Zmagająca się z problemami.
Lekcje dobiegły końca, a ja nie zdążyłam
rozmówić się z Lysandrem, który był całkowicie zajęty przez swojego przyjaciela.
Plan Kastiela dotyczący zagrania przed dworcem dostał aprobatę poety i chłopcy
cały dzień w szkole dyskutowali o szczegółach występu. Uznaliśmy, że jutro
nasze trio będzie miało mini koncercik. Cóż, pomysł nie był zły, jednakże nigdy
nie spodziewałam się po buntowniku takiej inicjatywy. Ech… Postanowiłam, iż
przyznanie się do win przełożę również na jutro.
Zmęczona powróciłam do domu, gdzie od
razu wylądowałam w łóżku. Ten tydzień był niezmiernie trudny, więc cieszył mnie
jego koniec… Powoli zamykałam oczy, kiedy usłyszałam wibracje mojego telefonu.
Otworzyłam powieki jeszcze na moment, aby odczytać wiadomość od Laeti. Dziwiło
mnie, dlaczego za każdym razem kiedy Dake chciał się ze mną spotkać, pisał przez
nią. Przecież miał mój numer. Coś było nie tak, czas się dowiedzieć co.
Ubrałam się w wygodne ciuchy, po czym
powędrowałam w stronę dworca, gdzie już czekali na mnie chłopcy. Podobno mieli
do mnie małą niespodziankę. Rozejrzałam się po zatłoczonym placyku w
poszukiwaniu Lysandra i Kastiela. Spostrzegłam ich całych spiętych podczas
rozmowy z jakimś mężczyzną w garniturze. Wyglądał na zamożną osobę. Niepewnie
podeszłam do znajomych, a oni ucieszyli się na mój widok.
- Witaj moja droga. – Odparł uśmiechnięty
czule Lysio, biorąc mnie w objęcia. Odwzajemniłam gest, po czym spojrzałam w
zdziwieniu na biznesmena. – Ach Sucrette poznaj pana Greena. Ten wspaniały
człowiek zauważył nas, podczas rozkładania się i zaproponował prowizoryczne
przesłuchanie. – Wyjaśnił podekscytowany Lysander. Mężczyzna przypominający
trochę z wyglądu Johnnego Deppa uśmiechnął się przyjaźnie.
- Jeśli przypadniecie mi do gustu, to
zaoferuję wam małe wsparcie w karierze. – Mrugnął mi oczkiem na zachętę,
najwyraźniej chcąc usunąć między nami dystans. Ach. Taka to niespodzianka na
mnie czekała… Cóż, okazała się być naprawdę miła.
Kastiel kończył się rozkładać, gdy ja
odciągnęłam mojego ukochanego na bok. Musiałam się z nim rozmówić, bo nie
zaznałabym spokoju. Niespokojna splotłam dłonie. Nie wiedziałam, od czego
zacząć. Kurczę. To było trudniejsze, niż oczekiwałam. Zerknęłam ukradkiem na
milczącego chłopaka. Na jego twarzy zawitał cień zmartwienia. Znów nadużywałam
jego troski…
- Kochana coś nie tak z Greenem? –
Zapytał, na co od razu pokręciłam przecząco głową.
- Lys ja spotkałam się z muzykiem. –
Wyjawiłam cicho, czując jak moje dłonie zalewają się potem.
- Obiło mi się coś o uszy. Spokojnie, nie
mam z tym problemu. Przecież staram się ci ufać. – Jego kąciki ust zadrżały,
nim uniosły się do góry. Miałam wrażenie, jakby to w sobie wymuszał, ale od
jakiegoś czasu za dużo sobie wyobrażam i kończyło się to nie najlepiej, więc to
zignorowałam.
- Naprawdę? – Dopytałam. Przytaknął
krótko, a ja nie mogłam się powstrzymać przed uściskaniem go, jak najmocniej
potrafiłam. On zaśmiał się lekko przyduszony.
- Kocham cię. – Szepnął, obejmując mnie
delikatnie. Motyle podniosły się do swoich dzikich tańców w brzuchu. Boże. Omiotło
mną szczęście. Czułam się jak księżniczka w bajce, która odnalazła swojego
księcia i tym samym prawdziwą miłość.
- Ja ciebie też. – Wtuliłam się mocniej w
jego tors, który otępiał mnie cudnym zapachem perfum. Czułam to całą sobą. Te
romantyczne uczucie, bolesne od swojego natężenia. Po części rozumiałam tych wszystkich
samobójców z epoki romantyzmu. Przez te uczucia można oszaleć. Po ciele
przeszedł mi paraliżujący dreszcz, kiedy Lysander ucałował czubek mojej głowy,
pozostawiając po sobie pieczę bezpieczeństwa. Och… Kocham go, kocham, kocham,
kocham… Mogłam to wypowiadać tysiąc razy, a i tak nie wyraziłabym osobistej
definicji tego, co właśnie grało mi w sercu i umyśle.
- Ej kochasie. Zagramy coś, zanim udacie
się do motelu? – Burknął, jak zwykle bystry Kastiel, ściągając nas na
powierzchnię ziemi i związanej z nią, realności. Niechętnie oddaliliśmy się od
siebie. Ciepło zastąpił chłód samotności.
- Drogi Kastielu, czy mógłbyś się
łaskawie czasem powstrzymać przed swoimi uwagami? – Zapytał uprzejmie Lys, na
co Kas uśmiechnął się zadziornie. Może bardziej perfidnie.
- A co? Opadł ci przeze mnie? – Wyszczerzył
się jak głupi, suwając brwiami w górę i w dół. Lysander pozostawił to bez
komentarza, za to jego buźka zapłonęła ognistą czerwienią… Mi także zrobiło się
cieplej na policzkach, lecz postanowiłam udawać, iż nie słyszałam tego pytania.
Dla własnego pohamowania…
Gdy się już wszyscy ustawiliśmy, Lysio
podał mi mikrofon oraz tekst do zaśpiewania. Przejrzałam szybko treść, co
skwitowałam uśmieszkiem. Dobrze znałam tą piosenkę. To w niej zakochałam się na
koncercie. Odczuwałam do niej sentyment, więc zachwycona i lekko poddenerwowana
przyłączyłam się do gitary Kastiela, a chwilę później mój głos złączył się w
idealną jedność z męskim tonem Lysandra. Po skończeniu odetchnęliśmy z ulgą.
Ludzie zebrani dookoła bili nam głośne brawa. Najgłośniej robił to Green, który
uśmiechał się pełen dumy.
- No, nie myliłem się, co do was. Mam
nosa do gwiazd. – Powiedział, gdy się do nas zbliżył. Popatrzeliśmy po sobie,
pełni radości.
- Więc co z naszą współpracą? – Dopytał
przejęty Kastiel, ściskając mocniej gryf gitary.
- Musicie znaleźć sobie równie dobrego
perkusistę, bo za dwa tygodnie widzę was na pierwszym koncercie. – Mrugnął nam
oczkiem, podając buntownikowi swoją wizytówkę. OMG! Normalnie odjazd! Weseli,
podekscytowani, nabuzowani pozytywną energią zaliczyliśmy grupowego niedźwiadka.
Związek z Lysandrem przyniósł mi tyle szczęścia, jak ja miałabym mu się za to
wszystko zrewanżować? Brak opcji. Green szybko się zmył, a nam narodził się
pierwszy problem. Otóż, gdzie znajdziemy odpowiedniego perkusistę? W sumie to
umywam od tego ręce, niech się tym zajmą chłopaki. Zerknęłam na wyświetlacz
telefonu. No nie. Byłam już spóźniona na spotkanie z Dakem. Szarpnęłam
zagadanego Lysandra, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Lysiu ja umówiłam się z muzykiem.
Idziesz ze mną? – Zaproponowałam, bo miło by było spotkać się w końcu w trójkę.
- O. Poznałaś tego frajera? –
Zainteresował się Kas, na co zmierzyłam go złowrogim spojrzeniem.
- Uważaj na słowa. – Burknęłam, grożąc mu
palcem.
- Pff. Lysander nie może z tobą iść, bo
jest już zajęty. – Odezwał się rudy adwokat.
- Kochana obiecałem Kasowi, że z nim
jeszcze tutaj pośpiewam. Powiedz, gdzie będziecie, to się do was dołączę
później. – Musnął kciukiem mój policzek, chcąc mnie chyba uspokoić, ponieważ
szarpały mną chęci mordu na Kastielu.
- Raczej będziemy w parku. Najwyżej
napisz do mnie lub do niego. – Uśmiechnęłam się, stając na palcach i robiąc
jednoznaczny dziubek. Lyś zaśmiał się pod nosem, ukradkiem rozejrzał dookoła,
nim dał mi krótkiego buziaka. – No to do później. – Dodałam wracając piętami do
płaskiej deski.
- Uważaj na siebie moja droga. – Dodał
troskliwie, ściskając mocniej swój notes.
Zasiedziałam się z Dakem na ławce, że
całkowicie straciłam poczucie czasu. Naprawdę był w porządku osobą. Mieliśmy
wiele wspólnych tematów do rozmów, oprócz muzyki, co lekko mnie niepokoiło. Co
wchodziłam na ten tor, on szybko z niego schodził… Nie wiedziałam, czy robił to
nieświadomie, czy specjalnie, ale nieważne. Właściwie z czarnej dziury czasowej
wyrwał mnie dźwięk przychodzącego sms’u. Początkowo myślałam, że to Lysander,
ale ku mojemu zdziwieniu był to kontakt o nazwie „Dakota”. Otworzyłam
wiadomość, a jej treść wybiła mnie z orientacji sytuacji.
- Kto napisał? – Zaciekawił się mój
towarzysz. Pokazałam mu ekranik wyświetlający napis „Su, co ty u licha wyrabiasz?
Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na dzisiaj umówieni… Wiesz w ogóle z kim
masz do czynienia?”
- Możesz mi to wyjaśnić? – Zapytałam w
kompletnym szoku.
- Su jakbym cokolwiek z tego rozumiał.
Daj mi sprawdzić tylko ten numer. – Powiedział przejęty, więc postanowiłam dać
mu szansę. Wręczyłam mu komórkę, a on po chwili przepisał numer na swojego
smartphone’a. Jego szczeliny na czole powiększyły się, znajdując prawowitego właściciela
numeru. – Czy ty wiedziałaś z kim cały czas pisałaś? Z Alanem z mojej szkoły.
To taki pedzio. – Wyjaśnił oddając mi moją własność. Zamarłam. Że co? – Od kogo
dostałaś ten numer?
- Od Lysia. – Wydukałam zszokowana z
odkrytej prawdy. Dake przygryzł dolną wargę, jakby zrobiło mu się głupio. Nie.
To nie jemu powinno być wstyd… Złapałam się palcami za pulsującą skroń. Obraz
przed moimi oczami stał się rozmazany. Dotarło do mnie, dlaczego Lysander tak
się nagle zmienił. Czemu tak wcisnął mi się z „poznaniem” z muzykiem.
Specjalnie dał mi numer kumpla, żeby mnie kontrolować. – On oszukał mnie… -
Wyszeptałam ledwo słyszalnie. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Su to na pewno nie tak. Musi być tego jakieś
logiczne wyjaśnienie. – Tłumaczył się w jego imieniu. Zakryłam dłońmi rozwarte
usta, kiedy po policzkach spłynęły mi pierwsze łzy. Poczułam się zdradzona…
Załkałam cicho. Zaskoczony Dake pociągnął mnie w swoje ramiona. Dał mi
możliwość płakania. Wylewania z siebie tego całego bólu…
- Sucrette co to ma znaczyć? – Usłyszałam
znajomy głos, który łamał się od brania wdechu. Wyjrzałam przez męskie ramię
pocieszyciela na powód mojego stanu. Stał zaskoczony widokiem. Jego
nierównomierny oddech, rumieńce i rozczochrane włosy zdradziły, że musiał tutaj
przybiec. Jak oparzona oderwałam się od muzyka do pionu. Przetarłam szybko
mokre ślady i chwytając Lysandra za rękaw, pociągnęłam go za sobą do
objaśnienia paru spraw. – Od kiedy ty się z nim spotykasz? Od kiedy mnie
zdradzasz? – Pytał zdruzgotany.
- „Zdradzasz?” Wypraszam sobie. Do
wszystkiego ci się przyznałam… To ty mnie oszukiwałeś. Wepchnąłeś mi numer
Alana, jako mojego muzyka, żeby mnie nadzorować, prawda? Potraktowałeś mnie jak
idiotkę. Ufałam ci… A ty… Egoistycznie chciałeś odciągnąć mnie od mojego
marzenia… - Ciężko było mi cokolwiek powiedzieć, przez ogromną gulę w gardle.
- To nieporozumienie… – Wydusił blady.
Wyglądał jak przestraszony dzieciak.
- Nie kłam więcej. Dlaczego mi to
zrobiłeś?
- A dlaczego ty spotykałaś się za moimi
plecami z tym panem lekkich obyczajów? – Wskazał kciukiem na obserwującego nas
Dakotę.
- Bo na ciebie nie mogłam liczyć. Od
samego początku sabotowałeś moje poszukiwania. Zamiast mi pomóc, to działałeś
mi na przekór. I ty śmiesz mówić, że mnie kochasz? To nie jest miłość, kiedy
unieszczęśliwiamy tą drugą osobę dla swoich własnych pobudek. – Gorzkie łzy
uciekły mi z dolnych linii powiek. Niech płyną, uwolnione. Nie miałam już sił
ich wstrzymywać. Trzęsłam się. Tak samo jak chłopak przede mną.
- Nie wątp w moje uczucia. Nic nie
rozumiesz… Nie wierzysz we mnie… Nawet tego nie chcesz… - Wydukał smutno. –
Sucrette ja…
- Nie! – Krzyknęłam, kiedy wyciągnął do
mnie swoją drżącą dłoń. Jego oczy otoczył czerwony odcień, ale w tamtej chwili
mnie to nie obchodziło. – Dość tego Lysandrze. Odkąd zaczęliśmy się bawić w ten
niby prawdziwy związek tylko się kłócimy. Widać nasza miłość jest farsą, tak ja
początek naszej znajomości. Powinnam się posłuchać Alexy’ego, gdy mnie przed
tobą ostrzegał. Nie myślałam, że ktoś taki mógłby mnie skrzywdzić. Doprowadzić
tyle razy do łez… - Mówiłam krztusząc się płaczem.
- Sucrette nie rób tego. Proszę. Nie mów
tak. Porozmawiajmy na spokojnie… - Prosił, zaszklonym wzrokiem. Kiedyś były mi
znajome, głębokie, a w tamtej chwili wydawały mi się obce i puste.
- Nie będziemy już rozmawiać. Nigdy nic z
tego nie wynikało. Lys nie ufałeś mi, ja po tym wszystkim też ci nie ufam. To
nie ma sensu… Nie dobraliśmy się… - Opuściłam głowę. Patrzenie na niego było
zbyt trudne… I tak nic nie widziałam. Źrenice pokryła mi skroplona rozpacz.
- Dobraliśmy! Przecież byliśmy sobie
przeznaczeni…
- Nie. Nasz związek był przypadkiem.
Wiesz dobrze o tym… - Gdy poszłam do ruiny, gdzie się do siebie zbliżyliśmy, to
nie poszłam za jego śladem, a za Kastielem. Gdyby on mnie uratował, to może w
nim bym się zakochała… Los się pomylił, co do nas. Jak marionetki złączył ze
sobą, aby dzisiaj, w ten pozornie zwyczajny dzień, my, upojeni złudnym
szczęściem, cierpieli przez zadane sobie nawzajem rany.
- Su, ale ja cię kocham. – Wyszeptał
ochrypłym głosem. Serce złamało mi się na pół. Ziemia osunęła. Tak bardzo tego
nie chciałam. Tego końca. Lecz naszej relacji nie da się uratować. Nie mamy już
dla siebie zaufania. Będziemy się przez to zabijać psychicznie. Kontrolować, aż
w końcu to, co zwane niewinną miłością, zakuje nas w niewolnicze dyby.
- Błagam, nie utrudniaj tego. –
Powiedziałam krótko, chowając twarz w dłoniach, które stały się zbiornikiem
moich łez. Nic więcej od niego nie usłyszałam. Tak wyglądało nasze ostatnie
pożegnanie.