krótko. - To była twoja dziewczyna? – Jak widać jemu łatwo było wyciągać ze mnie informacje, które zapewne wcale go nieinteresowany. Chciał tylko na siłę podtrzymać temat, bo już od dawna nasze relacje nie miały się dobrze. Nie potrafiłem przy nim zachowywać się swobodnie. Zdawałem sobie sprawę, że z mojej strony to bardzo niedojrzałe podejście, a nie da się nad wszystkim panować.
- Nie, koleżanka. – Wyprowadziłem go z błędu.
- Doprawdy? Jesteście chyba ze sobą blisko, wyglądasz przy niej zupełnie inaczej.
- To znaczy? – Dopytałem zaciekawiony.
- Jakby to ująć… Żywszy. – Nie wątpiłem w to, mając na uwadze wszystkie zdarzenia z nią w roli głównej…
- Mogę zapytać, jak poszła ci randka? – W końcu i ja zadałem mu nurtujące mnie pytanie. Chłopak zawahał się nad wzięciem kolejnego kawałka swojego dania. Odłożył widelec i opadł łokciami z obu stron talerza, chowając za splecionymi palcami swoje usta.
- Nie miałem odwagi zaproponować jej związku. – Przyznał się cicho. Gdyby muzyka nie przestała grać, pewnie bym tego nie usłyszał.
- Naprawdę?
- Szczerze? Mam wątpliwości czy jestem gotowy w coś takiego się zaangażować. – Z mojej strony to egoistyczne, ale ucieszyła mnie ta informacja. To była moja szansa, dana mi przez los i nie omieszkam z niej skorzystać. Skarlett nauczyła mnie, że bierność nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Czyny łatwiej zapamiętujemy niż słowa.

______________________________________________
Autor użytych fragmentów wierszy: Leopold Staff
Tytuły: "Gdy w twoich ustach..." oraz "Wieczór"
Źródło: http://www.twojecentrum.pl/poezja_piekna.php?autor=Leopold%20Staff

22 stycznia 2018

"The Lady in red" - Lysander V

Sobotni wieczór postanowiłem poświęcić na całkowite odprężenie się, bez nadmiernych myśli. Zdecydowanie to nie był mój najlepszy tydzień, stąd mój plan. Załadowałem kasetę do starego magnetowidu z moim ulubionym filmem, po czym zszedłem na dół po jakąś zakąskę. Wychodziłem z kuchni z miską migdałów, kiedy mój wzrok przykuł Leo, pastujący swoje buty. Zazwyczaj o tej godzinie tracił równowagę nad jakimś nowym projektem w swojej pracowni, więc jakoś podświadomie niepokoił mnie ten widok. Stanąłem w progu przedpokoju, wypełnionego jego perfumami.
- Wychodzisz gdzieś? – Zapytałem, chrząkając krótko, bo ten intensywny zapach zaczął mnie lekko dusić.
- Tak. Idę na kolację. – Odparł spoglądając na mnie krótko.
- Mogę zapytać, z kim?
- Z Rozalią. – Wyznał zarumieniony. Drut kolczasty znów zacisnął się wokół mojego serca, powodując u mnie lekkie zgarbienie. – Uważasz, że czerwona róża i panorama naszego miasta to idealna sytuacja na poproszenie jej, aby została moją dziewczyną? – To było jak siarczyste uderzenie w policzek, zrobiło mi się słabo.
- Przykro mi, ale nie wiem. Nie mam w tym doświadczenia. – Zachwiałem się na nogach, wymawiając to kąśliwie. Nie mogłem opanować urazy wypełzającej ze mnie w postaci słów.
- To tak jak ja. – Oznajmił cicho, wracając do przerwanego zajęcia. Ja natomiast wpadłem w szał, roznosiło mnie, uciekłem z powrotem do kuchni, nie chcąc wzburzać kłótni. Nieprzytomnie odrzuciłem naczynie na blat i sięgnąłem po wodę, aby zgasić żar w gardle. I mimo opróżnienia całej butelki, nie pomogło to ugasić śladów po nabytej wiedzy, które rozlały się we mnie jak żrąca substancja. Mój świat się rozsypywał, tak jak te bakalie leżące na podłodze wokół rozbitej miski. Stałem, oparty o blat, starając się jakoś uspokoić. Patrzyłem na efekt mojego opętania, źle się ze mną działo. To wszystko doprowadzało mnie do obłędu, potrzebowałem czegoś, co uratuje resztki mojej duszy. Drapały mnie powieki, a w brzuchu buzowała złość, oddychałem płytko, jakbym przed chwilą przebiegł maraton. To było takie wyczerpujące… Opadłem na kolana, sięgając po stłuczony kawałek. Dziwne, że Leo nie przyszedł sprawdzić, co się stało… On chyba domyślał się prawdy, w końcu, gdyby Rozalia byłaby mi obojętna to nie przedstawiałbym jej członkom rodziny. Zapanowała piszcząca w uszach cisza, którą na szczęście przerwał dzwonek mojego telefonu. Sięgnąłem po niego, jak po cudowne lekarstwo.
- Słucham? – W moim głosie dalej drżało rozżalenie.
- Nie mów słucham, bo cię wyrucham. – Oczywiście, kto inny mógłby rzucać tak beznadziejne stwierdzenia.
- Kastiel… - Wydukałem bezsilnie, nie miałem ochoty na bezsensowne dyskusje. Podniosłem się na barowe krzesło przy kuchennej wysepce, odkładając pozbierane odłamki przed sobą.
- Hej, co porabiasz? – Zapytał jakby nigdy nic.
- Nic konkretnego. - Zerknąłem w stronę wyjścia z kuchni, dostrzegając wciąż palące się światło z garderoby. Po cichu liczyłem, że nie zgaśnie dzisiejszej nocy.
- To wpadaj do naszego baru, zagramy kawałek. – Zaproponował pełen werwy i chociaż lubiłem to zajęcie, to tamten moment nie był do tego odpowiedni. Co miałem przekazać naszym słuchaczom? Moje wszystkie negatywne emocje?
- Nie mam nastroju.
- To tym bardziej przychodź. Napijemy się, wyrwiemy dziewuszki. – Nie poddawał się, w sumie to nie chciałem się dłużej opierać, może potrzebowałem czegoś nowego w życiu, czego normalnie nigdy bym nie zrobił. Do podjęcia decyzji przekonało mnie zgaśniecie światła oraz głośne trzaśniecie drzwiami, pozostawiające we mnie uczucie próżni.
- W porządku.
- Poważnie? A już wytaczałem działo argumentów, żeby cię tu zaciągnąć.
- Nie trzeba, będę za chwilę. – Powiedziałem beznamiętnie, opadając czołem o marmurowy pulpit.
- Czekam. – W słuchawce zapanowała irytująca cisza. Wbiłem pusty wzrok w sufit, szukając czegoś, co utrzyma mnie w całości nim rozsypię się tak jak moja przekąska.

Leniwym krokiem dotarłem do pubu. Wyjątkowo zrezygnowałem z moim charakterystycznych ubrań, jakoś przestałem znajdować w tym sens. Za to narzuciłem na siebie szarą bluzę z kapturem, którą w akcie zemsty ukradłem bratu z szafy. Tamtego wieczoru pragnąłem jedynie zniknąć, nie czuć nic. Przekraczając wejście od razu skierowałem się do naszej loży. Kastiel zawsze rezerwował tę samą, więc nie miałem problemu w trafieniu do niej intuicyjnie. Zatrzymałem się przed szklanym stolikiem, zawalonym butelkami po piwie. Chłopak oczywiście nie siedział sam.
- Dobry wieczór. – Rzuciłem głośniej, przyciągając wzrok jego i jakiejś dziewczyny w dość odważnej kreacji. Zlustrował mnie od czubka głowy po same buty, kwitując to głośnym parsknięciem.
- Tylko ty mogłeś ubrać bluzę do spodni z garnituru. – Skomentował, kiwając ręką, abym usiadł.
- Życie. – Machnąłem nieznacznie ramionami, zajmując miejsce. Zawiesiłem ponuro głowę, chowając się w kapturze przed rozbawionymi ludźmi. Niech mnie nie widzą.
- Chcesz drinka? – Zapytała jego koleżanka, na co Kastiel zaśmiał się szyderczo, znając mój charakter i moją całkowitą nietolerancję alkoholową.
- Tak. – Przytaknąłem krótko, a chłopak umilkł, wybity z tropu. Nieznajoma poszła, najwyraźniej wyczuła tę ciężką atmosferę, której byłem przyczyną. Zdawałem sobie sprawę z własnej aspołeczności, niemniej jednak nie miało to dla mnie szczególnego znaczenia.
- Lys co się dzieje? – Zainteresował się, przysuwając się bliżej. Klepnął mnie w plecy, przez co mimowolnie się wyprostowałem. Poprawiłem osunięty kaptur, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie chcę o tym rozmawiać. – Wymamrotałem jak dziecko. Okazało się, że jeśli chodzi o uczucia i emocje to wracamy do zachowań nabytych w dzieciństwie.
- To napisz. – Zażartował, a ja tylko wypuściłem głośniej powietrze. Obserwował mnie dłuższą chwilę, aż wyciągnął wnioski. - Pokłóciłeś się z Rozalią?
- Dlaczego sądzisz, że ma to związek z nią? – Dopytałem zaintrygowany jego trafną diagnozą. Chłopak machnął ręką, biorąc do ręki butelkę z resztką alkoholu.
- No proszę cię. Ślinisz się do niej od wakacji, każdy głupi by to zauważył. – Skwitował to aktorskim wypiciem napoju. Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, więc nie mogłem uwierzyć, iż dla niego mój problem był tak oczywisty. Może czas na zwierzenie się mu? Jakaś porada od tak lekkodusznej osobowości zmieniłaby nieco mój punkt widzenia.
- Ona… - Przełamałem się, jednak przerwałem, kiedy jego leżąca na stoliku komórka leżąca zaczęła wibrować.
- Czekaj sekundę.  – Uprzedził, przykładając telefon do słuchawki. – Cześć kochanie. – Pokazał mi język. – A, jestem w barze z Lysandrem. Chłop ma dołek, jeśli chcesz to przyjdź. Na razie. – Szybka konwersacja, jak na niego przystało. Nie patyczkował się z ludźmi, raczej do wszystkiego podchodził z dystansem i lekceważeniem. Całkowite przeciwieństwo mnie…
- Zwariuję z tą Skarlett. – Skrzywił się.
- Po co ją zapraszałeś? Przecież nie jesteś tu sam. – Przypomniałem mu o jego towarzyszce. Wyszła tylko na chwilę z zamiarem powrotu.
- Dla zabawy. – Oświadczył beztrosko.
- Dlaczego jej to robisz?
- Nie wiem. – Wzdrygnął nieznacznie ramionami, nadymając usta. - Wracając do tematu, o co wam poszło? – Zakończył wątek, jakby jego postępowanie wobec Skarlett było niczym ważnym. Nie chciałem mu złorzeczyć, ale wróci to kiedyś do niego. Pozna ten gorzki smak, kiedy ktoś traktuje twoje uczucia jak śmieci…
- O nic. - I tak by nie zrozumiał. A zresztą wróciła jego koleżanka, która położyła przede mną wysoką szklankę z kolorowym wypełnieniem. Uśmiechnęła się do mnie zachęcająco, nim przytuliła się do boku Kastiela. Ten widok przyprawiał mnie o mdłości, cały czas brałem pod uwagę reakcję Skarlett. Mogłem zainterweniować, aby oszczędzić jej tej przykrości, jednak postanowiłem nie wtrącać się więcej w jej sprawy. Zamiast zrelaksować się w jego obecności, przez to wszystko, miałem się jeszcze gorzej.
Kastiel trzymał nowo poznaną dziewczynę na kolanach, rozmawiając z nią po cichu. Natomiast ja sączyłem wolno swój napój, który nie zachwycił mnie zbytnio.
- Cześć. – Usłyszałem, więc spojrzałem na zdruzgotaną Skarlett, stojącą we wejściu i patrzącą na jej ukochanego z inną.
- O Sky! Siadaj! – Wrzasnął Kastiel, delikatnie zrzucając z siebie towarzyszę. – To jest… yyy…
- Lily. – Dopowiedziała za niego, na co chłopak uśmiechnął się niewinnie.
- No tak, Lily, a to…
- Moja przyjaciółka. – Dokończyłem, przykuwając ich spojrzenia. – Witaj moja droga, w końcu przyszłaś. Napijesz się? – Dodałem, podnosząc moją szklankę. Wzięła ją od razu, siadając przy mnie, równocześnie chowając się za mną. Dopiła zachłannie, po czym odłożyła puste szkło na stolik. Kastiel wrócił z uwagą do towarzyszki, chociaż nie umykały mi jego skryte spojrzenia rzucane w naszą stronę.
- Mogłeś mnie uprzedzić. – Wyszeptała. Popatrzyłem po niej, czując się coraz bardziej podle. Umiałem przecież wyjść przed bar i tam na nią poczekać. Nie pomyślałem o tym wcześniej. - Daj mi na moment swój telefon. – Posłusznie podałem jej przyrząd, a ona wpisała mi swój numer.  – Przy następnym razie ostrzeż mnie, błagam. Przynajmniej bym się lepiej ubrała… - W tej żałosnej sytuacji broniła się żartem. Nie widziałem dokładnie wyrazu jej twarzy, bo czerń szminki zlała się z mrokiem panującym w tym miejscu. Jednak nie dało się ukryć, że na siłę chciała mi pokazać swoją obojętność. Obserwowała czujnie Kastiela, tłumiąc w sobie wszystko, chociaż pięści drżały jej niekontrolowanie.
- Wyjdziemy? – Zaproponowałem, a ona kiwnęła głową, po czym od razu wstała. Dopiero wtedy zauważyłem, że nie rozebrała nawet kurtki. Widocznie czekała na moją propozycję.
- Kastiel, my już pójdziemy. – Uprzedziłem chłopaka, który bacznie nas obserwował.
- Czemu? – Dopytał zaskoczony.
- Dobrze wiesz, jaką mam słabą głowę. Obawiam się, że sam nie dojdę do domu. – Podałem mu pierwsze lepsze kłamstwo, biorąc odpowiedzialność za naszą wymówkę.
- Okej, narka. – Rzucił krótko, kiedy Skarlett znikała w tłumie.
Wyszliśmy na zewnątrz, a dziewczyna odetchnęła ciężko. Przejechała ręką po swoich włosach, zarzucając je sobie do tyłu.
- Powiedz mi, jak można być takim dupkiem? Jak można się z nim przyjaźnić? I jak można go kochać? – Wyrzucała z siebie nagromadzoną frustrację. Rozumiałem ją doskonale, sam w końcu byłem w podobnym stanie, wprawdzie Rozalia nie wyrządziła mi takiej krzywdy… A zareagowałem impulsywniej niż ona. Wstyd mi trochę.
- Odprowadzę cię. – Zasugerowałem, nie komentując jej pytań. Nie posiadałem odpowiedzi, które by ją usatysfakcjonowały. Znałem Kastiela zbyt długo, aby nie doceniać jego sympatii w stosunku do mnie. Zawsze mogłem na nim polegać, wspierał mnie z każdą podjętą przeze mnie decyzją, nawet wtedy, kiedy musiał stawać w mojej obronie. Jednak pole miłości i przyjaźni się różniło. Nie należało tego porównywać.
- Najlepiej urwać temat. Nie trzeba, poradzę sobie. – Rzuciła naburmuszona, ruszając przed siebie. Dołączyłem do niej, wolałem nie zostawiać jej samej ze złością.
- Nalegam. – Oznajmiłem, idąc obok niej.
- Skończ z tą nadmierną troską, nie potrzebuję litości. Skup się lepiej na swojej księżniczce.
- Chciałbym, ale akurat jest na randze z moim bratem. – Przystanęła, najwyraźniej zaskoczona informacją. Sam się sobie dziwiłem, że właśnie jej to wyznałem. Chyba po prostu chciałem to z siebie wydusić.
- Och… Współczuję. – Powiedziała, nie ukrywając swojej empatii.
- Jej szczęście jest dla mnie najważniejsze, a skoro odnajdzie je przy boku Leo to postaram się zdusić w sobie te uczucia. – Zwierzyłem się z mojego podejścia, na co dziewczyna poklepała mnie delikatnie po policzku.
- Otrząśnij się z tego fałszu! – Krzyknęła zezłoszczona. Brakło mi słów.
- Cóż…
- Wmawiasz sobie, że to nic, że życzysz im szczęścia, ale kochanie… Co z twoim szczęściem? W tej swojej szlachetności nie zapomnij też o sobie. – Naprawdę była bezpośrednia. Patrzyła na mnie, analizując każdy milimetr mojej twarzy, jednak jedyne, co mogła zauważyć to szok w to, jak bardzo wiedziała, co mi powiedzieć, żebym poczuł coś na kształt szczęścia. Znalazł się ktoś na tym świecie, zupełnie mi nieznany, komu ewidentnie na mnie zależało. Uśmiechnęła się nagle, kładąc dłoń na moim ramieniu.
– A jeśli faktycznie chcesz się poddać to zawsze możesz zakochać się we mnie. – Wskazała na siebie kciukiem, sprawiając, że ta poważna atmosfera rozmyła się w parę sekund. Rozśmieszyło mnie to, tylko ona potrafiła w tragedii znaleźć jakiś komizm sytuacyjny. Taką miała taktykę samoobronną, kpić z samej siebie i niczego po sobie nie pokazywać. Nie analizować, dzięki temu potrafiła stać z uniesioną brodą, choć przed chwilą łamano jej serce. Z jednej strony to godne podziwu, a z drugiej niesamowicie przygnębiające. – Dobrze Lysandrze, trzymaj się. Dobranoc.
- Ty także. Słodkich snów. – Rozdzieliliśmy się, jednak nie dawało mi to spokoju. Tak prędko odeszła w ciemność, znów chciała skryć się pod płaszczem nocy. Musiałem ją odprowadzić, potrzebowałem sprawdzić, jak wyglądała w chwilach samotności. Przede mną udawała opanowanie, pozorantka. Pobiegłem w jej kierunku, naprawdę się śpieszyłem. Dogoniłem, szarpnąłem…
- Ska…
- Mówiłeś, że go nie kocham to dlaczego to tak boli. – Złapała się za klatkę piersiową, płacząc rzewnie. Ona wcale nie była twarda, wmawiała sobie siłę, tak jak ja. Dlatego tak łatwo było jej dawać mi rady, widziała we mnie, siebie. Zbliżyłem się do niej, starłem łzy z jej policzków, patrząc głęboko w jej zrozpaczone oczy.
- Myliłem się, przepraszam.
- Przytul mnie bałwanie. – Rzuciła, a ja wciągnąłem ją w swoje ramiona, przytulając tak mocno, jakby miała mi się zaraz rozsypać. – Jak mogłeś pozwolić mi odejść samej?
- Już nigdy nie zostawię cię samej, obiecuję. – Ścisnęła mocniej materiał mojej bluzy, dzieląc się ze mną całym swoim balansem.

17 stycznia 2018

"The Lady in red" - Lysander IV



Od ostatniej wymiany zdań z Skarlett minęły trzy, spokojne i leniwe dni. Szczerze dużo myślałem nad jej bezpośrednią reakcją na moje nieprzemyślane słowa. Doszedłem do wniosku, że było to z mojej strony okrutne i pozbawione jakiegokolwiek wyczucia w sytuacji. Sam przechodziłem przez podobną historię, nie potrafiąc się z niej wyplątać, a innemu z łatwością doradzałem poddanie się. Czułem się jak hipokryta, tym bardziej, iż nie przemogłem się do tamtego momentu, żeby ją przeprosić. Chociaż szukałem jej wzrokiem po korytarzach, niedane mi było jej odnaleźć. Najwidoczniej pojawiała się przede mną tylko wtedy, gdy sama tego chciała. Powoli zaczynał się piątkowy dzień, który zawsze przyprawiał mnie o przygnębienie. Kończył barwny tydzień, wykorzystując resztki energii, zmagazynowanej podczas weekendu, przez co snułem się korytarzem jak cień samego siebie. Kastiel nie lubił spędzać tego dnia w szkole, wolał przedłużyć sobie imprezowy maraton o kolejne godziny, biorąc pod uwagę nasz niedzielny grafik. Graliśmy czasami w zaznajomionym barze, rozwijając naszą wspólną pasję. Czekałem w ławce na Rozalię, która dotrzymywała mi towarzystwa w te samotne dni. Ucieszyłem się, kiedy w końcu pojawiła się w progu. Pomachała mi entuzjastycznie i uśmiechnęła się radośnie, nadając sens mojemu życiu. Zdawałem sobie sprawę z własnego ograniczenia, ale nie potrafiłem udawać, że bez niej popadałem w stany depresyjne. Usiadła obok, pachnąc kwiatową perfumom, budzącą we mnie wspomnienie upalnego lata, w które ukradła mi serce.
- Kastiela znowu nie ma? – Zapytała jednym, zgrabnym ruchem odrzucając długie włosy do tyłu.
- Nie. To nie jest jego dzień w szkole. – Oznajmiłem, na co dziewczyna prychnęła pod nosem.
- Co za dziecko… Dlatego wolę starszych. – Rzekła nieznacznie, oglądając swoje zadbane paznokcie. „Jak mój brat?” To pytanie nasunęło mi się na język, aczkolwiek nie miałem odwagi jej go zadać. Obawiałem się odpowiedzi, zresztą to byłoby nieco bezczelne z mojej strony. Opadłem policzkiem na otwartą dłoń, patrząc nietrzeźwo przed siebie. Czułem się żałośnie. – Lys właściwie nigdy nie mówiłeś mi, jakie dziewczyny się tobie podobają? – Zerknąłem na nią, nie zmieniając pozycji ani wyrazu twarzy, choć w moim brzuchu zaczęła tańczyć niewytłumaczalna nadzieja. Czyżbym nie był jej aż tak obojętny, jak mi się wydawało. Powiedzieć jej prawdę?
- Jest ktoś taki? – Drążyła temat, nie spuszczając ze mnie badawczego spojrzenia. Wyprostowałem się, wytrącony z równowagi.
- Jest. – Potwierdziłem krótko, patrząc na nią uważnie, aby pomóc jej intuicji domyślić się wszystkiego.
- To ta dziewczyna ze sylwestra? – Dopytała ucieszona, okazując swój entuzjazm pojedynczym klaskiem.
- Nie. – Zaprzeczyłem prędko, sfrustrowany. Poważnie, chciałbym cofnąć czas i pozbyć się tej ciążącego na mnie epizodu. – Ze Skarlett to było tylko…
- Skarlett? To ta od Kastiela? – Połączyła zgrabnie fakty, marszcząc brwi w zadziwieniu. Najwyraźniej taki obieg sytuacji nie za bardzo jej pasował. Cóż, los był nieprzewidywalny. Sam nigdy bym się po sobie nie spodziewał, że oddam pierwszy pocałunek osobie, której nie znałem i w tak mało znaczący sposób.
- Ech… Tak. – Westchnąłem, bo ta prawda ciężko ze mnie wychodziła.
- Lysiooo. – Pogłaskała moje ramię, chcąc dodać mi otuchy. –  Biedaku ty to masz pecha, odpuść sobie ją lepiej. Ona nie jest dla ciebie.
- Dlaczego nie? – Rzuciłem w zdenerwowaniu. Doprawdy… Co było z nią takiego złego, że i Kastiel, i ona kazali mi trzymać się od niej z daleka. Przecież to pełna szczerej miłości i radości, krucha osoba, pozbawiona wiary w siebie. Pragnęła tylko uwagi, zresztą jak każdy z nas.
- Ty widzisz jak ona wygląda? A poza tym, nie słuchałeś nigdy opowieści Kastiela? Ona jest jakaś psychiczna. – Przesłyszałem się? Kiedy Rozalia stała się taka nietolerancyjna? Zawsze imponowała mi jej żywiołowe aspiracje modowe, to przy niej nauczyłem się braku wstydu i pohamowań we wyrażaniu siebie. Przecież życie było zbyt krótkie, abyśmy się wiecznie dostosowywali, tym bardziej, że w naszym świecie tłumów i ogólników brakowało indywidualności.
- Nie mów tak o niej, nie zamieniając z nią ani słowa. – Nie wierzyłem w to, iż pierwszy raz nie zgodziłem się z jej zdaniem i pierwszy raz, poczułem zawód.
- Okej, nic już nie gadam. – Burknęła naburmuszona, wyciągając swój migoczący telefon.

- Lysio weźmiesz mi torbę? Skoczę tylko do łazienki? – Zapytała Rozalia, kiedy zmienialiśmy klasę. Przytaknąłem krótko, zawieszając sobie jej własność przez ramię. – Dziękuję, kochany jesteś. – Cmoknęła w powietrzu, udając się w wymienione miejsce, natomiast ja ruszyłem w stronę sali biologicznej. Dochodziłem do schodów, nie kryjąc się z moim rozglądaniem się na boki. Musiałem koniecznie porozmawiać z Skarlett, gdyż słowa Rozalii dały mi do myślenia. Więc gdy ujrzałem ją siedzącą na schodach prowadzących na piętro, nie mogłem wyrazić swojej wewnętrznej radości. Trzymała książkę, skupiona na jej treści. W takiej pozie rozsiewała wokół aurę odprężenia i harmonii, co i mi się udzielało. Zatrzymałem się przed nią, oczarowany tym pięknym aktem. Zapomniałem już, co chciałem jej powiedzieć.
- Dzień dobry Lysandrze. – Oznajmiła nie odrywając się od lektury.
- Witam. Skąd wiedziałaś? – Dopytałem nieco zaskoczony jej bystrym zgadnięciu. Spojrzała na mnie, uśmiechając się na powitanie.
- A kto inny by się przy mnie zatrzymał? – Zapytała retorycznie, przyglądając mi się uważnie. Nie wiedziałem, dlaczego, ale poczułem ekscytujące ciepło w środku, które rozlało się po każdym centymetrze mojego ciała. To dziwne. – A ta torebka to jakieś wyrażenie twojej orientacji? – Zaczepiła żartobliwie, wskazując kiwnięciem głowy na mój błyszczący dodatek.
- Koleżanki.
- Aha. – Odparła, udając zrozumienie. – Masz popilnować. Rozumiem.
- Dlaczego wyczuwam ironię w twoim głosie?
- Lysandrze nie daj się wykorzystywać, dobrze? – Poprosiła, zaskakując mnie. Nie oceniała mnie, a jedynie… Martwiła? Nie mogłem pojąć, dlaczego ostrzegano mnie przed tak empatyczną osobą. Kiwnąłem głową, dając jej w ten sposób bezgłośną obietnicę.
- Mogę wiedzieć, co czytasz? – Zainteresowałem się, spoglądając ściskany przez nią przedmiot.
- Wiersz.
- Naprawdę? – Zaimponowała mi, nie spodziewałem się, iż mogłaby posiadać takie hobby.
- Dziwne, nieprawda? Lubię uciekać w liryczny świat, wydaje się prostszy niż ten nasz. A zresztą, jak zaczynam interpretować wiersze to czuję się tak samo, gdy widzę Kastiela. Wrze we mnie podekscytowanie, a w brzuchu wszystko mi fruwa. – Opowiadała pełna pasji, niesamowita radość tańczyła na jej twarzy. Jednak jej porównanie nie dawało mi spokoju.
- A dziś go nie ma… - Powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej, jednak nie umknęło jej to.
- Właśnie, dzięki tym wierszom nie czuję tęsknoty. – Oczy zaszkliły jej się od nostalgii.
- Skarlett… Wydaje mi się, że ty go nie kochasz… - Moje myśli serce ubierało w słowa. Nie podobało mi się jej podejście, wręcz gdzieś tam w zakamarkach mojej głowy igrało mi zirytowane. Właściwie nie widziałem w moich reakcjach sensu, przecież była mi ona obojętna, to skąd te moje znikome ułamki… zazdrości?
- Słucham? – Zdziwiła się, ściągając swoje brwi i zamykając książkę.
- Ponieważ miłość to nie jest ciągła ekscytacja, to coś więcej. Pragniesz go jedynie fizycznie, a miłość musi posiadać też duszę. – Jej usta uchyliły się, jakby ktoś zniszczył jej światopogląd. Milczała wpatrzona we mnie, najwyraźniej brakło jej słów. – Przepraszam. – Dodałem uświadamiając sobie, że znowu prawiłem jej morały. Dlaczego tak na mnie oddziaływała? Każdy definiował pojęcie miłości według siebie, więc nie powinienem narzucać jej swojej definicji.
- Tu jesteś. – Usłyszałem za sobą, a po chwili moje ramię objęła drobna ręka Rozalii. Moje policzki zapłonęły od nagłego gestu. Rozalia rzuciła krótkie spojrzenie na Skarlett, po czym uśmiechnęła się do mnie radośnie. – Chodźmy kochany! – Rzuciła, ciągnąc mnie na górę.
- Do widzenia. – Skierowałem pożegnanie w kierunku Skarlett, która spuściła wzrok na czarną okładkę. Ruszyłem po schodach wraz z przytuloną do mnie ukochaną, upajając się jej bliskością. Jednak cały czar prysł, gdy doszło do mnie ciche „hipokryta” z ust Skarlett, kiedy mijałem ją jak zwykły element scenerii. Odwróciłem się za nią, patrząc na jej plecy. Już nie emanowała spokojem, a smutkiem… I obawiałem się, że to ja byłem za to odpowiedzialny.