29 czerwca 2016

Sucrette & Lysander rozdział 31



Otulona żalem i pustką.

Uciekliśmy z Kastielem ze szkoły i aktualnie przebywaliśmy w parku, zastanawiając się, gdzie moglibyśmy się udać. Naszym najważniejszym celem była rozmowa z Alanem. Był nam niezmiernie potrzebny do udanego występu. W tamtym momencie, a bardziej porze dnia, niestety, mieliśmy związane ręce, bo przecież trwały lekcje, na które uczęszczał nasz uzdolniony obiekt misji.
- Może pójdziemy do mnie? I tak tam nikogo nie ma. – Zaproponował buntownik, kończąc papierosa. Zgniótł go o przykrywkę kosza na śmieci i wrzucił go do środka pojemnika. Czy to dobry pomysł iść do mieszkania chłopaka, który ma opinię wielkiego napaleńca? Nie wiedziałam czy to właściwe, nie chciałam żadnych nieporozumień, tym bardziej, iż Lysander już myślał, że go zdradzałam. On chyba zauważył moją niepewność, gdyż poczochrał mnie po lekko wilgotnych włosach od porannego przymrozku. – Jakbym chciał zrobić ci coś zboczonego to uwierz, dawno byś już przeze mnie beczała. Nie martw się o to. Więc co? Gitarę, i tak mam w domu. – No to chyba nie było innej możliwości, niż udanie się do niego. Panująca pogoda także namawiała do wejścia do jakiegoś ciepłego pomieszczenia.
- No dobra. Prowadź. – Oznajmiłam, a Kastiel uśmiechnął się pod czerwonym od zimna nosem. Skinął mi głową, żebym poszła za nim i tak też zrobiłam. Przy wyjściu z zielonego zakątka na chodnik szarej ulicy, chłopak przerwał panującą ciszę, przypominając sobie o moim powodzie tych wagarów.
- W ogóle co ty za plan wymyśliłaś? – Zapytał zaintrygowany.
- Chcę napisać piosenkę i chcę, żebyś mi w tym pomógł. – Wyjaśniłam, zerkając na niego błagalnie.
- Ejj mała, opowiadałem ci przecież. Ja nie potrafię tworzyć tekstów, od tego jest Lys. – Oburzył się, od razu negatywnie nastawiony.
- Chodzi mi tylko o melodię. Tekst ułożę sama. – Tak jak to było w przypadku prezentu urodzinowego dla Lysandra - chciałam włożyć w to całe swoje serce, żeby dotarły do niego moje myśli, uczucia, emocje. Moja tęsknota za nim, skrucha, pragnienie wybaczenia i powrócenia do tego, co było; a jeśli tamto okaże się nie możliwe to chociaż zaczęcia na nowo.
- I kiedy masz zamiar to zaśpiewać? – Dopytał marszcząc brwi. Ja uśmiechnęłam się niewinnie, choć Kastiel, i tak rozszyfrował moje zamiary, co za skutkowało jego wielkim obawom wypisanym na zmarzniętej buźce. – No nie. Jak chcesz ten występ wcisnąć w nasz grafik?
- Nie będę tego nigdzie wciskać. – Odparłam, patrząc przed siebie i zbierając w sobie dobre myśli i nadzieję do opowiedzenia mojego zamysłu zadziwionemu Kastielowi. Liczyłam na niego i jego pomoc w odzyskaniu mojego ukochanego. Na kogo innego mogłam w tym polegać?

Stanęłam z Kastielem przed drzwiami jego domku jednorodzinnego. Był w trakcie szukania klucza, kiedy do moich uszu dotarło głośne szczekanie. Poczułam jak kolory uciekły z moich policzków. Pies. Świetnie. Miałam tam wejść? Na spotkanie z bestią?
- Boisz się? – Zaśmiał się Kastiel. Zaprzeczyłam, choć tak naprawdę byłam przerażona. Szybka dedukcja uosobienia buntownika dała mi jedno równanie… Ten pies na sto procent nie należał do potulnych jamników. Chłopak uchylił przejście, a ja pisnęłam i skuliłam się, dostrzegając wielką, warczącą, czarną plamę. Trwałam tak chwilę, nim odzyskałam zmysły i usłyszałam szyderczy śmiech. Wiadomo, jakiego źródła. Spojrzałam przez ramię na Kastiela trzymającego za obrożę nastroszonego psa. Był wielki i straszny. Cofnęłam się do tyłu. Dla mnie koniec trasy, nie wejdę do tego samego miejsca, gdzie będzie ten potwór. – Poczekaj, zamknę go w sypialni. – Uprzedził rozbawiony Kas, zanim zaciągnął pupila do środka.

W końcu zdjęłam buty i odwiesiłam płaszcz w przedpokoju. Pies co chwilę podszczekiwał, ale starałam się tym nie przejmować. Weszłam za Kastielem na krótki korytarz z kilkoma drzwiami oraz łukowatym przejściem, prowadzącym podajże do salonu.
- Chcesz herbaty? – Zapytał uprzejmie. Nie powiem, że nie zaskoczyła mnie jego gościnność. Przytaknęłam krótko, korzystając z miłego gestu, on jednak pokazał mi palcem na przeszklone drzwi. – Tam jest kuchnia. Zrób sobie. – Aha. To na tym kończyła się jego dobroć i dbanie o gościa. Jego obycie było potworne, kto go takim wychował? Nie… Nie należało winić jego rodziców, bo pewnie nie mieli wpływu na jego charakter.
- Też chcesz? – Postanowiłam pokazać mu dobre maniery i nie być jak on.
- Nie, ale możesz mi przynieść piwko z lodówki. – Puścił mi oczko. – Czekam tutaj. – Wskazał kciukiem za siebie, na pokój gościnny. Westchnęłam, łapiąc się palcami o skroń. Współczuję jego przyszłej żonie, naprawdę.

Dobiła godzina szesnasta, kiedy napisałam ostatni wers piosenki. Zadowolona opadłam do tyłu, na miękki dywan. Przeciągnęłam się na nim i zerknęłam na Kastiela, który leniwie okupował kanapę z gitarą w rękach. Brzdękał sobie, tworząc dla mnie podkład.
- Mała myślę, że Alan skończył już lekcje. Napisz do niego o spotkanie. – Rozkazał markotnie, podnosząc się z miejsca i odstawiając na bok instrument. Nie czekał na żadne „ale” z mojej strony, gdyż bez słowa wyszedł z pokoju. Wyszperałam ze spodni telefon i wyszukałam w liście kontaktów numer muzyka. Ach. Jeszcze nie zmieniłam nazwy. Imię Dakoty przypomniało mi, że jeszcze sobie nic z nim nie wyjaśniłam. Jednak to nic, najpierw priorytety, potem zajmę się tym oszustem. Chciałam zadzwonić, lecz coś mnie zatrzymywało. Wahałam się, czując dziwne mrowienie w brzuchu. Okropnie stresowałam się tą rozmową, przecież to Alan był tym, za którym się uganiałam przez cały ten czas… Dobra. Raz się żyje. Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Dźwięk połączenia rozbrzmiewał echem w mojej pustej czaszce, więc gdy usłyszałam „halo” poczułam wstrząs, powodujący bezwładność mojego języka.
- E, e, e, cz, cześć... – Jąkałam się. Uniosłam się do siadu i chrząknęłam dwukrotnie. Zdenerwował mnie mój stan. – Z tej strony Sucrette.
- Wiem. Czemu dzwonisz? – Odnosiłam wrażenie, jakby on nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Tak przynajmniej brzmiał ton jego głosu. Zrobiło mi się przykro, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wykazałam się głupotą, nie orientując się w tej szopce z Dake’m.
- Chciałabym się z tobą spotkać i porozmawiać. – Zerknęłam na Kastiela, wchodzącego z parówką w ustach. – Właściwie to nie tylko ja. – Dodałam, nie spuszczając wzroku z Kasa, który zasiadł na kanapie. Rozkoszował się swoim prowizorycznym obiadem, podczas gdy ja czułam się okropnie zdenerwowana. Aż dłonie zaczęły mi się pocić.
- Kto niby?
- Kastiel.
- Ka – Alan chyba zachłysnął się powietrzem, może zszokowaniem. – Gdzie jesteś? Nie mów, że u niego. – Dlaczego czułam niepokój?
- Mmm tak.
- Co ty tam robisz? – Oburzył się, a ja skamieniałam. Nagle rozłączył się. Osłupiałam. Co się właśnie wydarzyło? Czyżbym wkopała się w nowe nieporozumienie? Drętwą ciszę przerwał dźwięk telefonu Kastiela. Popatrzył na wyświetlacz, następnie na mnie. Wyjął parówkę z ust i odebrał.
- Halo? Co jest Lys? – Zapytał, a moje powieki rozszerzyły się do granic możliwości. Odsunął urządzenie i włączył głośnik, pokazując mi palcem, abym była cicho. – No tak. Jest u mnie.
- Czy wy, no wiesz, macie romans? – Z trudem powstrzymałam się od głośnego „co?” Nigdy nie brałam pod uwagę innego chłopaka, prócz Lysandra. A tu… Byłam oskarżana o romans? Jak w małżeństwie? W głowie mi się to nie mieściło. Kastielowi najwyraźniej także, bo nerwowo zaprzeczył: - No co ty!
- To dlaczego ona jest u ciebie? Nie ukrywaj tego, proszę. – Jego głos drżał, szkoda mi się go zrobiło. Przerażało mnie do jakiego stanu go doprowadzałam, zresztą ja miałam identycznie.
- Stary ufasz mi? – Buntownik podrapał się po karku i zerknął na mnie. Nie wiedziałam, czy chciałam usłyszeć odpowiedź…
- Tobie ufam, ale nie jej. – Moje serce przełamało się na pół. On miał mnie za taką perfidną osobę? O czym ja myślałam? Przecież zawiodłam jego zaufanie, skrzywdziłam go… Zakryłam dłonią usta, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku rozpaczy, bo płynęły mi strumieniami. Ffff to tak bolało. Złapałam się za brzuch i opadłam czołem o ziemię. Zgięłam się w pół, nie mogąc utrzymać się prosto.
- Ona cię kocha, daj spokój.
- Wiesz, w sumie to co Sucrette robi powinno przestać mnie obchodzić, nieprawdaż? – Nie! Niech nie będzie mu to obojętne! Tylko nie to…
- Lys…
- Nieważne Kastielu, obyś nie skończył jak ja. Do widzenia. – Pożegnał się smutno. Dlaczego stało się to takie trudne? Życie… Czy pogodzenie będzie jeszcze możliwe?

Długo zajęło mi uspokojenie się. Gwiazdy migotały, kiedy ponownie znalazłam się z Kastielem w parku. Siedziałam na ławce z podkulonymi nogami, otulając się pożyczonym kocem. Chłopak stał niedaleko ze swym potworem na smyczy. Czekaliśmy na Alana, bo po kilku telefonach od Kasa w końcu dał się namówić na spotkanie. Szczerze? Ja w tym nie miałam zamiaru uczestniczyć. W tamtym momencie wszystko miałam w dupie, nawet pamięć o oddychaniu, więc gdy nasz cel się pojawił, opatuliłam się tylko szczelniej materiałem, zamykając oczy. Nie brałam udziału w rozmowie, nawet jej nie słuchałam. Jedyne co czułam to żal, bezradność i upokorzenie moją głupotą… No i pustkę. Czarną dziurę w klatce piersiowej.

20 czerwca 2016

Pięść i rozum - odcinek 9

W milczeniu usiadł w pierwszym rzędzie. Zawsze był pilny, więc nikogo nie dziwiło, że zajął miejsce właśnie tam. To nie było dla mnie zaskakujące w przeciwieństwie do nie odezwania się do mnie. Ba. Nawet olania mnie. Stałam tak, osłupiała, gdy w końcu postanowiłam do niego podejść.
- Debil. – Burknął Kastiel, nim zrobiłam jakikolwiek krok. Wymierzyłam mu karę w postaci  trzepnięcia w ramię, następnie podeszłam do Nataniela. Przygotowywał się do lekcji, schylony grzebał w swojej torbie, zapewne w poszukiwaniu podręcznika.
- Cześć Natanielu. – Przywitałam się, lecz skutecznie uniknął choćby przypadkowego spojrzenia na mnie. Wyjął odpowiednią książkę i ułożył ją na blacie biurka. Zaraz po niej wyciągnął także zeszyt oraz piórnik. Poczułam się niezręcznie, stojąc jak słup soli i czekając na jego zainteresowanie. Naprawdę powoli stawałam się zawstydzona.
- Rano nie przyszłaś do gabinetu. – Mruknął pod nosem. Chciał brzmieć obojętnie, a zdecydowanie jego ton wyrażał obrażenie, może żal do mnie. Nie wiedziałam, że on każdego dnia oczekiwał, że zawitam w pokoju gospodarzy. Czekał na mnie? Myślałam, iż powoli stawałam się dla niego cieniem, coraz bardziej niezauważalna. Ogólnie odnosiłam wrażenie, jakby nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, tym bardziej, gdy poznał Sucrette.
- Przepraszam, spóźniłam się. – Splotłam ze sobą dłonie. Nie mogłam oprzeć się skojarzeniu, że tłumaczyłam się mu, jak profesorowi czy mojemu trenerowi.
- Jak zwykle. – Westchnął zmęczony moją nieodpowiedzialnością. Przykro mi się zrobiło.
- No tak. Jestem spóźnialska… – Spuściłam spojrzenie, przerzucając ciężar ciała na jedną nogę. Wszystko dobrze? – Dopytałam cicho.
- Pewnie. – Czemu kłamie?
- Mogę usiąść z tobą? – Nie byłam pewna, czy mogłam o to zapytać, zważywszy na dziwnie napiętą atmosferę między nami.
- Jak chcesz. – Czemu daje mi łaskę?
- To chcę. – Jednak postanowiłam nie zrażać się jego sztuczną obojętnością i przeszłam dookoła ławkę, aby siąść obok niego. Popatrzyłam na jego profil, który mimowolnie mnie zachwycał. Ze skupieniem podążał swymi złotymi oczami po tekście przed sobą. Czytał notatki, przypominając sobie ostatnią lekcję. Miło obserwowało się tak czyjeś zaangażowanie. Rozumiałam go po części. Dla niego książki i szkoła były ważne, tak jak dla mnie boks i treningi. No i oczywiście, on. Nie podobała mi się ta cisza, to co unosiło się między nami, to coś, co mnie dusiło, zasmucało. Źle mi z przeczuciem, że był na mnie zły.  - Powiedz mi, co się stało? Nie trzymaj tego w sobie.
- Nic. – Burknął początkowo, lecz po chwili dodał – Wczoraj miałem sprzeczkę z Kastielem, a dziś widziałem moją przyjaciółkę, tulącą się z nim jak para zakochanych.
- To nie tak... – Zabrakło mi słów przez szok, w którym tkwiłam. Nie spodziewałam się, iż to zrobiło na nim takie pesymistyczne wrażenie.
- Nie no. Twoje życie, twoje uczucia. Możesz kochać i spotykać się z kim chcesz. Nie mam prawa zakazywać ci kontaktu z tym demoralizującym typkiem. – Ciągnął coraz bardziej zdenerwowany, co było słyszalne w jego głosie. I jak ja miałam mu na to odpowiedzieć? Kastiel to Kastiel, nie mogę go pozostawić tylko dlatego, że mojemu ukochanemu nie podoba się nasza relacja. On by mnie nigdy tak nie potraktował. Mimo jego buntowniczego charakteru, bezmyślności i ciętego języka to zawsze stał po mojej stronie. Znaczył dla mnie wiele, chciałabym, żeby Nataniel to pojął.
- Błędnie to odebrałeś. On jest moim przyjacielem. Mieszka blisko mnie, czasem przychodzi na moje treningi, pojedynki i tak dalej. Wspiera mnie… – Ucięłam, kiedy Nataniel obdarzył mnie swoim pełnym żalu wzrokiem.
- W tej sferze, której ja niby nigdy nie zaakceptuję, której nie zrozumiem? W sumie racja. Wy się kierujecie emocją, ja rozsądkiem. – Powiedział tak, ale robiąc mi wyrzuty, wcale tego nie potwierdzał.
- A czym kierujesz się w tym momencie? – Zapytałam marszcząc brwi i wtedy oprzytomniał. Opuścił głowę, następnie podrapał się po karku w zażenowaniu. Spojrzał na mnie, po czym obrócił się na krześle, by być na wprost. Zerknął na moje uda, o które luźno opierałam ściśnięte dłonie. Serce zabiło mi szybciej, gdy chłopak przykrył je swoim delikatnym dotykiem. Wbił spojrzenie głęboko w zieleń moich oczu.
- Masz rację. Przepraszam. Poniosło mnie. To dla tego, że jesteś dla mnie cenna i denerwuje mnie, że Kastiel cały czas się wokół ciebie kręci. – Wyznał. Poczułam się słabo, jakbym miała za chwilę zemdleć od nagłego gorąca wypełniającego moje wnętrze.
- Czy to się przypadkiem nie nazywało... – Zazdrością? Jednak nie posiadałam w sobie tyle pewności siebie, żeby o to zapytać. Popatrzył na mnie pytająco, na co pokręciłam głową przecząco. – Nic, nieważne. – Oznajmiłam cicho, spuszczając lekko głowę. Nie mogłam już na niego patrzeć, oślepiało mnie szczęście, nadmiar nadziei. Wtedy on dotknął ostrożnie palcem wskazującym mojego podbródka i subtelnie uniósł go do góry, abym ponownie złączyła z nim linię wzroku. Był bliżej, za blisko. Wariowałam. Kręciło mi się pod czaszką, w brzuchu szarżowały motyle, woda zaczynała ze mnie wypływać w postaci potu… Co. On. Ze. Mną. Wyczyniał?
- Roxi wpuść mnie do swojego świata. Pozwól się poznać. Wiesz, że cię nie odtrącę. – Poprosił. Umarłam. To był mój uczuciowy koniec. Osunęłam się lekko na krześle.
- Dobrze. – Wydukałam. Uśmiechnął się i odsunął. Zabrał wszystko, całe swoje ciepło, a ja i tak dalej je na sobie czułam. Nie ogarniałam, co się wydarzyło. Dlaczego jemu przychodziło tak łatwo dotykanie mnie i mówienie takich dwuznacznych zdań? Nie brał chyba pod uwagę, że przez chwilę mogłabym wmówić sobie, iż on mnie jednak kochał… Kochał mnie… Kochał…

Otępiała siedziałam na ławce na dziedzińcu. Wciąż starałam się pojąć zachowanie Nataniela z wcześniejszej lekcji. Mój rozum cały czas beształ moją nadzieję, ale ona zawzięcie się nie poddawała. Cały czas miałam wątpliwości. Popatrzyłam po nowej uczennicy, która rozpaczliwie biegła za Kiki do wnętrza szkoły. I tu następował pewien problem. Mogłabym pozostawić sytuację z Natem taką, jaka była dotychczas, jednakże odkąd na horyzoncie pojawiła się dość silna konkurencja to odnosiłam wrażenie, że każdy kolejny dzień zwłoki z wyznaniem moich uczuć, oddalał ode mnie możliwość usłyszenia pozytywnej odpowiedzi. Nie wiedziałam, co zrobić. Cholernie bałam się odrzucenia, ale również strata Nataniela na rzecz innej była dla mnie przerażająca. Westchnęłam, widząc jak Kastiel wychodził z bram budynku szkolnego. Kiedy mnie spostrzegł, uśmiechnął się w zadowoleniu i od razu skierował się w moim kierunku.
- Rox co tak tu siedzisz? – Zapytał zajmując miejsce obok. Ponownie wypuściłam z siebie nadmiar powietrza. – Coś się stało?
- Czuję się rozdarta. Ostatnio cały czas się tylko martwię. – Przyznałam garbiąc się, aby podeprzeć łokcie o nogi, a policzki schować w dłoniach. Kas poklepał mnie po zgiętych plecach.
- Stresujesz się rozpoczęciem sezonu? – Dopytał.
- Nie. Nie mogę się go doczekać. – A szczególnie, kiedy rozłożę na łopatki Damę - mojego odwiecznego rywala. To przez nią od jakiegoś czasu łazili za mną ci grożący mi goście. Chcieli mojej współpracy, żeby móc ustawiać pojedynki i wygrywać w ten sposób sportowe zakłady. Taką przynajmniej wysunęłam tezę, sądząc po ich prześladowaniu i składanych ofertach.
- Szczerze to ja też. Na ringu jesteś boska. Fajnie się patrzy, jak lejesz inne laski. To lepsze niż porno. – Oznajmił prześmiewczo, a ja zgromiłam go złowrogim spojrzeniem. Ten, jak coś palnie to tylko klepnąć się w czoło w politowaniu. – Nie żebym był jakimś fetyszystą, czy zwolennikiem sado-maso. – Prychnęłam śmiechem.
- Tak Kastiel, wcale nie jesteś perwersem. Komu, by to niby miało przyjść do głowy? – Pytałam ironicznie. Wyprostowałam plecy, żeby oprzeć się o oparcie ławki.
- Wiesz, tak na serio, to tylko z tobą mogę pożartować na takie tematy. – Powiedział poważnie. Zaskoczona wbiłam w niego ciekawskie oczy. Uśmiechnął się dziękczynnie, jeśli mogłam to tak określić. – No, bo nie bierzesz tego na poważnie i nie oceniasz mnie. Na przykład Lysander czuje się zawsze urażony moimi tekstami.
- Jakoś mu się nie dziwię. – Prychnęłam. Lysander był wrażliwym, poważnym i romantycznym człowiekiem. Wyróżniał się swoim lekko staroświeckim obyciem. Nie było to nic negatywnego, wręcz przeciwnie, wszystkie te jego cechy były na plus. – A wgl co z nim? – Zapytałam, bo od wczoraj nie widziałam go w szkole.
- Chory jest. Ale nie mówmy o nim. Dalej mi nie powiedziałaś, co cię gnębi. – Przypomniał sobie, a ja znów zawiesiłam smętnie głowę.
- Kas nie chcesz tego słuchać, naprawdę. – Uprzedziłam go, bo doskonale wiedziałam, że nie będzie chciał wysłuchiwać moich rozterek dotyczących Nataniela. Przecież się nie znoszą i jedyne co mogłabym od Kastiela usłyszeć to „daj sobie spokój z tym szmaciarzem”.
- Chodzi o szmataniela? – Zgadł. Potwierdziłam kiwnięciem głowy, po czym dodałam.
- Mam mieszane uczucia. Widzisz, jak on zachowuje się w stosunku do mnie. Czasem ma mnie gdzieś, traktuje jak kolegę, a czasami pokazuje mi coś zupełnie odwrotnego. Chociażby dzisiaj na lekcji… Jesteś facetem, powiedz, jak mam to odebrać? – Zwierzyłam się. Kastiel wstał nagle.
- Czekaj chwilkę. – Rzekł, rozchylając lekko usta w rezolutnym uśmieszku. Zmarszczyłam brwi zadziwiona jego zmianą, więc popatrzyłam w ten sam punkt co on. Wszystko stało się dla mnie jasne wraz z falującymi brązowymi włosami i wielkimi, zielonymi oczami będącymi własnością pięknej Sucrette, zbliżającej się do nas.
- Widziałem już kilka razy biegnącego mopsa. Nie śpieszysz się, żeby go złapać. – Zaczepił ją, gdy była wystarczająco blisko. Przystanęła, a na jej wargi wdarł się grymas niezadowolenia.
- Ty nie spróbowałeś go złapać? – Rzuciła podenerwowana. Widocznie była już zmęczona gonitwą za niesfornym zwierzęciem. Kastiel skrzyżował ręce na piersi. Niestety, nie mogłam więcej ujrzeć, ponieważ stał tyłem.
- Pewnie, że nie. To nie mój problem. – Jak on niby chciał ją poderwać z takim nastawieniem? Matko. Mistrzem zalotów to on nie był. Wkurzona dziewczyna przeklęła pod nosem. Rozszerzyłam szerzej powieki, zaszokowana jej słownictwem.
- A ja się męczę, żeby go znaleźć! – Krzyknęła, nienaturalnie się prostując, co nawet mi wydało się urocze. Kastiel zaczął się śmiać. Tak, było to zabawne widzieć bluzgającego anioła. Lubił się droczyć i doprowadzać kogoś do stanu białej gorączki. Rozluźnił się, kładąc dłoń na biodrze i robiąc swoją super luzacką pozę. Pff. Dla mnie to było śmieszne.
- Tracisz zimną krew przez tego psa! Spróbuj go złapać na jedzenie, w końcu to tylko pies. – Powiedział znawca, w sumie znał się na tym, miał przecież Demona. Naburmuszenie Sucrette ustąpiło niewiedzy.
- Ale nie wiem co mu dać... – Poważnie? Nie wierzyłam, iż ona była, aż tak, lekko mówiąc, głupkowata. Co w niej dostrzegał Nataniel? Nie miałam pojęcia… Dobra, dobra. Stop. Ciężko mi było jej nie oceniać przez moją egoistyczność. Musiałam się pohamować, nie znałam jej, a już wytrąciłam opinię o jej domniemanej tępocie. Zazdrość mną szargała, matko.
- Słuchaj, mówiłem ci, że mam psa? – Zapytał, następnie zerknął na mnie przez ramię. Powrócił spojrzeniem na gwiazdkę przed sobą. – Przyjdź do mnie później, to ci dam kilka psich ciasteczek. Muszę ich poszukać w swoim plecaku.
- Super! Dzięki, to miłe. – Wrzasnęła podekscytowana i uśmiechnięta od ucha do ucha. Szybko pobiegła do szkoły, a Kastiel powrócił na miejsce siedzące. Mogłam dostrzec w tamtej chwili, jak bardzo świeciły mu oczy. Jakoś widziałam w nim siebie, po każdej rozmowie z Natanielem.
- Nie idziesz po plecak? – Dopytałam. On pokręcił przecząco głową.
- Nie, najpierw dokończymy naszą rozmowę. – Popatrzył na mnie, a wcześniejsze iskierki ulotniły się. – Chcesz wiedzieć co myślę o zachowaniu szmataniela w stosunku do ciebie?
- No tak. – Przytaknęłam.

18 czerwca 2016

Sucrette & Lysander rozdział 30

Cierpiąca przez swoje decyzje.

No i po weekendzie nadszedł ten nieszczęsny poniedziałek, w którym opuściłam przemoczone łóżko. Było parę spraw do załatwienia, które nie mogły czekać ani chwili dłużej, bo im więcej czasu upłynie tym mniej prawdopodobne będzie szczęśliwe zakończenie. Wyjątkowo postanowiłam ogarnąć swój wygląd, nie chciałam pokazać po sobie, że byłam psychiczną ruiną. Usiadłam przed lusterkiem postawionym na moim biurku i sięgnęłam kolejno po podkład, korektor, puder, aby zakryć opuchlizny i ślady po uczuciowym umieraniu. Aż dziwne, iż łzy nie wyryły mi blizn czy koryt, tak jak robiły to strumyki wody na skalnych powierzchniach. Białą kredką przejechałam po linii wodnej dolnej powieki oraz kąciku oka przy nosie, sprawiając, że optycznie powiększyłam moje kasztanowe oczy. Podobno. Osobiście nie widziałam żadnej różnicy, ale okej. Pomęczyłam się chwilę z czarną kreską, po czym wytuszowałam rzęsy. Spojrzałam na swoje odbicie i kiwnęłam głową w aprobacie. Może być. Poczesałam moje gęste brunatne włosy, sięgające za łopatki. Zazwyczaj pozwalałam żyć im własnym życiem, lecz dziś był wyjątkowy dzień, dla tegoż odpaliłam prostownicę i pozbyłam się ich falowości. Matko, co ja robiłam… Nie mieściło mi się to w głowie. Wszystko to z myślą o Lysiu. Opuściłam smutno oczy, jednak nie zdążyłam odpłynąć w świat rozpaczy, gdyż usłyszałam pukanie i w następstwie do środka wkroczyła moja siostra. Od naszej kłótni nie odwiedzała mnie, więc lekko się zdziwiłam, kiedy jej zmartwiony wyraz twarzy nagle się rozpromienił.
- Och jak się cieszę. – Powiedziała przykładając dłoń do swojego dekoltu. Odłożyłam rozgrzany sprzęt na blat i odłączyłam kabel z gniazdka. – Martwiłam się o ciebie i chciałam cię wyciągnąć dziś spod kołdry, jednak widzę, iż już nie jestem potrzebna. – Dodała po chwili, powoli się wycofując. Ścisnęłam jedną ręką moje przedramię i odparłam cicho.
- Jesteś mi potrzebna. Bardzo. – Nina otworzyła szerzej oczy, po czym podskoczyła do mnie i mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam gest, a ciepło mojej siostry dodało mi otuchy.
- Su przepraszam za moje zachowanie dzieciaka. Powinnam cię zrozumieć, a nie strzelać fochy. – Wyznała. Opadłam czołem na jej ramię. Brakowało mi jej czułości. Jej obecności. Jej głosu i uwagi. Wsparcie ze strony rodziny jest niebywale ważne.
- Ja też przepraszam Nino. Tak się starałaś dla mnie, a ja tego nie doceniłam. Wiesz co? Spotkałam muzyka, poznałam go… - Ucichłam, gdyż Nina odsunęła się bez uprzedzenia.
- Serio? – Dopytała, nie kryjąc podekscytowania. Przytaknęłam kiwnięciem.
- Aczkolwiek zapłaciłam za tą ogromną cenę. – Popatrzyłam w górę, próbując nie doprowadzić do rozmazania makijażu przez łzy.
- Jaką?
- Straciłam mojego chłopaka. – Rzekłam, nie spuszczając spojrzenia z sufitu.
- Jaki ciołek. Zerwał z tobą? Niech ja go dorwę. – Wyłapałam złość w jej głosie i wtedy poczułam się jak skończona kretynka.
- To ja z nim zerwałam. – Przyznałam się cichutko, zerkając na nią ukradkiem. Umalowało ją niezrozumienie, może trochę zagubienie.
- Dlaczego to zrobiłaś? – Dopytała zdziwiona.
- Bo byłam głupia.
- Su… - Zaczęła, lecz umilkła, najwyraźniej nie znajdując odpowiednich słów. Takie to zagmatwane, że aż nie dało się tego skomentować. Nie stercząc dłużej w tej martwej ciszy, podeszłam do szafy i leniwie wyciągnęłam z niej sukienkę w stylu vintage. Nie była jakoś bardzo ekstrawagancka, a stonowana. Idealna do pójścia do szkoły. Miałam nadzieję, iż trafię nią w gust Lysandra… – Czy nie będzie Ci w niej zimno? – Zapytała Nina, spoglądając na panującą szarość za oknem. Faktycznie. Kompletnie wyleciało mi z głowy, że to już grudzień, a pogoda o tej porze roku nie należała do słonecznych czy ciepłych. Zdołowana odłożyłam na miejsce strój. – Chcesz go odzyskać?
- Oczywiście. Kocham go. – Odpowiedziałam jej bez najmniejszego zawahania.
- To bądź sobą. Naturalna ty mu się najbardziej podobałaś. Nie szalej i nie wysilaj się z ubraniami, bo on nie pokochał ich, tylko ciebie. – Dała mi słuszną radę.
- Masz rację. Dzięki. – Lysandra nigdy nie interesowała okładka, a jej treść… Świetnie. Czyli nie miałam na co liczyć. Przecież pokazałam mu, jaka jestem zepsuta. Zabrałam pierwszy lepszy sweterek i grube leginsy, po czym poszłam do łazienki, modląc się, żeby koncert z Kastielem i Lysandrem wypalił.

Odstawiłam płaszcz do szafki. Westchnęłam, czując się naprawdę niekomfortowo w tym miejscu. A spotkanie z Lysandrem bardzo mnie stresowało. Bałam się, czy nie wybuchnę płaczem, kiedy nie usłyszę jego powitania, ubranego w „witaj moja droga”, bez przytulenia się do niego i bez czułości, w jakiej odbijałam się w jego źrenicach. No nic. Musiałam być silna. Chociaż pozornie. Weszłam po schodkach na parter. Miałam lekcję w klasie zaraz przy wejściu do szkoły, więc niepewnym krokiem przemierzałam korytarz. I wtem, na wysokości Sali B, przełknęłam głośno ślinę. Przystanęłam zauważając znajomą posturę zmierzającą w moim kierunku… Znaczy w stronę szatni… Szedł z Kastielem u boku. Pięknymi oczętami obserwował swoje buty, nie podniósł głowy, dopóki przyjaciel go nie szturchnął i nie wskazał na mnie. Wtedy Lysander spojrzał na mnie. Zamarłam, kiedy linia naszego wzroku się połączyła. Żadne z nas nie uciekło czy nie przerwało tego aktu. Było to zbyt trudne, oderwać się od siebie. Zacisnęłam pięści, kiedy zbliżył się już wystarczająco, aby usłyszeć mój drżący głos.
- Cześć Lysander, czy możemy… - Umilkłam, gdy chłopak najzwyczajniej w świecie mnie minął. Jak latarnię, nierzucającą światła. Jak pusty kosz na śmieci. Jak nic nieznaczące psie gówno na trawniku. Zignorował mnie, wyminął, zostawił na uboczu w cieniu. Byłam mu obojętna, odniosłam wrażenie, jakbym zniknęła. Jakby mnie nie było. Szok i połączenie się z podłożem. Straciłam czucie. Sparaliżowało mnie. Jeden ruch, podmuch i rozsypałabym się jak domek z kart.
- Mała żyjesz? Dobrze cię widzieć. – Usłyszałam bodajże głos Kastiela. Nie poszedł za przyjacielem? Zatrzymał się przy mnie? Miałam to w dupie, naprawdę. Chciałam tylko jakimś magicznym sposobem przetransportować się do domu. – Sucrette? – Wyjawił moje imię, a ja już nie potrafiłam wytrwać w tym stanie. Przekręciłam głowę w bok, spoglądając na niego. Wyciągnął do mnie rękę, Bóg wie w jakim celu, ale za skutkowało to moim emocjonalnym pęknięciem. Ogromne łzy zaczęły siurkiem płynąć po moich policzkach, rozmazując moją poranną pracę nad sobą. Trudno. – Ej! Nie becz! – Krzyczał wystraszony, z niepokojem rozglądając się dookoła.
- Lysander… Ooon… Onnn… Nienawidzi… - Dukałam, chowając twarz w dłoniach.
- Kas coś ty jej u licha zrobił? – Zapytał ktoś, kto mocno mnie przytulił. Przycisnął do swojej klatki piersiowej, a sądząc po jej obfitości mogłam zgadnąć, że była to dziewczyna. Precyzując - Rozalia.
- Nic. Sama się rozbeczała, kiedy Lys nie chciał z nią gadać.
- Su spokojnie. Lysander czuje się w tej chwili zraniony. Musisz go też zrozumieć. To nie tak, że nic dla niego nie znaczysz. Wręcz przeciwnie, dlatego tak mu trudno z tobą porozmawiać. Nie płacz. Nie pokazuj światu swojej zapłakanej twarzy. – Mówiła spokojnie, głaszcząc moje plecy. Chciałam się uspokoić, lecz nie potrafiłam. Moje wnętrze bolało.
- To nic nie daje. – Warknął Kas. – Może czymś ją ogłuszymy? But wystarczy?
- Kastiel! Bądź poważny. Twoje obycie z dziewczynami jest potworne. – Zbeształa go. – Suśka mam pomysł. Co ty na to, żebyśmy się dziś urwały ze szkoły? Pójdziemy na lody, do mnie, pogadamy, obejrzymy film. – Proponowała i szczerze mówiąc, kusiły mnie te pomysły. Moja fala płaczu powoli się stabilizowała.
- Ona nie ma dzisiaj czasu na te wasze kobiece bzdety. Obiecała mi pogadać z Alanem, bo pragnę przypomnieć, że za niecały tydzień mamy koncert. – Po tych słowach zaprzestałam swojego szlochu. Zatkałam się niewidzialnym korkiem. Właśnie! Koncert! To moja szansa na pogodzenie się z Lysandrem. Na zdobycie jego serca, uwagi. Mam nawet pomysł! Odsunęłam się od zaskoczonej Rozalii i spojrzałam zdeterminowana na buntownika.
- Kastiel musisz mi w czymś pomóc. Błagam, chodźmy na te wagary. – Rozalia zaśmiała się pod nosem i wyciągnęła z torby wilgotną chusteczkę. Złapała mój podbródek i skierowała w swoją stronę.
- Ty najpierw pozbądź się tej czarnej rzeki na policzkach. – Oznajmiła czyszcząc skórę na mojej twarzy.
- Możemy iść, ale ktoś musi zostać z Lysandrem. On też źle znosi wasze rozstanie. – Zmartwił się.
- To wy idźcie, pozałatwiajcie wasze sprawy, a ja pobędę z Lysem. W końcu kiedyś będziemy rodziną. – Uśmiechnęła się marzycielsko, na co Kastiel prychnął. To słodkie, iż miała takie plany z Leo. Traktowali się niezwykle poważnie. Zazdroszczę im tego. Szczęścia i wytrwałości.

________________________________________________________

Czaicie, że to już 30 rozdział? Nigdy nie dobiłam takiej ilości, bo zdążyłam się, albo znudzić opowiadaniem, albo stracić zapał do pisania. Wiecie co, mogę prosić o mały doping, jak piłkarze na boisku? Piszcie komentarze, zróbcie spam, cokolwiek. Pokażcie, że jesteście, że czytacie, a może dołączę do następnego rozdziału jakiś dodatek :) Rzucam wam wyzwanie o pokazanie mi swojej aktywności. Podejmiecie się? :*
Pozdrawiam serdecznie i do następnego kochani moi ♥

11 czerwca 2016

Sucrette & Lysander rozdział 29

Poprowadzona po ścieżkach wspomnień.

- Te czasy, o których ci opowiem wydarzyły się dużo przed tym, jak szmataniel zaczął dobierać się do mojej laski i nim ona wyruszyła w swoją trasę koncertową… - Uciął, aby westchnąć ciężko. Postanowiłam się nie odzywać i wytrwale słuchać, a wszelakie pytania zadać pod koniec, kiedy ze wszystkim, co chce się ze mną podzieli. – Mój początek z Debrą wyglądał złudnie podobnie jak twój z Lysandrem. Połączył nas przypadek. Szybko się w sobie zakochaliśmy, można by rzec, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Tff… Śmieszne, prawda? Wielki Kastiel zachował się jak cienias. Nieważne. Tak jak wy, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale jakoś trzymaliśmy się siebie. Pewnego dnia odkryliśmy, że mamy tą samą pasję. Muzykę. Ona kochała śpiewać, ja grać na gitarze. Dopełnialiśmy się pod tym względem. Postanowiliśmy zająć się tym na poważnie. Dzieciaki chciały mieć swój zespół i dawać koncerty. Głupie marzenie… Okazało się, że żadne z nas nie potrafi układać tekstów piosenek. Były puste, tandetne i beznadziejne. Za to kiedyś zauważyłem, iż mój kolega z klasy, którego wszyscy uważali za dziwaka, ciągle coś gryzmolił w zeszycie. Korzystając z mojej bezmyślności zajrzałem do środka i właśnie w taki sposób, ja i Lysander się zaprzyjaźniliśmy. Następnie potrzebowaliśmy do naszej kapeli perkusisty. Szukaliśmy długo odpowiedniej osoby, aż Lysander przedstawił nam swojego znajomego z kółka poetyckiego. Facet nie dość, że zajebiście walił w garnki to jeszcze posiadał niebywały głos. Zresztą sama się przekonałaś, bo tym kimś był Alan. Twój tajemniczy muzyk. – Serce zabiło mi szybciej na dźwięk tych słów. Że też się nie zorientowałam. Przecież jego ton wydawał mi się znajomy, a w kafejce, w którym miałam się z nim spotkać, był tam, czekał na fankę, na mnie. Nabrałam ochoty na porządne przywalenie sobie w czoło. – Wszystko było dobrze. Podzieliliśmy utwory Lysandra na trzy głosy. Ćwiczyliśmy wszędzie, gdzie się tylko dało. W ruinie, w piwnicy szkoły, specjalnie wynajmowanych salach, domach kultury… No wszędzie, aż w końcu zostaliśmy przyuważeni przez łowcę talentów. Mieliśmy wystąpić razem na koncercie, ale zaczęło się jebać. Alan stał się egoistą, za wszelką cenę chciał być zapamiętany, więc okropnie męczył Debrę pod każdym względem, tak samo jak Lysandra. Obiło się to na próbach i charakterach. Nie dogadywaliśmy się, nie potrafiliśmy porozmawiać, ponieważ wszelakie chęci zawiązania dyskusji kończyły się sprzeczką. Wciąż powstawały konflikty. Myślałem, że jakoś to przetrwamy i po występie będzie lepiej, lecz ten debil przegiął. Molestował Debrę, żeby ta zrezygnowała ze wspólnej współpracy. Dowiedziałem się o tym i zrobiłem mu niezłą wiję. Wywaliłem go na zbyty pysk, na co Lysander się obraził, nie chciał mieć nic wspólnego z moją laską. Przez to zdarzenie szansa na wybicie uciekła nam przed nosem. Znienawidziłem Alana całym sercem, dlatego na koncercie nagrałem go i z niego kpiłem. Lys był z nami i wtedy musiał użyczyć swojego tekstu temu debilowi. Ot tak, cała historia. Już rozumiesz, dlaczego tak starałem się odwlec twojego chłopaka od poznania cię z tym porąbanym muzykiem? Żeby i jego, i ciebie nie spotkał mój los i Debry. – Słyszałam dobrze, lecz nie mogłam wyzbyć się przeczucia, iż coś w tej opowieści nie było do końca prawdą. Bo przecież, jak homoseksualista mógłby przystawiać się do dziewczyny? Jeszcze robić jej krzywdę na tle seksualnym? No i poznałam do osobiście i mogłam przysiąc, że nie był taką osobą. Był łagodny, miły, sympatyczny. Jeśli faktycznie zależałoby mu na sławie i wybiciu się kosztem innych, to czemu zachował swoją anonimowość? Przecież z tak pięknym głosem bez problemu mógłby osiągnąć muzyczny sukces.
- Ale ty wiesz, iż Alan nie mógłby się dobierać do Debry? Kobiety mu się nie podobają. – Odparłam, zerkając na niego ukradkiem. Ten podniósł się do siadu i spojrzał na mnie złowrogo z góry.
- Co sugerujesz? – Dopytał marszcząc brwi.
- On jest gejem. Chłopakiem Alexy’ego. – Jego powieki się rozszerzyły, a usta ułożyły w literę „o”, ale już po chwili potrząsnął głową, pozbywając się oznak zaskoczenia.
- Pierdzielisz. Debra przecież, by mnie nie oszukiwała. Zresztą może w przeszłości lubił laski. – Oznajmił zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Nie sądzę. Możliwe, że twoja była trochę podkoloryzowała fakty. – Powiedziałam cicho, gdyż trochę bałam się jego reakcji na moje śmiałe stwierdzenie. On jednak nie wykazał żadnej agresji, tylko wzdychając ponownie opadł obok mnie.
- Nie mam argumentu, aby zaprzeczyć. Nigdy ich nie przyłapałem, a Debra faktycznie lubiła manipulować prawdą. – Przemieścił ręce nad swoją rozczochraną czuprynę, wietrząc pachy, pachnące męskim dezodorantem. – Alan dobry był w swoim fachu. Co gadam, dalej jest. – Przyznał z trudem, następnie obrócił się na bok. Podparł łokieć o miękki materac, a policzek ułożył na zgiętych w luźną pięść palcach. Patrzył na mnie, co trochę mnie krępowało. Nigdy wcześniej nie byłam z nim tak blisko. – Czas spłacić przysługę. – Uśmiechnął się w podekscytowaniu, wprawiając mnie w poczucie niepokoju.
- Słucham? – Zapytałam nieśmiało, subtelnie się od niego odsuwając.
- Wystąpisz z nami na koncercie plus wybłagasz Alana, żeby został naszym perkusistą. – Myślę, że on po całej tek akcji, nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Tak samo jak Lysander. Nie miałam pomysłu, jak go przeprosić za moją głupotę. Odruchowo popatrzyłam w dół, czując nieprzyjemnie pieczenie w gardle.
- Alanem zajmiemy się razem,  a co do mojego występu, to nie sądzę, aby Lysander stanął ze mną na tej samej scenie. Przecież on mnie musi nienawidzić. – Z kącika oczu popłynęła mi łza, mocząc moją skroń i ucho, przez leżenie na plecach. Czułam się popękana. Nie możliwa do sklejenia. Słowa Kastiela niby mi wszystko wyjaśniły, a jednak poczułam się po niech gorzej. Wpadłam w sidła kłamstw, manipulacji, nieszczerości, tracąc w tym prawdziwą miłość i uśmiech Lysia. Zdradziłam go, dla tych wszystkich negatywnych emocji. Dla muzyka, który był atrapą.
- Sucrette on cię kocha. Mocno, bardzo! Dlatego czuje się podwójnie skrzywdzony. Ten koncert pomoże wam się dogadać. Nie powiem mu, że wystąpisz z nami. Zachowamy to w sekrecie. Będę z tobą potajemnie ćwiczył, a na scenie go pozytywnie zaskoczysz. Powiesz mu, jak bardzo żałujesz, kochasz i tak dalej. Rzucicie się w sobie w ramiona i dalej będziecie popierdzieloną parą lizaków. – Zachęcił, tarmosząc moje włosy. Szczerze mówiąc to napełnił mnie nadzieją. Wiarą w odzyskanie mojego prywatnego, cudownego szczęścia noszącym imię Lysander.

6 czerwca 2016

Pięść i rozum - odcinek 8

Po wczorajszym wydarzeniu jakoś udało mi się otrząsnąć. Stwierdziłam po prostu, że zachowam spokój. Przecież no nie tak, iż między Natanielem, a Sucrette coś zaczynało iskrzyć. Nie, na pewno nie. Przynajmniej to próbowałam wmówić swojemu zaniepokojonemu sercu. Nie czas na troski, za niedługo było rozpoczęcie sezonu pojedynków, więc musiałam skupić się na tym. Tak było dla mnie najlepiej, zająć umysł treningiem, aby nie rozmyślać nad nową uczennicą. Oddychałam rytmicznie, podczas przemierzania truchtem parku. Przez słuchawki do moich uszu płynęła specjalnie dobrana muzyka, która motywowała mnie do danej czynności. Wybiegłam na chodnik prowadzący do mojego domu i wtedy równo ze mną zaczął jechać czarny van. Tylna szyba zsunęła się w dół, lecz zamiast zwrócić uwagę na pasażera, odwróciłam spojrzenie na równo przycięty żywopłot po drugiej stronie. Wiedziałam do kogo należał prześladujący mnie samochód. Myślałam, że ostatnim razem dałam im jednoznacznie do zrozumienia, iż nie skuszę się na zaproponowany układ. Nigdy. To wbrew mojemu honorowi. Udawałam głuchą na wulgarne bluźnierstwa skierowane do mnie. Biegłam dalej przed siebie, nie wzruszona, dopóki nie zajechali mi drogi. Bezczelnie wjechali na chodnik, więc przystanęłam wypuszczając z siebie nagromadzone powietrze. Nie wyłączyli silnika, mimo to, że drzwi ze strony kierowcy otworzyły się na całą możliwą szerokość. Jednak nie mogłam ujrzeć właściciela pojazdu, bo widok przysłoniły mi falujące dolary brutalnie wyrzucone z walizki. Opadały powoli, powodując u mnie rozszerzenie powiek i rozwarcie ust w kompletnym zaskoczeniu. Samochód z piskiem wycofał się na ulicę i odjechał, rozdmuchując papierowe pieniądze. Co za marnotrawco. Brak szacunku. Rozejrzałam się dookoła, po równie zszokowanych ludziach, którzy w ułamku sekundy ruszyli do zbierania banknotów. Byli zaślepieni ich zieloną barwą, jak sępy wydziobywali desperacko każdy, oby tylko nic nie zostawić. Nagle jeden mężczyzna wyprostował się bacznie oglądając rozdarty pieniądz. Podniósł go wyżej, aby promienie słońca mogły go prześwietlić, jak rentgen. Fuknął zły, po czym zgniótł go i wyrzucił.
- Ludziska opanujcie się. To podróbki. – Burknął. Reszta zgromadzenia popatrzyła po stercie przy stopach, następnie jakby nigdy nic, pozostawiali swoje zdobycze i odeszli. Przerażała mnie ich chciwość. Realia świata...
- Zresztą są całe popisane. – Dodał na odchodne młody blondyn, oglądając się jeszcze za mną, stojącą w amoku. Nie mogłam pojąć, tego co przed chwilą się zdarzyło. Ostatnio moje zmysły lubią mnie zwodzić. Zaintrygowana przykucnęłam, żeby zobaczyć, o co chodziło tamtemu chłopcu. Wzięłam jeden w dłonie, następnie przeczytałam w myślach. „Mogą być twoje.” Zmarszczyłam brwi, chwytając kolejny, na którym grubą kreską markera było zanotowane. „Sprzedaj się.” Zapewne na każdym z nich, widniał inny zapis, jednakże nie miałam zamiaru tego sprawdzać. Prychnęłam zniesmaczona, wracając do przerwanej czynności.

Weszłam do szkoły grubo spóźniona. Sądząc po natłoku uczniów na korytarzu, trwała właśnie przerwa, czyli oznaczało to tyle, że pierwszą lekcję miałam już za sobą. Ukradkiem mijałam ludzi, udając się do sali, w której według planu miałam matematykę. Chciałam przejść przez próg, kiedy usłyszałam przeraźliwy krzyk ubrany w moje imię. Odwróciłam się i nawet nie zdążyłam powiedzieć kulturalnego „dzień dobry” gdy zdenerwowana pani dyrektor zaatakowała mnie swoim jazgotem.
- Panienko Roxano! Cały czas słyszę na ciebie skargi od profesorów! Czemu lekceważysz szkołę?! – Pytała, a jej zwykle idealnie upięty kok na główce, rozczochrał się pod wpływem energicznych ruchów zdenerwowania. Kurde. Nie ma to jak przyjść i na powitanie dostać ochrzan. Dzień zapowiadał się cudownie…
- Przepraszam. Po prostu często coś mi wypada. – Oznajmiłam wyrażając skruchę, a w myślach przywołując wspomnienie rozmowy z Kentinem, kiedy to faktycznie opuściłam lekcję. Nauczyciel musiał się na mnie nieźle wkurzyć, skoro udał się ze skargą na dywanik naszej wielce zajętej dyrektorki.
- Wypada?! Dziewczyno zastanów się, co dla ciebie powinno być priorytetem! Jeszcze raz usłyszę na ciebie jakieś narzekania, to policzysz się z konsekwencjami swojego postępowania! – Ryknęła, nim w maleńkich podskokach powędrowała do swojego gabinetu. Coś musiało ją ugryźć, że postanowiła zwrócić mi uwagę. Zazwyczaj miała gdzieś swoich podopiecznych. Weszłam do środka pomieszczenia, aby ujrzeć zarumienioną Sucrette rozmawiającą nerwowo z Iris. Och, poczułam dziwne ukłucie w żołądku na widok tej doskonałej pod każdym względem brunetki. Spuściłam głowę, lecz szybko ją uniosłam, słysząc znajomy głos.
- Cze mała! Dyr się na tobie wyżyła, co? – Zapytała Kim z grymasem na ustach. Ona z wyglądu przypominała trochę mnie, z tą różnicą, że ona była ciemnoskóra. Z postawy byłyśmy prawie identyczne. Ten sam wzrost, ta sama postura, chodź ja miałam bardziej wyrysowane mięśnie, no i ona miała ciut większe cycki, nie żebym się z nią porównywała. Westchnęłam i przytaknęłam skinięciem głowy.
- Co ją ugryzło? – Dopytałam i wtem poczułam oplatające mnie ramię, pachnące mieszanką papierosów i męskiego dezodorantu. Zerknęłam kątem oka na twarz Kastiela, która zresztą była niebywale blisko mojej. A jemu co? Tak się łasić do mnie?
- Piesek jej uciekł, więc wynajęła nową do jego złapania. – Rzekł, a cała nasza trójka popatrzyła na Sucrette, która najwyraźniej zakończyła konwersację z Iris i w biegu minęła nas, wypadając na hol. Biedna, każdy z nas musiał przejść przez ten etap. To było jak otrzęsiny.
- Współczuję jej. – Oznajmiła skruszona Iris podchodząc ku nam.  Jakoś zrobiło się tłoczno wokół mojej osoby. Chciałam jej odpowiedzieć, ale przeszkodził mi głośny rechot dochodzący z war Amber. Stała dumna na środku klasy i śmiała się w niebo głosy razem ze swoją świtą. Gdy spostrzegła, że zwróciliśmy na nią uwagę, ustabilizowała napad radości, po czym ręką strząsnęła z ramienia swoje bujne loki.
- To piękne, jaki wpływ na ludzi ma moja osoba. Aż się popłaczę ze szczęścia zaraz! – Rzekła niezmiernie szczęśliwa, podpuszczając nas, żebyśmy łaskawie ją zapytali, co ma przez to na myśli.
- O co chodzi? – Zapytała Peggy, nastawiając na wszelki wypadek mikrofon. Tak, ona była ciekawską duszą. Bez przerwy szukała sensacji. Blondynka spojrzała po Kastielu, następnie po mnie i posłała mi złowrogi, pełen pogardy uśmiech, a może zazdrości, kto to wiedział.
- Nowy uczeń dzięki mnie opuścił szkołę, nim zdążył się zadomowić. Cienias! – Na początku stałam w osłupieniu. Czyżby mówiła o Kentinie? No nie. Poczułam jak zalewa mnie chęć przywalenia jej. Moje dłonie zacisnęły się w pięści, a obraz stał się przerysowany. Jak mogła! Do jasnej cholery! Zabiję ją! Naprężyłam się, jednak w porę Kastiel rozpoznał moją bojową postawę. Pociągnął mnie ku sobie, tak że przytuliłam się twarzą do jego klatki piersiowej. Odetchnęłam, próbując się uspokoić.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś szmatą?! – Warknął do księżniczki, żałowałam, iż nie widziałam jej miny. Kastiel był naprawdę wspaniałym przyjacielem, gdyż chociaż nie obchodziła go cała ta afera, wiedziałam, iż jej tak odpyskował, nie jako w mojej obronie. On znał mnie dobrze. Miał pojęcie, jak bardzo się utożsamiałam z Kenem. Żałuję, że tak mało wsparcia mu okazałam…
- A tobie nikt nie mówił, że się tak nie odzywa do dziewczyny? – Usłyszałam upomnienie, a moje serce zamarło rozpoznając właściciela. Przekręciłam głowę, aby spojrzeć na Nataniela stojącego tuż obok nas. Nagle zrobiło się niezręcznie. Dostrzegł mnie, wtuloną w innego. Dopiero wtedy doszło do mnie, jak to wyglądało. Od razu odsunęłam się od Kastiela, który zerknął na mnie w zaskoczeniu, tak samo jak nasze towarzystwo.
- Nat… – Ucięłam, kiedy chłopak prychnął pod nosem i ignorując mnie, ruszył do swojej ławki. Byłam zszokowana jego zachowaniem. Czy on się na mnie obraził? A może zaistniała sytuacja, w której mnie przyłapał wzbudziła w nim taką postawę.

________________________________________________

Miał być wczoraj, lecz jest dzisiaj.
Nienawidzę braku czasu.

4 czerwca 2016

Sucrette & Lysander rozdział 28

Poznająca szczegóły jej przeznaczenia.

Od zerwania z Lysandrem minęło pięć dni. Nie było momentu, kiedy żal i tęsknota mnie opuściły. Choć mój mózg cały czas podpowiadał mi, że dobrze postąpiłam, to całe moje ciało, serce, nerwy, krzyczały, iż to był mój największy błąd. Przez ten stan rozdarcia, moja egzystencja kończyła się na otwarciu i zamknięciu oczu na dobranoc. W między czasie wylewałam z siebie potoki łez, żeby w środku nocy uzupełnić zapas wody w organizmie… Całe dnie leżałam w łóżku. Moja matka i ojciec próbowali zmusić mnie do pójścia do szkoły, ale żadna ich prośba, rozkaz, groźba, szantaż, nie przynosiły oczekiwanego efektu. Nawet nasłali na mnie Alexy’ego, lekarza i psychologa… Są straszni. Mój pokój gościł wiele osobistości w ciągu tego okresu, ale widok niego, aż spowodował mały szok.
- Te mała! Obiecałaś nie krzywdzić Lyśka. – Rzekł Kastiel, siadając na brzegu mojego materaca. Spojrzałam na niego przez opuchlizny, po czym odwróciłam się tyłem i nakryłam przemoczoną kołdrą. Kto go wpuścił? Czy moja rodzicielka zgłupiała zapraszając do środka tego farbowanego buntownika z mordem w oczach? Zresztą. Wszystko mi jedno. Mógł mnie zabić, udusić, zakopać. Ulżyłby mi w cierpieniu. – Ej! Nie ignoruj mnie! – Warknął, gdy jednym, brutalnym ruchem ściągnął ze mnie koc. Nie drgnęłam. Zastygłam. Niech już sobie idzie. Prosiłam, lecz nie zaznałam spokoju. On złapał mnie za bezwładną rękę i pociągnął do siadu. Jak lalka poddałam się mu. Usiadłam. Bez życia. Wyprana z chęci do niego. – Matko boska. Po co żeście zrywali, skoro teraz macie tak wyglądać? Pieprzeni romantycy. Laska ogarnij się. Wykąp. Umaluj. Ubierz bluzkę z dekoltem, czy te staroświeckie ciuszki i idź po drugą szansę u Lysa. – Mówił jak koleżanka, kilkukrotnie lekko klepiąc mnie po policzku, jakby chciał mnie wybudzić. On nie rozumiał. Był głupi.
- Daj mi spokój. – Wydusiłam zachrypłym głosem, stał się taki, przez brak używania.
- Ja pierdziele. Jak ty chcesz wystąpić na koncercie? – Wystraszył się, a ja zmarszczyłam brwi. Przesłyszałam się, prawda? Zerwanie z Lysandrem równało się z pożegnaniem wszystkich naszych wspólnych elementów. Łącznie z planami i przyjaciółmi. Więc co do jasnej cholery, on, wielki, mający wszystko w dupie Kastiel, robił w moich czterech kątach? I do tego chyba miał zamiar zastąpić mi najlepszą kumpelę.
- Nie rozumiem. – Wydukałam, ściskając ze sobą moje dłonie.
- Ja też. Wyjaśnij mi, o co wam poszło do kurwy, bo mamy szansę na wybicie się, a przeżywam jebnięte deja vu, tylko z tą różnicą, że dotyczy mojego przyjaciela. – Wyłapałam co najmniej dwa przekleństwa. Musiał być już na skraju wkurzenia. Nic dziwnego. Rozwaliłam związek jego kumpla. Jedynego. Najlepszego.
- Chodziło o muzyka. – Wyjaśniłam krótko. Nie spodziewałam się wyjawienia tego właśnie jemu, ale skoro uraczył mnie swoją wizytą, to czemu by go nie wykorzystać. Duszenie w sobie, rozrywało mnie powoli. Tak przynajmniej będę miała pierwszy krok w stronę ogarnięcia się i powrócenia do fałszywie szczęśliwej rutyny. Fałszywej, bo gdy zasmakowałam prawdziwego szczęścia przy boku Lysandra, wydawało mi się nieosiągalne przybliżenie się chociażby w połowie do tamtych uczuć…
- Co? Wiedziałem. Cały czas go przekonywałem, żeby cię z tym gnojem nie poznawał. – Czerwona lampka zaświeciła mi się gdzieś w zakamarkach umysłu. Zaskoczona popatrzyłam na chłopaka przede mną. Wściekły ściskał moją pościel… Ale to nie to było w tamtym momencie ważne…
- Jak to, ty go przekonywałeś? To ty mu robiłeś wodę z mózgu? Przez ciebie tak się z tym bronił? Przez ciebie mnie oszukał?! – Tyle rozpaczliwych pytań wypłynęło z moich popękanych od odwodnienia ust. Ostatnie, wykrzyczałam, czując jak oczy i gardło niemiłosiernie mnie szczypały od chęci wypuszczenia z siebie smutku, lecz brakowało im pośredników – moich słonych łez.
- Tak… W czym niby cię okłamał? On nigdy tego nie robi, nie oszukuje. – Powiedział, przekonującym tonem. Miałam już dość. Mówił tak, ponieważ istniała między nimi męska solidarność. Bo niczego nie wiedział… Nie miał pojęcia o nas… Żadnego.
- Ty też łżesz, broniąc go. My nie byliśmy tak naprawdę razem. Udawaliśmy. – Wyjawiłam, nie przejmując się konsekwencjami. I tak było po fakcie. Lecz ku memu zdziwieniu nie dostrzegłam w postawie buntownika żadnego cienia zaskoczenia. Spokojny, sprawiający wrażenie chętnego do szczerej rozmowy, zasiadł obok mnie.
- Wiem. Powiedział mi. Wszystkim wyznał prawdę, jednakże wyglądał na tak szczęśliwego, iż postanowiliśmy go wesprzeć w zdobyciu ciebie i w tej szopce. Myślisz, że czemu Rozalia tak szybo się z tobą zaprzyjaźniła, czemu cię niejako zmusiłem do wyznania i dlaczego akurat w tamtym momencie do szatni zszedł Lys? Albo chociaż po  co Alexy zaprosił Lysandra do siebie na noc? Miało wyglądać to na naturalne, a tak naprawdę nic nie było przypadkiem. Pomogliśmy waszemu… Jakby to nazwał poeta?... Przeznaczeniu. – Poczułam się, jakby ktoś zdjął mi klapki z oczu. Całokształt moich ostatnich momentów ze wspomnień rozjaśnił mi się.
- Przeznaczeniu? Nasza cała relacja była ukartowana. – Wypowiedziałam te pełne goryczy słowa. Niczym nie kierował los. Byliśmy marionetkami w rękach innych ludzi. W ogóle tego nie świadomi.
- Nie. Przecież nikt z nas nie miał wpływu na wasze uczucia. Sami się w sobie zakochaliście. – Uśmiechnął się niewinnie, jednakże po chwili jego kąciki warg opadły w dół. – Coś was połączyło, więc to, co teraz robicie jest parodią. – Dodał, prychając wykończony naszymi problemami. Widać, nie obeszła go cała ta sytuacja. W końcu była to jego ciężka praca, którą my zmarnowaliśmy… Czułam się zagubiona. Nie rozpoznawałam już niczego, co było moją wolnością, a co manipulacją.
- Może ciebie nigdy nie okłamał. Ja natomiast trwałam cały czas w fałszu. Wcisnął mi bajkę. – Oznajmiłam, pozbawiona jakiejkolwiek emocji w głosie. Byłam jak lustro, odbijałam wszystko, tracąc w tym samą siebie.
- O czym mówisz? – Dopytał marszcząc brwi.
- Podał mi numer Alana jako muzyka. – Wyznałam, co skwitował pokręceniem w zadziwieniu głową i lekceważącym machnięciem ramionami. Zdenerwowała mnie jego pobłażliwość do zachowania Lysandra.
- No i? Chciałaś przecież. – Prychnął.
- Tak, owszem, chciałam. Muzyka, nie jego falsyfikat, który służył do kontrolowania mnie. – Opuściłam wzrok, podkuliłam nogi, a gdy chciałam je objąć moimi ramionami, Kastiel uniemożliwił mi moje zamierzenie. Zaczął szamotać moim ramieniem, jak skurzonym dywanem. Zerknęłam na niego pytająco, ale jego twarz umalowana czymś w rodzaju połączenia zdziwienia i rozwiązania zagadki, odtrąciła ode mnie wszelakie pytania. Byłam tylko osłupiała. Całkowicie.
- Czekaj… Bo chyba się pogubiłem. Kto według ciebie jest tym zasranym muzykiem?
- Dakota. – Oznajmiłam otępiała. Kastiel zerwał się do pionu jak oparzony.
- Ten tani playboy? Proszę cię, nie rozśmieszaj się. On nawet na trzeźwo drze japę gorzej niż zarzynana sarna. Kto ci wcisnął ten kit? – Zadrwił, prześmiewczo dla mojej naiwności.
- On… - A właściwie ja sama… Klepnęłam się w czoło, orientując się w swojej głupocie. Co ja najlepszego zrobiłam? Nabrałam się. Zamiast ufać Lysandrowi, to powierzyłam moje zaufanie jakiemuś śmieciowi… Nie słucham intuicji, podpowiadającej mi, iż coś było nie tak. Nie! Posłuchałam się, ale źle ją zinterpretowałam. Jestem beznadziejna.
- Laska, dałaś mu się wrobić. Co za gnój! Niech ja go dorwę! Zabiję śmiecia, on jest gorszy niż Alan. Bo tamten, to tylko na Debrę się uwziął… – Rozdrażniony krążył po moim pokoju. Prawie buchał od wstrzymywania nerwów. Nie dziwiłam mu się. Sama czułam się okropnie wściekła. Na siebie! W końcu Kastiel odetchnął ciężko, po czym zasiadł na wcześniejszym miejscu. Popatrzył mi w oczy. Westchnął i powiedział: – Mała, skoro się zrobiło między nami tak cukierkowo szczerze, to coś ci opowiem, ale będziesz musiała oddać mi za to przysługę i zachować do dla siebie. Jasne?
- Dobrze. – Przytaknęłam głową, na co on położył się na moim łóżku, tuż obok mnie. Pod głowę podłożył sobie swoje skrzyżowane ręce, a nostalgiczne spojrzenie wbił w biały sufit. Rozłożył się jak u psychologa, jakby miał mi to powierzenia długą, wyczerpującą historię.

- Przygotuj się. Nastaw uszu, bo niczego nie będę ci powtarzał. – Kiwnęłam potwierdzająco głową, następnie powtórzyłam jego czynność. On chrząknął dwukrotnie, rozgrzewając swoją krtań. Wytężyłam słuch, zamykając oczy. Chciałam w pełni wsłuchać się w barwę jego głosu.

___________________________________________________________________

Hej! Jeszcze raz przepraszam za mój żarcik pod wcześniejszym rozdziałem. To nie koniec. Teraz wszystko będzie się powoli wyjaśniać. Przyszykujcie się na jeszcze kilka fragmentów :) Pozdrawiam cieplutko i do następnego ♥