28 maja 2016

Sucrette & Lysander rozdział 27

Zmagająca się z problemami.

Lekcje dobiegły końca, a ja nie zdążyłam rozmówić się z Lysandrem, który był całkowicie zajęty przez swojego przyjaciela. Plan Kastiela dotyczący zagrania przed dworcem dostał aprobatę poety i chłopcy cały dzień w szkole dyskutowali o szczegółach występu. Uznaliśmy, że jutro nasze trio będzie miało mini koncercik. Cóż, pomysł nie był zły, jednakże nigdy nie spodziewałam się po buntowniku takiej inicjatywy. Ech… Postanowiłam, iż przyznanie się do win przełożę również na jutro.

Zmęczona powróciłam do domu, gdzie od razu wylądowałam w łóżku. Ten tydzień był niezmiernie trudny, więc cieszył mnie jego koniec… Powoli zamykałam oczy, kiedy usłyszałam wibracje mojego telefonu. Otworzyłam powieki jeszcze na moment, aby odczytać wiadomość od Laeti. Dziwiło mnie, dlaczego za każdym razem kiedy Dake chciał się ze mną spotkać, pisał przez nią. Przecież miał mój numer. Coś było nie tak, czas się dowiedzieć co.

Ubrałam się w wygodne ciuchy, po czym powędrowałam w stronę dworca, gdzie już czekali na mnie chłopcy. Podobno mieli do mnie małą niespodziankę. Rozejrzałam się po zatłoczonym placyku w poszukiwaniu Lysandra i Kastiela. Spostrzegłam ich całych spiętych podczas rozmowy z jakimś mężczyzną w garniturze. Wyglądał na zamożną osobę. Niepewnie podeszłam do znajomych, a oni ucieszyli się na mój widok.
- Witaj moja droga. – Odparł uśmiechnięty czule Lysio, biorąc mnie w objęcia. Odwzajemniłam gest, po czym spojrzałam w zdziwieniu na biznesmena. – Ach Sucrette poznaj pana Greena. Ten wspaniały człowiek zauważył nas, podczas rozkładania się i zaproponował prowizoryczne przesłuchanie. – Wyjaśnił podekscytowany Lysander. Mężczyzna przypominający trochę z wyglądu Johnnego Deppa uśmiechnął się przyjaźnie.
- Jeśli przypadniecie mi do gustu, to zaoferuję wam małe wsparcie w karierze. – Mrugnął mi oczkiem na zachętę, najwyraźniej chcąc usunąć między nami dystans. Ach. Taka to niespodzianka na mnie czekała… Cóż, okazała się być naprawdę miła.

Kastiel kończył się rozkładać, gdy ja odciągnęłam mojego ukochanego na bok. Musiałam się z nim rozmówić, bo nie zaznałabym spokoju. Niespokojna splotłam dłonie. Nie wiedziałam, od czego zacząć. Kurczę. To było trudniejsze, niż oczekiwałam. Zerknęłam ukradkiem na milczącego chłopaka. Na jego twarzy zawitał cień zmartwienia. Znów nadużywałam jego troski…
- Kochana coś nie tak z Greenem? – Zapytał, na co od razu pokręciłam przecząco głową.
- Lys ja spotkałam się z muzykiem. – Wyjawiłam cicho, czując jak moje dłonie zalewają się potem.
- Obiło mi się coś o uszy. Spokojnie, nie mam z tym problemu. Przecież staram się ci ufać. – Jego kąciki ust zadrżały, nim uniosły się do góry. Miałam wrażenie, jakby to w sobie wymuszał, ale od jakiegoś czasu za dużo sobie wyobrażam i kończyło się to nie najlepiej, więc to zignorowałam.
- Naprawdę? – Dopytałam. Przytaknął krótko, a ja nie mogłam się powstrzymać przed uściskaniem go, jak najmocniej potrafiłam. On zaśmiał się lekko przyduszony.
- Kocham cię. – Szepnął, obejmując mnie delikatnie. Motyle podniosły się do swoich dzikich tańców w brzuchu. Boże. Omiotło mną szczęście. Czułam się jak księżniczka w bajce, która odnalazła swojego księcia i tym samym prawdziwą miłość.
- Ja ciebie też. – Wtuliłam się mocniej w jego tors, który otępiał mnie cudnym zapachem perfum. Czułam to całą sobą. Te romantyczne uczucie, bolesne od swojego natężenia. Po części rozumiałam tych wszystkich samobójców z epoki romantyzmu. Przez te uczucia można oszaleć. Po ciele przeszedł mi paraliżujący dreszcz, kiedy Lysander ucałował czubek mojej głowy, pozostawiając po sobie pieczę bezpieczeństwa. Och… Kocham go, kocham, kocham, kocham… Mogłam to wypowiadać tysiąc razy, a i tak nie wyraziłabym osobistej definicji tego, co właśnie grało mi w sercu i umyśle.
- Ej kochasie. Zagramy coś, zanim udacie się do motelu? – Burknął, jak zwykle bystry Kastiel, ściągając nas na powierzchnię ziemi i związanej z nią, realności. Niechętnie oddaliliśmy się od siebie. Ciepło zastąpił chłód samotności.
- Drogi Kastielu, czy mógłbyś się łaskawie czasem powstrzymać przed swoimi uwagami? – Zapytał uprzejmie Lys, na co Kas uśmiechnął się zadziornie. Może bardziej perfidnie.
- A co? Opadł ci przeze mnie? – Wyszczerzył się jak głupi, suwając brwiami w górę i w dół. Lysander pozostawił to bez komentarza, za to jego buźka zapłonęła ognistą czerwienią… Mi także zrobiło się cieplej na policzkach, lecz postanowiłam udawać, iż nie słyszałam tego pytania. Dla własnego pohamowania…

Gdy się już wszyscy ustawiliśmy, Lysio podał mi mikrofon oraz tekst do zaśpiewania. Przejrzałam szybko treść, co skwitowałam uśmieszkiem. Dobrze znałam tą piosenkę. To w niej zakochałam się na koncercie. Odczuwałam do niej sentyment, więc zachwycona i lekko poddenerwowana przyłączyłam się do gitary Kastiela, a chwilę później mój głos złączył się w idealną jedność z męskim tonem Lysandra. Po skończeniu odetchnęliśmy z ulgą. Ludzie zebrani dookoła bili nam głośne brawa. Najgłośniej robił to Green, który uśmiechał się pełen dumy.
- No, nie myliłem się, co do was. Mam nosa do gwiazd. – Powiedział, gdy się do nas zbliżył. Popatrzeliśmy po sobie, pełni radości.
- Więc co z naszą współpracą? – Dopytał przejęty Kastiel, ściskając mocniej gryf gitary.
- Musicie znaleźć sobie równie dobrego perkusistę, bo za dwa tygodnie widzę was na pierwszym koncercie. – Mrugnął nam oczkiem, podając buntownikowi swoją wizytówkę. OMG! Normalnie odjazd! Weseli, podekscytowani, nabuzowani pozytywną energią zaliczyliśmy grupowego niedźwiadka. Związek z Lysandrem przyniósł mi tyle szczęścia, jak ja miałabym mu się za to wszystko zrewanżować? Brak opcji. Green szybko się zmył, a nam narodził się pierwszy problem. Otóż, gdzie znajdziemy odpowiedniego perkusistę? W sumie to umywam od tego ręce, niech się tym zajmą chłopaki. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. No nie. Byłam już spóźniona na spotkanie z Dakem. Szarpnęłam zagadanego Lysandra, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Lysiu ja umówiłam się z muzykiem. Idziesz ze mną? – Zaproponowałam, bo miło by było spotkać się w końcu w trójkę.
- O. Poznałaś tego frajera? – Zainteresował się Kas, na co zmierzyłam go złowrogim spojrzeniem.
- Uważaj na słowa. – Burknęłam, grożąc mu palcem.
- Pff. Lysander nie może z tobą iść, bo jest już zajęty. – Odezwał się rudy adwokat.
- Kochana obiecałem Kasowi, że z nim jeszcze tutaj pośpiewam. Powiedz, gdzie będziecie, to się do was dołączę później. – Musnął kciukiem mój policzek, chcąc mnie chyba uspokoić, ponieważ szarpały mną chęci mordu na Kastielu.
- Raczej będziemy w parku. Najwyżej napisz do mnie lub do niego. – Uśmiechnęłam się, stając na palcach i robiąc jednoznaczny dziubek. Lyś zaśmiał się pod nosem, ukradkiem rozejrzał dookoła, nim dał mi krótkiego buziaka. – No to do później. – Dodałam wracając piętami do płaskiej deski.
- Uważaj na siebie moja droga. – Dodał troskliwie, ściskając mocniej swój notes.

Zasiedziałam się z Dakem na ławce, że całkowicie straciłam poczucie czasu. Naprawdę był w porządku osobą. Mieliśmy wiele wspólnych tematów do rozmów, oprócz muzyki, co lekko mnie niepokoiło. Co wchodziłam na ten tor, on szybko z niego schodził… Nie wiedziałam, czy robił to nieświadomie, czy specjalnie, ale nieważne. Właściwie z czarnej dziury czasowej wyrwał mnie dźwięk przychodzącego sms’u. Początkowo myślałam, że to Lysander, ale ku mojemu zdziwieniu był to kontakt o nazwie „Dakota”. Otworzyłam wiadomość, a jej treść wybiła mnie z orientacji sytuacji.
- Kto napisał? – Zaciekawił się mój towarzysz. Pokazałam mu ekranik wyświetlający napis „Su, co ty u licha wyrabiasz? Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na dzisiaj umówieni… Wiesz w ogóle z kim masz do czynienia?”
- Możesz mi to wyjaśnić? – Zapytałam w kompletnym szoku.
- Su jakbym cokolwiek z tego rozumiał. Daj mi sprawdzić tylko ten numer. – Powiedział przejęty, więc postanowiłam dać mu szansę. Wręczyłam mu komórkę, a on po chwili przepisał numer na swojego smartphone’a. Jego szczeliny na czole powiększyły się, znajdując prawowitego właściciela numeru. – Czy ty wiedziałaś z kim cały czas pisałaś? Z Alanem z mojej szkoły. To taki pedzio. – Wyjaśnił oddając mi moją własność. Zamarłam. Że co? – Od kogo dostałaś ten numer?
- Od Lysia. – Wydukałam zszokowana z odkrytej prawdy. Dake przygryzł dolną wargę, jakby zrobiło mu się głupio. Nie. To nie jemu powinno być wstyd… Złapałam się palcami za pulsującą skroń. Obraz przed moimi oczami stał się rozmazany. Dotarło do mnie, dlaczego Lysander tak się nagle zmienił. Czemu tak wcisnął mi się z „poznaniem” z muzykiem. Specjalnie dał mi numer kumpla, żeby mnie kontrolować. – On oszukał mnie… - Wyszeptałam ledwo słyszalnie. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Su to na pewno nie tak. Musi być tego jakieś logiczne wyjaśnienie. – Tłumaczył się w jego imieniu. Zakryłam dłońmi rozwarte usta, kiedy po policzkach spłynęły mi pierwsze łzy. Poczułam się zdradzona… Załkałam cicho. Zaskoczony Dake pociągnął mnie w swoje ramiona. Dał mi możliwość płakania. Wylewania z siebie tego całego bólu…
- Sucrette co to ma znaczyć? – Usłyszałam znajomy głos, który łamał się od brania wdechu. Wyjrzałam przez męskie ramię pocieszyciela na powód mojego stanu. Stał zaskoczony widokiem. Jego nierównomierny oddech, rumieńce i rozczochrane włosy zdradziły, że musiał tutaj przybiec. Jak oparzona oderwałam się od muzyka do pionu. Przetarłam szybko mokre ślady i chwytając Lysandra za rękaw, pociągnęłam go za sobą do objaśnienia paru spraw. – Od kiedy ty się z nim spotykasz? Od kiedy mnie zdradzasz? – Pytał zdruzgotany.
- „Zdradzasz?” Wypraszam sobie. Do wszystkiego ci się przyznałam… To ty mnie oszukiwałeś. Wepchnąłeś mi numer Alana, jako mojego muzyka, żeby mnie nadzorować, prawda? Potraktowałeś mnie jak idiotkę. Ufałam ci… A ty… Egoistycznie chciałeś odciągnąć mnie od mojego marzenia… - Ciężko było mi cokolwiek powiedzieć, przez ogromną gulę w gardle.
- To nieporozumienie… – Wydusił blady. Wyglądał jak przestraszony dzieciak.
- Nie kłam więcej. Dlaczego mi to zrobiłeś?
- A dlaczego ty spotykałaś się za moimi plecami z tym panem lekkich obyczajów? – Wskazał kciukiem na obserwującego nas Dakotę.
- Bo na ciebie nie mogłam liczyć. Od samego początku sabotowałeś moje poszukiwania. Zamiast mi pomóc, to działałeś mi na przekór. I ty śmiesz mówić, że mnie kochasz? To nie jest miłość, kiedy unieszczęśliwiamy tą drugą osobę dla swoich własnych pobudek. – Gorzkie łzy uciekły mi z dolnych linii powiek. Niech płyną, uwolnione. Nie miałam już sił ich wstrzymywać. Trzęsłam się. Tak samo jak chłopak przede mną.
- Nie wątp w moje uczucia. Nic nie rozumiesz… Nie wierzysz we mnie… Nawet tego nie chcesz… - Wydukał smutno. – Sucrette ja…
- Nie! – Krzyknęłam, kiedy wyciągnął do mnie swoją drżącą dłoń. Jego oczy otoczył czerwony odcień, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. – Dość tego Lysandrze. Odkąd zaczęliśmy się bawić w ten niby prawdziwy związek tylko się kłócimy. Widać nasza miłość jest farsą, tak ja początek naszej znajomości. Powinnam się posłuchać Alexy’ego, gdy mnie przed tobą ostrzegał. Nie myślałam, że ktoś taki mógłby mnie skrzywdzić. Doprowadzić tyle razy do łez… - Mówiłam krztusząc się płaczem.
- Sucrette nie rób tego. Proszę. Nie mów tak. Porozmawiajmy na spokojnie… - Prosił, zaszklonym wzrokiem. Kiedyś były mi znajome, głębokie, a w tamtej chwili wydawały mi się obce i puste.
- Nie będziemy już rozmawiać. Nigdy nic z tego nie wynikało. Lys nie ufałeś mi, ja po tym wszystkim też ci nie ufam. To nie ma sensu… Nie dobraliśmy się… - Opuściłam głowę. Patrzenie na niego było zbyt trudne… I tak nic nie widziałam. Źrenice pokryła mi skroplona rozpacz.
- Dobraliśmy! Przecież byliśmy sobie przeznaczeni…
- Nie. Nasz związek był przypadkiem. Wiesz dobrze o tym… - Gdy poszłam do ruiny, gdzie się do siebie zbliżyliśmy, to nie poszłam za jego śladem, a za Kastielem. Gdyby on mnie uratował, to może w nim bym się zakochała… Los się pomylił, co do nas. Jak marionetki złączył ze sobą, aby dzisiaj, w ten pozornie zwyczajny dzień, my, upojeni złudnym szczęściem, cierpieli przez zadane sobie nawzajem rany.
- Su, ale ja cię kocham. – Wyszeptał ochrypłym głosem. Serce złamało mi się na pół. Ziemia osunęła. Tak bardzo tego nie chciałam. Tego końca. Lecz naszej relacji nie da się uratować. Nie mamy już dla siebie zaufania. Będziemy się przez to zabijać psychicznie. Kontrolować, aż w końcu to, co zwane niewinną miłością, zakuje nas w niewolnicze dyby.
- Błagam, nie utrudniaj tego. – Powiedziałam krótko, chowając twarz w dłoniach, które stały się zbiornikiem moich łez. Nic więcej od niego nie usłyszałam. Tak wyglądało nasze ostatnie pożegnanie.

25 maja 2016

Pięść i rozum - odcinek 7

Jakoś zasmucona moją porażką z Amber wracałam pod klasę, pod którą czekał pełen nadziei Kentin. Mogłam przysiąc, że jego wiara we mnie uskrzydliła go, sprawiając, iż unosił się nad ziemią, delikatnie stykając się palcami o podłoże. Normalnie, aż lśnił złotą otoczką. Sumienie gryzło moją dumę wojowniczki. Pokonał mnie głupi tekst… Wstyd mi spojrzeć mu w oczy, a raczej w szkła. Patrząc na moje zniszczone adidasy, zbliżałam się do chłopaka. Zatrzymałam się.
- I jak? – Usłyszałam. Wciągnęłam wargi do środka buzi, nawilżając je w ten sposób.
- Nie wyszło mi. – Wyjawiłam przygnębiona. Uniosłam wzrok, oczekując na ujrzenie zawodu bądź smutku, lecz jedyne co zobaczyłam, to ciepły uśmiech, pozbawiony jakiegokolwiek negatywnego cienia.
- Ważne, iż próbowałaś. Doceniam to. – Oznajmił, nim dzwonek wezwał nas na kolejną lekcję. Na tą, udaliśmy się razem. W wesołym milczeniu. Mieliśmy coś, co nas łączyło. Bycie nowym oraz posiadanie kogoś, kto pomógł nam w starcie na drodze naszej szkolnej przygody.

Nadeszła pora przerwy obiadowej. Dzięki jej długości, mogłam spokojnie udać się do pokoju gospodarzy. Choć miejsce nie było odpowiednie do spożywania posiłków, to towarzystwo wręcz stworzone. No, z małym wyjątkiem. Po zapukaniu, od razu wpakowałam się do przyjemnego wnętrza, o tej godzinie pachnącego kawą. Nataniel siedział przy pustym stoliku. Dłońmi obejmował parujący kubek, a spojrzeniem obiegł moją wysportowaną posturę. Ja natomiast popatrzyłam po Melanii, która nienawistnie zlustrowała mnie od czubka mojej czerwonej kitki, po same zdarte podeszwy butów. Mogłam przysiąść, że w podświadomości już rzucała klątwy na moją postać.
- Witaj ponownie Rox. – Uśmiechnął się rezolutnie Nat, ukradkiem wskazując mi krzesło obok siebie. Każdy taki miły gest, nieopisywalnie mnie uszczęśliwiał. Mogłam wtedy choć przez ułamek sekundy wyobrażać sobie, iż było między nami coś więcej, niż tylko przyjaźń. Bez wahania zajęłam wskazane miejsce, przy okazji usadawiając się naprzeciwko mojej fałszywej przyjaciółki. Ciekawe, czy mogę nazywać ją jeszcze tym mianem… Raczej nie.
- Miło tutaj pachnie. – Skomentowałam, szukając jakiegoś tematu na przerwanie panującej ciszy.
- Lubisz kawę? – Zapytał blondyn, bacznie mi się przyglądając. Zresztą, tak samo jak Melania, tylko w jej przepadku odczuwałam tą przeogromną wrogość.
- Nie wiem, nie miałam okazji skosztować. Za to zapach kuszący. – Wciągnęłam słodko-gorzką woń, a moje oczarowane kąciki ust powędrowały go góry. Chłopak podniósł swój kubek i pomieszał nim, następnie skierował ku mnie.
- Proszę, spróbuj. – Zaskoczył mnie, podając mi swój napój. Jak ja mam zachować spokój w takich sytuacjach i nie odbierać tego dwuznacznie? Serce mimowolnie zaczęło mi bić szybciej, chociaż był to taki niepozorny gest grzecznościowy… Matko. Nie odrywając od siebie naszych oczu, upiłam łyk. Poczułam lekki kwaskowaty posmak, mimo to smaczny. Uzależniające. Piękne. Bajeczne… I mówiłam tutaj o złotych tęczówkach mojego ukochanego, w których się odbijałam… Naszą romantyczną scenę, przerwało głośne chrząknięcie Melanii, przypominającej o swojej obecności. Odruchowo przerwałam kontakt wzrokowy z Natem, aby niewinnie rozejrzeć się po biurowym wystroju pokoiku.
- Smakowała? – Wyłapałam zapytanie. Nie wiem do końca dlaczego moje policzki stały się niesamowicie ciepłe. Przecież nic takiego się nie wydarzyło. Oprócz muśnięcia mojej dłoni, palcami Nataniela, kiedy odbierał mi swoją własność.
- Mhm. – Mruknęłam przytakując.
- To może pójdziesz sobie zrobić. – Zaproponowała słodko Melania. Jednak jej uśmiech nie zakrył do końca chamskiego tonu głosu, którym tak naprawdę dała mi do zrozumienia, żebym sobie poszła. Nie byłam przez nią mile widziana. Szkoda.
- Podziękuję. – Odparłam, po czym ponownie obejrzałam się po pomieszczeniu, gdyż miałam wrażenie, że było tutaj jakoś inaczej. W końcu zauważyłam nowy zielony nabytek, stojący w rogu. – Co to za zmiany? – Kiwnęłam głową na rozleniwionego fikusa.
- Sucrette go przyniosła. Miło mnie zaskoczyła, wybierając właśnie ten rodzaj rośliny. – Powiedział z dziwnym uśmieszkiem pod nosem. Naprawdę dziwnym, bo takiego jeszcze u niego nie widziałam. Znów zaatakowały mnie złe przeczucia… Melanie chyba także, ponieważ smętnie zawiesiła głowę… Jak wyzbyć się tego strachu? Zna ktoś na to odpowiedź?

Koniec lekcji, to moja jedna z ulubieńszych pór dnia. W spokoju przemierzałam korytarz w stronę wyjścia ze szkoły. Nie liczyłam na wspólny powrót z Natem, więc gdy ujrzałam go wychodzącego w zdenerwowaniu z pokoju gospodarzy, nie mogłam powstrzymać się przed zawołaniem go. Obrócił się wkurzony na maksa, zdziwiło mnie to, bo wcześniej był w świetnym humorze.
- Co się stało? – Zapytałam zmartwiona. On prychnął, wypuszczając z siebie nadmiar powietrza.
- Kastiel! – To jedne imię wystarczyło mi, abym pojęła poziom jego złości. Oni, od czasu zdarzenia z Debrą, skakali sobie do gardeł. Nienawidzili się…
- Co z nim znowu? Mogę z nim pogadać. – Zaproponowałam, gdyż jako tako miałam z nim dobry kontakt. Zostałam wyjątkowo obdarzona jego sympatią. Nat westchnął ciężko.
- Tym razem nic nie zaradzisz. A w ogóle wystarczy, że już posłużyłem się Sucrette. Nawet ona zawiodła. – Wyjawił marszcząc brwi. Poczułam się spoliczkowana, dźgnięta nożem, przestrzelona… Nie wiedziałam czym mogłam opisać mój bolesny paraliż. W głowie narodziło mi się pytanie. Jak to „nawet ona zawiodła”?... Od kiedy to prosił o pomoc obcą osobę. Czy to oznaczało, iż moja rola w jego życiu traciła sens? Zacznie polegać na kimś innym?... Nie mogłam tego zrozumieć. W tak krótkim czasie, zdążył mnie w pewien sposób zastąpić… - Dobra! Muszę się z nim rozmówić. Trzymaj się Roxano. – Machnął nieznacznie ręką, jak do zwyczajnego kolegi, następnie odszedł w stronę klatki schodowej. Nie odwrócił się ani razu. Zdruzgotana bałam się ruszyć. Miałam wrażenie, iż robiąc krok zapadnę się pod ziemię. Głęboko, głęboko w czeluści nicości. Nagle moich uszu dosięgła głośna kłótnia. Wystraszona ruszyłam przed siebie, tam, gdzie wcześniej poszedł Nat. Przeczuwałam, co mogło się dziać. Nie myliłam się. Stanęłam jak wryta, widząc szarpiących się chłopców. Zacisnęłam pięść, wahając się, czy zainterweniować. Mogę użyć siły? Co z moimi zasadami?... Nie czas o tym myśleć, muszę coś zrobić, bo Kastiel zabije Nataniela.
- Bądź w końcu odpowiedzialny, ty…! – Krzyknął blondyn.
- Pokażę ci czym to się kończy, gdy ktoś za mną łazi…! – Odwrzasnął wkurwiony Kastiel, popychając Nata na szafki za nim i przy okazji rozrywając mu koszulę. No nie! Boże! Już chciałam ruszyć z odsieczą, kiedy piękna, zgrabna Sucrette minęła mnie, jak lampę na chodniku. Stałam niezauważalna, nie rzucałam światła. Jak bohaterka wkroczyła między nich, broniąc blondyna swoim delikatnym ciałem, przerywając bójkę.
- Nie wtrącaj się! – Wrzasnął na nią buntownik, odpychając od siebie. Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, po czym bez słowa odszedł. Uratowała mojego ukochanego. Zrobiła to, podczas, gdy ja bezczynnie się temu przyglądałam. Nie mogłam wytrzymać widoku jego uśmiechu skierowanego do niej… Odwróciłam się na pięcie i pognałam za Kastielem na dziedziniec. Moje nogi same mnie prowadziły. Świetnie. Czemu one w ogóle się mnie nie słuchały?... Rozrywało mnie od środka… Głęboko oddychając przystanęłam w rozkroku przed przyjacielem, palącym namiętnie papierosa obok sali gimnastycznej. Zerknął na mnie w zadziwieniu.
- Ty nie z tym szmaciarzem? – Dopytał. Piekły mnie oczy i gardło. Zagryzłam dolną wargę, boleśnie kiwając głową na nie. Kręciłam nią coraz mocniej. Ścisnęłam powieki, a zęby wbiłam w delikatny naskórek ust. Chłopak zatrzymał mój ruch, jedną ręką łapiąc mnie za policzki. – Roxet weź go sobie odpuść. On nie jest dla ciebie. Ten gnój nigdy cię nie doceni. Jest na to za debilny. Zresztą zobacz sama, jaka laska mu się podoba. – Obrócił moją głowę, tak żebym ujrzała swoimi szeroko rozwartymi oczami śmiejącego się Nataniela idącego z nową uczennicą… To ja miałam nią być. Odbiorczynią jego względów… Jego zauroczonego wzroku… I uśmiechu.

15 maja 2016

Pięść i rozum - odcinek 6

Z Natanielem u boku maszerowałam na pozostałą część lekcji. Proces zajmowania się moją raną potrwał trochę dłużej niż zakładaliśmy, więc zestresowani śpieszyliśmy się, aby załapać się jeszcze na spóźnienie, a nie, na nieobecność, co dla wzorowego zachowania przewodniczącego, byłoby skazą na honorze stuprocentowej frekwencji. Po przejściu korytarza, mieliśmy się udać na piętro, lecz ku naszemu zdziwieniu, na pierwszych schodkach siedział samotnie z podkulonymi kolanami szczupły chłopak. Wyraźnie czymś zdołowany, obejmował swoje nogi, jakby szukał w nich pocieszycielskiej maskotki. Zatrzymaliśmy się na moment, bo nie mogliśmy go tak po prostu zignorować. Pogłaskałam jego kościste ramię, zwracając na siebie jego uwagę.
- Co się stało? – Zapytałam, na co on uśmiechnął się sztucznie.
- Nic takiego. – Odparł, chcąc odepchnąć moje zainteresowanie. Spuścił smutno głowę, a ja spojrzałam wymownie na Nataniela. Odsunęliśmy się kawałek, by przedyskutować działanie, wobec przybitego czymś chłopaka.
- Znasz go? – Dopytałam szeptem, ponieważ jego charakterystyczny grzybek i grube, okrągłe okulary widziałam pierwszy raz, a przyznam, taki wygląd zapadał w pamięć.
- To nowy uczeń, o którym ci wspominałem. Musi stresować się nową szkołą. – Wytoczył przypuszczenie, zerkając kątem oka na utrzymującego się w tej samej pozie nowego ucznia. – Chodźmy na lekcję. – Dodał cicho, delikatnie łapiąc moje przedramię i kierując je w naszym pierwotnym celu. Jednak sumienie nie pozwalało mi pójść za ukochanym. Pamięć o mojej sytuacji z przeszłości, nakazywała mi chociaż porozmawiać z nim.
- Przeproś ode mnie nauczycielkę. Spotkamy się później. – Oznajmiłam, a on popatrzył na mnie, jakby nie pasował mu taki obieg spraw.
- Roxano chodź ze mną. Nie przysparzaj sobie kłopotów. Profesor się wścieknie. – Namawiał nieustępliwie. Poklepałam ściskającą mnie dłoń i obdarzyłam jego zdziwione oczy moim ciepłym uśmiechem.
- Nie mogę zostawić go samego. Początki są trudne, gdy nikt cię nie wspiera. Czas, żebym wzięła z ciebie przykład i też komuś pomogła. – Jego powieki rozszerzyły się jeszcze bardziej, tak jak, i usta, które po chwili złączyły się w dumnym uśmiechu. Dotarło do niego. Rzucił okiem na moją ranę, następnie delikatnie pogłaskał palcem wskazującym mój policzek. Zdębiałam.
- Cała ty. Obronię cię jakoś u nauczycielki. – Oświadczył, nim pośpiesznie uciekł do góry po schodach. Moje serce biło jak szalone, przez pozostawione gorące znamię po jego dotyku, lecz w tamtej chwili musiałam je poskromić. Wypełniona adrenaliną, usiadłam obok zmartwionego chłopaka i szturchnęłam go zaczepnie łokciem.
- Jestem Roxana, a ty? – Zaczęłam, próbując ustabilizować moje poczucie szczęścia.
- Kentin. Dlaczego nie poszłaś ze swoim chłopakiem? – Zdziwił się, a mnie znów ogarnęła fala radości. To miłe, że w czyiś oczach możemy wyglądać jak para. Znaczy to tyle, iż była jakaś szansa.
- On nie był moim chłopakiem, ale w tej chwili to nieważne. Teraz liczysz się ty i twoje samopoczucie. Wiesz, też kiedyś byłam nową w tej szkole. Pełna obaw wkroczyłam do tego świata. Ludzie przykleili mi etykietkę, która już od samego początku o mnie przesądziła. Skazali mnie na samotność. Nie chcieli dać mi szansy i mnie poznać, oprócz pewnej osoby, która jako jedyna nie dała zwieść się pozorom i myśleniu stada. Sprawiła, iż odnalazłam się w społeczności tej placówki. Dlatego chciałabym pomóc tobie. Zaufaj mi i pozwól wysłuchać. – Odpowiedziałam, na co on popatrzył na mnie z rozwartymi wargami.
- Nie spodziewałem się, że jest tutaj ktoś tak miły jak ty. – Oznajmił zachwyconym głosem, lekko się rozluźniając. – Wiesz, chciałem myśleć, iż wszystkie osoby w tej szkole są sympatyczni…
- Więc co ci przeszkodziło? – Kontynuowałam wywiad, lecz chyba popełniłam błąd, kiedy spod szkieł Kentina wyciekł potok łez. – Hej! – Zawołałam wystraszona i zarazem osłupiała. Nie widziałam nigdy płaczącego przedstawiciela płci męskiej, a chociaż obserwowałam już tyle bólu i cierpienia zmuszających nas do tego aktu. Nie wiedziałam, jak się zachować, więc odruchowo objęłam go ramieniem i przytuliłam do siebie, jakby był kruchą dziewczyną. – Nie płacz. Opowiedz mi o wszystkim.
- Takie trzy dziewczyny napadły mnie. Przewróciły na podłogę i zabrały mi pieniądze… Były we trzy. Nie mogłem nic zrobić. – Wyszlochał upokorzony. Cóż, do pochwalenia było, że nie uniósł ręki na kobietę, ale żeby dawać się okraść grupce dziewuch… Nie każdy potrafił walczyć o siebie, musiałam wziąć to pod uwagę. Tylko, kto mógłby być taki okropny… Tak! To na pewno one.
- Dobrze. Już dobrze. Nie płacz. Pomogę ci. – Mówiłam spokojnym tonem, aby uspokoić jego rozpacz. On odsunął się, cały zapłakany i zasmarkany.
- Jak? – Dopytał łamiącym się głosem.
- Skorzystam z mojej etykietki. – Uśmiechnęłam się, zgarniając łzy z jego policzków, które lekko się zaczerwieniły. Ups. Nie przemyślałam mojego ruchu. Zapomniałam o tym, że gdzieś w głębi, był chłopakiem.
- Nie rób tego. Nie poświęcaj się dla mnie. Przecież nawet mnie nie znasz. – Przekonywał zawzięcie.
- Tym bardziej chcę ci pomóc. – Uśmiechnęłam się, strzelając chrząstkami w palcach. – No. Idź do łazienki umyć twarz. Ja na ciebie poczekam, a potem odzyskamy twoje kieszonkowe. Już weselszy, przytaknął głową, po czym zebrał się do wskazanego miejsca.

Zadzwonił dzwonek, na który niecierpliwie wyczekiwałam. Staliśmy z Kentinem pod klasą, gdzie miał lekcję nasz złoczyńca. Kolejne osoby wychodziły z sali, aż w końcu mignęły mi poskręcane blond loki.
- Chcesz iść ze mną? – Zapytałam towarzysza broni, lecz on zaprzeczył nieśmiało i zrobił krok do tyłu. No nic, nie namówię go, skoro się bał. Dam radę sama. Bez ociągania, od razu ruszyłam za dziewczyną. Dogoniłam ją przy zejściu na parter. Zaskoczona podskoczyła, kiedy znienacka położyłam dłoń na jej ramieniu. Obeszłam ją dookoła, aby stanąć z nią twarzą, w twarz.
- Amber musimy porozmawiać. – Na jej usta, wdarła się pogarda. Strzepnęła moją dłoń, jak obrzydliwego robala, następnie wyprostowała się dumnie i uniosła podbródek, ukazując mi swoją nieuzasadnioną wyższość.
- Nie mam na to ochoty. – Odparła znudzona.
- Nie masz wyjścia. Oddaj ukradzione pieniądze. – Przeszłam do rzeczy, bo z tą panną nie ma co się cackać. Ona prychnęła, rozbawiona moim rozkazem.
- Nic ci nie oddam, bo nic nie ukradłam. – Nie mogłam się opanować, by nie chwycić jej nadgarstka i nie ścisnąć go mocno. Okrutnie pokazałam jej, że to nie czas na żarty i przekonałam o mojej sile. Z jej oczu uciekła pewność siebie, która błyszczała przed chwilą.
- Nie udawaj niewiniątka. – Rzuciłam złowrogo, zdenerwowana jej postawą. Jednakże ona tylko uniosła jeden kącik warg do góry, jakby w ogóle się mną nie przejmowała, tym bardziej bała.

- Bo co? Pobijesz mnie bokserko? – Prawie się śmiała, wypowiadając te wstrząsające mną pytania. Zamiast jej, to mnie ogarnął lęk. Sparaliżowało mnie. Straciłam czucie w dłoni. Puściłam ją, a ona poszła. Wygrała ze mną. Uniknęła sprawiedliwości… Jednak nie byłam na tyle silna, jaką siebie zwykle postrzegałam.

14 maja 2016

Sucrette & Lysander rozdział 26

Budująca nowe pierwsze wrażenie.

Zatrzymaliśmy się na rogu skrzyżowania. Puściłam go i nabrałam samochodowych oparów do płuc, aby lekko się otumanić, przed rozmową z wpatrującym się we mnie uważnie Alexy’m. Ten założył ręce, cierpliwie czekając na mój słowny ruch.
- To nie tak jak myślisz… - Zaczęłam standardowo, jakbym została przyłapana na gorącym uczynku. Cóż, jak to z nami jest, że w typowych sytuacjach pokazywanych w telewizji, stosujemy podświadomie narzucone nam teksty?
- A jak? Wiem, że nie jestem twoim chłopakiem, abyś mi się tłumaczyła, ale mimo to, przyjacielowi też się coś należy, co nie? – Mrugnął oczkiem zalotnie, pokazując mi w ten sposób brak jakiekolwiek potępienia. No cóż, komuś musiałam powierzyć mój sekret, bo trzymanie go w sobie, wykańczało mnie psychicznie i fizycznie. Może dzięki temu, dostanę jakąś poradę dotyczącą wyzbycia się piekielnych wyrzutów sumienia.
- Pamiętasz tamten koncert Winget Skull, na który wyciągnęła mnie Nina? – Kiwnął głową, nastawiając ucho. Widać, że w pełni chciał mnie wysłuchać. Niezawodny. Splotłam dłonie, chcąc dodać sobie odwagi. - To właśnie na nim zakochałam się w głosie muzyka, grającego w przerwie. Jednak był on jak widmo, po prostu rozpłynął się w powietrzu, dlatego postanowiłam go odnaleźć. W trakcie poszukiwań natrafiłam na notatnik Lysandra, który według organizatorów był od muzyka. Założyłam więc, że Lys nim był, jednakże się myliła. Był ślepym zaułkiem. – Spuściłam smutno oczy, orientując się, iż poczułam zawód. Szkoda, iż to nie Lys okazał się tym muzykiem. Wszystko byłoby łatwiejsze.
- Jak to? To czyj w końcu był ten notatnik? – Zapytał z wielkimi szczelinami na czole.
- No właśnie Lysandra. Nie wiem jak, ale był od Lysia. Musiał go pożyczyć, czy coś. Nieważne. On i tak nie chciał nawet rozmawiać o muzyku. – Oznajmiłam przybita.
- Dlaczego? – Zdziwił się. – Przecież, czy nie było to dla ciebie ważne?
- Ponieważ był zazdrosny. Zakazywał mi dalszych poszukiwań, a ja i tak nie przestałam. Za jego plecami, na przekór jego prośbie, spotkałam się w ostateczności z muzykiem. To wtedy przyłapał mnie Alan. Sumienie mnie okropnie kąsa. Tym bardziej, że Lysandrowi nagle się odmieniło i na siłę próbuje mnie zapoznać. Czuję się przez to okropnie, paskudnie, podle, ja… – Przerwał mi, kładąc dłoń na moim ramieniu. Chciał mnie chyba w ten sposób uspokoić, bo całe moje ciało straszliwie się trzęsło.
- Suśka ja potrafię to zrozumieć, ale Lysander może nie być już taki wyrozumiały. Musisz z nim porozmawiać i przyznać się, póki nie będzie za późno. – Poradził, z wielkim uśmiechem na ustach. – Myślę, że jego miłość do ciebie jest na tyle silna, aby wybaczyć ci to małe przewinienie. – Dodał ochoczo, unosząc w górę pełnego entuzjazmu kciuka. Miał rację. Muszę wszystko wyznać Lysowi. – Dobra ja uciekam. Trzymaj się i rozwiąż szybko ten problem! – Rzucił na odchodne, pozostawiając mnie z podjętą decyzją.

Weszłam do kawiarni, w której byłam umówiona z Dake’m. Przyszłam, aby postawić podrywaczowi warunek. Zdeterminowana rozejrzałam się dookoła, a gdy spostrzegłam znajomą blond kitkę od razu podeszłam i zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Ten mrugnął oczętami, po czym uśmiechnął się przyjaźnie.
- Cześć kopciuszku. – Przywitał się.
- No hej. Wiesz, uznałam, że nie powinniśmy się spotykać sami, jeśli zajdzie w ogóle taka ewentualność. Znasz Lysandra…
- Właśnie, znam go. On nie ma nic przeciwko naszym spotkaniom. Powiedział, iż ci ufa, tak jak i mi. Nie bój się mała, mimo pozorów, nie jestem typem odbijającym dziewczyny swoim kumplom. – Oznajmił, wchodząc mi w słowo.
- Taak? – Zapytałam przeciągając literę, brzmiąc trochę sarkastycznie. W głowie zrodziło mi się wspomnienie naszego pierwszego spotkania, które właściwie to nie było zbyt miłe. Wyciągnął otwarte dłonie i pomachał nimi, niewinnie.
- Wtedy nawet nie wiedziałem, jak masz na imię. – Wyznał, a ja westchnęłam w lekkim oburzeniu. Jak można tak działaś?
- Aha. Czyli odnosisz się tak do wszystkich dziewczyn? – Zapytałam, na co on oparł głowę o zaciśniętą pięść, a łokieć ręki o blat stolika. Jego wzrok oraz uśmiech zmienił się na ten, który zapamiętałam w dniu wcześniejszego spotkania.
- Nie. Tylko do tych ładnych. Taki męski nawyk. – Wyjawił, lekko niższym głosem. Wpatrywał się we mnie, jakby chciał rozszyfrować tajemniczą enigmę. No cóż, muszę zachować spokój. Jego słówka nie tyczą się mnie, jak stwierdził, taki ma nawyk. Nie mogło kryć się za tym nic więcej. Taką strategię muszę obrać, aby nie rozniosło mnie zdenerwowanie jego zachowaniem.
- Powinieneś to opanować. – Rzuciłam nieznacznie.
- Wiem, ale jak widzę piękną dziewczynę, to nie mogę się powstrzymać. Nie dało ci się oprzeć. – Kontynuował swoją gierkę. No nie, czułam jak powoli zaczynają mnie piec policzki. Trzeba go spamiętać.
- Ej, ej. Bez takich mi tu. – Wydukałam, co skomentował wesołym zaśmianiem pod nosem. Zmienił pozycję siedzenia na bardziej luźną, a jego uwodzicielski błysk w oku schował się pod powieką.
- Przepraszam. No widzisz, to wychodzi samoistnie. – Odparł, znów przybierając przyjacielską postawę. Może faktycznie, nie potrafił się obronić przed swoją wadą. Ale każdy ją ma, ważne żeby nad nią pracować. Cóż, może źle go oceniłam, bo jak na razie zapowiadał się dobrym kolegą.


Wróciłam do domu, wyczerpana. Reszta spotkania z Dakotom obyła się bez głupich zagrywek, mających na celu zabawę w łowcę. Dowiedziałam się o nim naprawdę dużo, więc mogłam stwierdzić, że był w porządku. Mogłam odegnać w zapomnienie złe pierwsze wrażenie. Byłam w końcu w stanie, odpisać na sms’a z wczoraj, a jutro przyznam się do spotkań z Dake’m i wszystko będzie dobrze.

7 maja 2016

Sucrette & Lysander rozdział 25

Wracająca do zagmatwanej codzienności.

- Co powiesz na prowizoryczne występy przed dworcem? Położymy kapelusik i będziemy zbierać kasę i może trafi się łut szczęścia i wyłapie nas jakiś łowca talentów. – Uśmiechnął się szeroko z iskierkami w oczach.
- Skąd ten pomysł wytrzasnąłeś? – Zdziwiłam się, zupełnie nie spodziewając się takiej propozycji z ust tego buntownika. Zazwyczaj miał wszystko we czterech literach. A tu taki energiczny zapał.
- Ostatnio widziałem takiego gostka, który darł się, jak zarzynana sarna, a ludzie wrzucali mu pieniądze. Pewnie dlatego, żeby zaprzestał swoje jazgotu, więc wyobraź sobie, ile my byśmy zarobili. – Jego brwi podskoczyły kilkukrotnie go góry.
- Kas… Przyznaj się. Na co potrzebujesz pieniędzy? – Chłopak skrzyżował ręce na piersi i wydymał usta, jak kobieta z botoksem.
- Na nowy wzmacniacz. – Przymrużyłam oczy, aby jak rentgen prześwietlić jego prawdziwe intencje. Ten w końcu ugiął się i westchnął. – Imprezki i kobitki kosztują. – Ojj też bym chciała mieć takie problemy. – Odparłam, głaszcząc pocieszycielsko jego ramię. – Ale myślę, że możemy spróbować.
- Coś jest nie tak? – Dopytał, a ja odruchowo pokręciłam przecząco głową. Nie będę go w nic mieszać, ani łazić i opowiadać o moich pokręconych wyczynach. W moim przypadku to tylko walić czołem o ścianę. I to w sumie i tak, nie pomoże. Usłyszałam pukanie w stolik, więc razem z Kastielem spojrzeliśmy na uśmiechniętego Lysandra. Od razu zerwałam się do pionu.
- Cześć kochany. – Rzuciłam nerwowo, a on wyciągnął dłoń ku mnie i musnął mój policzek, odgarniając włosy. Nie mogłam nic poradzić na samozapłon mojej twarzy, która z pewnością rozgrzała się do czerwoności.
- Cześć. Co wy tak razem? – Zapytał zerkając podejrzliwymi oczętami to na mnie, to na Kastiela.
- Kas przylazł do mnie z pasjonującą ofertą. – Uśmiechnęłam się kpiąco, wracając do siebie.
- Doprawdy? – Spojrzał na niego, podpierając palcem, brodę, a łokieć tej ręki o drugą. Buntownik wstał z zachłannym uśmieszkiem.
- Lys będziemy grać przed dworcem. – Wyjaśnił pełen zapału, na co Lysander  tylko zmarszczył brwi, wyglądając na niezadowolonego z tej propozycji. W sumie Kas dość zabawnie to ujął i w dodatku, podkreślił to, tą jego niespotykaną radością.
- Wybacz Kastiel, ale mam trochę większe ambicje. – Odparł krzywiąc się lekko.
- Ej! Od czegoś trzeba zacząć, panie ambitny. – Oznajmił odchodząc w swoją stronę. Tymczasem Lysander popatrzył na mnie, zadziwiony.
- Co mu się stało? – Dopytał zajmując uwolnione miejsce.
- A bo ja wiem. – Machnęłam ramionami i także usiadłam.
- I co z muzykiem? Słyszałem, że do ciebie napisał. – Zaciekawił się. Są w kontakcie? No nic, nieważne. I tak nie byłam w stanie odpowiedź na jego wiadomość. Ktoś, w sms’ie twierdzący, że mam wspaniałego chłopaka, a w rzeczywistości podrywający mnie, nie mógłby być dobry. Chociaż, nie wiem czy nie odebrałam jego zalotów zbyt pochopnie. Mogło mi się wydawać…
- To prawda. Nie odpisałam mu.
- Czemu? – Zdziwił się. Jego chętność w tym temacie, trochę mnie przerażała.
- A dlaczego tak zmieniłeś zdanie? Już ci to nie przeszkadza? – Wyrzuciłam mu podirytowana. Po co były te wszystkie smutne słowa wcześniej, skoro w tej chwili na siłę mnie wpychał w znajomość z muzykiem. Jednakże on pełen spokoju, przykrył moją dłoń, swoją.
- Bo chciałbym się zmienić dla ciebie. Chcę cię wspierać. – Powiedział, a ja znów dostałam nawrotu uderzeń gorąca na moich policzkach. Naprawdę zaczął o mnie myśleć. Opadłam twarzą na jego ramię, wypełniona szczęściem. Szkoda, że właśnie weszła nauczycielka i nie mogłam okazać mu nieco więcej czułości.

Przerwę obiadową przerwała mi dzwoniąca Laeti, więc pod pretekstem skorzystania z łazienki oddaliłam się od mojego chłopaka. Udałam się w pusty, jak zwykle, schowek pod schodami. Może to błąd, abym tak fałszywie się zachowywała, ale byłam ciekawa, co miała mi do powiedzenia ta panna.
- Halo, hej Sucrette. – Odezwał się jej głosik, po tym, jak do niej oddzwoniłam.
- Co chciałaś? – Przeszłam do rzeczy.
- Wiesz, nie ja, a ktoś inny. Poczekaj chwilkę. – Zapiszczało, zastukało, co mnie trochę wystraszyło. Nie mówcie, że…
- Witaj kopciuszku. – No nie. To ten bajerancki ton głosu. Miałam ochotę zakończyć tę rozmowę, ale wtedy przypomniałam sobie starania Lysandra w zaufaniu mi. Miałam dać muzykowi drugą szansę. – Czemu tak uciekłaś ostatnio?
- Poczułam się, jakbym dostała kopa w twarz od rzeczywistości.
- Aż tak brzydki jestem?
- Nie o wygląd mi chodziło. – Usłyszałam chichot. Chyba wziął to za żart. – Przepraszam, że ci nie odpisałam na sms’a.
- Eee… - Przeciągnął.
- No, bo przecież Lysander cię prosił, abyś to dla mnie zrobił, a ja tak to zignorowałam. – Dodałam, co skomentował cichym westchnięciem.
- Aaa nie przejmuj się tym. Nic się nie stało śliczna. Chociaż… Jednak jest mi przykro i musisz mi to olanie jakoś wynagrodzić. Najlepiej spotykając się ze mną po lekcjach. – Jak na anonimowego grajka, był dość chętny do spotkań i zawiązywania znajomości. No cóż, chyba nic nie stracę. Muszę się przełamać i skonfrontować z nim twarzą, w twarz, aby go poznać i w skutku ocenić.
- No dobrze. To gdzie i o której? – Zapytałam.
- Może w tamtej kafejce, co ostatnio? Ja będę czekał od piętnastej.
- No okej. Powiadomię Lysandra.
- Ej, nie kłopocz się. Ja wszystko uzgodnię z twoim chłopakiem. – Zaoferował, jednak nie za bardzo mi to pasowało. To ja powinnam powiedzieć o tym Lysandrowi, bo w innym przypadku będzie na mnie zły.
- Nie…
- No zaufaj mi. Jestem jego kumplem, ode mnie to lepiej przełknie. – Walczył, lecz ten argument wydał mi się konkretny. No niech mu będzie.
- Ok. Do później. Pozdrów Laeti. – Oznajmiłam na pożegnanie, po czym rozłączyłam się i wróciłam do zajadających się znajomych.

Lysander ogrzewał moją dłoń, podczas wychodzenia z szkoły. Dzień minął dość szybko. Moje wyrzuty sumienia odgoniły się na bok, ustępując myślom na temat ponownego spotkania z muzykiem. Jakoś się stresowałam tym wszystkim. Wtem na moim ramieniu zakotwiczył się roześmiany Alexy.
- Suśka Alan powierzył mi pewien sekret. – Zawołał, a ja zmierzyłam go znudzonym spojrzeniem.
- To weź go zachowaj dla siebie. – Przyuczyłam i wtedy zbliżył się do mojego ucha.
- On dotyczy machania ogonem do innych za plecami swojego właściciela. - Szepnął, następnie odsunął się z głupim uśmieszkiem. Mi natomiast wcale nie było do śmiechu. Poczułam, jak ulatuje ze mnie życie. Przestraszona zerknęłam na Lysandra, lecz jego pytający wyraz twarzy świadczył o jego niewiedzy. Natychmiastowo podskoczyłam, aby cmoknąć jego zimny od chłodnego powietrza policzek.
- Do jutra kochany. – Odparłam, by w kolejnej sekundzie złapać Alexy’ego za nadgarstek i pociągnąć za sobą do wyjaśnienia tej sprawy. Porwałam go… Tak. Strach przed odkryciem prawdy, potrafi dodać sił.

5 maja 2016

Pięść i rozum - odcinek 5

Rana z wczoraj wciąż szczypała. Starałam się nią nie przejmować, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Bardziej niż zadrapaniem, martwiłam się groźbą zafundowaną przez tamtego Białasa. Udowodnił mi, że jego słowa nie są na pokaz. Rozmyślałam, wędrując do pokoju gospodarzy. Chciałam zobaczyć Nataniela i udać się z nim na resztę lekcji. Stanęłam przed drzwiami, które nagle otworzyły się, jakby rozpoznały mój zamiar oraz były chętne wpuścić mnie do środka. Jednak to nie wróżka była na tyle uprzejma, a zaskoczona moim widokiem Melania.
- Rox. – Wydusiła z szeroko rozstawionymi powiekami. Szybko przywykła do mojej obecności, bo zerknęła ukradkiem za siebie, po czym przymknęła wejście, odganiając mnie od możliwości wejścia dalej. – Pójdziesz ze mną do pani dyrektor? – Zaproponowała z uśmiechem, przytulając do boku teczkę z dokumentami.
- Sorki, nie tym razem. – Odwzajemniłam gest. Kiedyś poszłabym z nią bez zastanowienia, lecz w tamtej chwili wolałam wykorzystać jej nieobecność, aby pobyć sam na sam z Natanielem. Tym bardziej, że wiedziałam, iż prosząc mnie o towarzystwo, chciała mnie tylko od niego odciągnąć. Jej oczy zwęziły się w złości, a na usta wdarł się grymas niezadowolenia.
- Okej. Właściwie to przecież nie mam w tobie rywalki. – Mrugnęła, następnie poszła w stronę pokoju nauczycielskiego dumnym krokiem. Nie rozumiałam jej. Nie wierzyła w niewinność Nataniela, a i tak ze mną walczyła o jego względy. Miałam nadzieję, że nie robiła tego tylko po to, aby zrobić mi na złość. Przecież nie była taką paskudną osobą. Westchnęłam oddalając od siebie negatywne emocje. Zamieniłam je na radość ze spotkania z ukochanym. Zapukałam i po chwili wpakowałam się do wewnątrz.
- Cześć Roxano. – Odarł Nat, tak jak zwykle nie wyściubiając nosa z papierów. Jego brak reakcji był nieco zasmucający, zważywszy na sytuacje z Sucrette, kiedy to, aż zerwał się na równe nogi.
- Cześć. Co słychać? – Zapytałam zasiadając się na krześle po drugiej stronie biurka. W ten sposób mogłam bezkarnie przyglądać się notującemu coś chłopakowi. Mogłam spostrzec spod rzęs jego złote oczy, w których odbijała się wykonywana czynność. Włosy luźno opadały mu na zmarszczone od zmartwień czoło.
- A dobrze. Sucrette poskarżyła mi się na Amber. Ta dziewczyna wykończy moje nerwy. Ale to nic, powiedz, co mi się tak przyglądasz? – Uniósł wzrok, aby skrzyżować go ze mną. Ach, złapał mnie jak na wędkę. Oczarował, że nie mogłam się oderwać. On zresztą też nie miał zamiaru przegrać w tej wyimaginowanej bitwie, jednakże ktoś musiał się poddać.
- Musisz w końcu rozmówić się z siostrą. – Zmieniłam temat, odrywając spojrzenie. Czułam się zawstydzona i podekscytowana tą chwilą wyjętą z filmów romantycznych… Tak, te wyobrażenia. Wszystko to było iluzją. Jednostronne. Przecież to nie ze mną wczoraj spacerował po szkole, to nie mnie wybrał. – Jak randka z Sucrette? – Musiałam zapytać. Wrócił do przerwanego zajęcia, znów obdarzając mnie brakiem uwagi.
- Masz na myśli spełnianie obowiązku głównego gospodarza? Zasiedzieliśmy się w bibliotece. Jest sympatyczną dziewczyną. – Wyjawił bez jakiekolwiek przejęcia na twarzy. Nic dla niego to nie znaczyło… Całe szczęście. A może nie. Byłam ciekawa, co potrafiłoby mu zawrócić w głowie.
- To wszystko? – Dopytałam pochłonięta wścibską naturą. Chciałam wybadać jego zainteresowanie, tym samym stabilność gruntu pod moimi stopami.
- Tak. Mogłabyś mi podać zielony segregator za gablotki. – Coś nie był skłonny do rozgadania się w tym temacie. Posłusznie okrążyłam biurko i podeszłam do zaszklonej szafy. Z piskiem otworzyłam drzwiczki, następnie zgarnęłam dany przedmiot pożądania. Podałam go Natanielowi, a ten spoglądając na niego, pobladł. Zamiast wziąć segregator, ostrożnie chwycił mój nadgarstek i podciągnął ku sobie. Wystraszonym wzrokiem odbył oględziny mojej zharatanej dłoni. – Co to jest? Chyba nie nabawiłaś się takiego uszkodzenia na ringu? – Zapytał, a we mnie narodziła się wątpliwość: Czy mogłam mu powiedzieć prawdę? Może lepiej nie. Nie będę go wciągać w coś, w czym mi nie pomoże. I jeszcze narażać go na niebezpieczeństwo.
- To nic. Kot mnie podrapał. – Najprostsza wymówka, jaką mogłam wymyślić.
- Nigdy nie wspominałaś, że masz kota. – Zmarszczył brwi podejrzliwie.
- Bo od niedawna nawiedza mnie kocia przybłęda. – Ciągnęłam, a ulga na twarzy chłopaka oznajmiła mi, iż wszystko łyknął.
- Przeczyściłaś sobie to? – Zadał pytanie, ukazując mi swoją troskę. Nie mogłam się oprzeć myśli, że to słodkie. Nie. Wróć na ziemię. To dla niego normalne, martwić się o zranioną koleżankę. Fantazja znów zagmatwała moim realnym postrzeganiem rzeczywistości.
- Nie miałam okazji. – Odparłam, na co delikatnie pstryknął mnie w czoło.
- Głuptasie. Choć, pójdziemy się zająć twoją ranką. – Serce drgnęło mi szybciej. Naprawdę chciał o mnie zadbać. Uwolnił mnie od trzymania segregatora, którego odłożył na blat. Zostawił wszystko, by zabrać mnie do gabinetu pielęgniarki. Mamiło mnie przeczucie, że mogłam coś dla niego jednak znaczyć. Wyszliśmy z pokoju, napotykając zakłopotaną Sucrette. Stała, tępo patrząc na uciekającą przed siebie dyrektorkę. Mogłam się założyć, iż dostała od niej jakieś rozkazy, bez żadnych wskazówek. Cała pani dyrektor.
- Sucrette? – Zagadał, a gdy go spostrzegła, wyszczerzyła się szeroko, ukazując swoje równe, perłowe ząbki.
- Ach, Nataniel. – Od razu do niego podskoczyła, nawet mnie nie zauważając. Byłam jej obojętna… Nie! Nie będę jej oceniać. Praktycznie to jej nie znałam.
- Potrzebujesz czegoś? – Zaciekawił się blondyn. Niesienie pomocy nowym uczniom to jego cecha specjalna. W sumie to jedna z wielu części jego charakteru, za którą go polubiłam. Ja też byłam nowa i to dzięki jego wyciągniętej pomocnej dłoni, mój start w Amorisie był nie najgorszy.
- Możesz mi pokazać klub ogrodników? – Nataniel zerknął na mnie. Czyżby dał mi do zrozumienia, że nie mam już co liczyć na jego odprowadzenie? No nic. Przecież wolał ją. Piękną. Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust, po czym obdarzyłam krótkim spojrzeniem, wyczekującą na odpowiedź Sucrette i w ostateczności zrobiłam krok w celu oddalenia się.
- Przykro mi, ale jestem teraz zajęty. Będziesz musiała raczej znaleźć kogoś, kto należy do klubu. – Usłyszałam niespodziewane i zaraz obok mnie znalazł się Nat, idący w tym samym kierunku. Normalnie szok!
- Czemu jej nie zaprowadziłeś? – Musiałam się o to zapytać, bo złe wrażenia by mnie zżarły.
- Chcę się tobą zająć. – „Chcę”, a nie „muszę”? Nie! Jak miałam uspokoić szalone serce, aby nie połamało mi żeber? – A w ogóle wolę unikać dziedzińca.
- Z powodu Kastiela czy pyłków? – Zażartowałam, chcąc udawać normalność. Ciężko mi było zachować spokój. Doprowadzanie kogoś, do takiego stanu powinno być zakazane, bo może przyprawić o zawał.
- Nie wiem co gorsze. – Zaśmiał się, otwierając mi drzwi do pustego gabinetu. Zaczekałam przy umywalce, podczas gdy on szperał w apteczce. Słysząc dzwonek na lekcję, zatrzymał się na moment jak zabawka, której skończyła się bateria. – Zajmiemy się tobą szybko i idziemy się uczyć. – Uśmiechnął się, podchodząc do mnie z wodą utlenioną i plastrami. – Poszczypie trochę.
- Nat ja to wszystko wiem. Nie zapominaj, kim jestem. – Przypomniałam mu, bo zaczynał traktować mnie jak dziecko, lub sierotkę, która pierwszy raz miała do czynienia z pieczeniem od odkażania. Wystawiłam rękę, a on ostrożnie ją oblał. Na szczęście żadna piana się nie pojawiła, świadcząc o braku jakiegokolwiek zanieczyszczenia. Wziął papierowy ręcznik i delikatnie otarł pozostałości po cieczy. – Oszczędź mi plastrów. – Uprzedziłam, kiedy otworzył opakowanie w chęci wyciągnięcia opatrunku.
- Nie dasz się o siebie zatroszczyć. – Odparł, tarmosząc mnie po czerwonych włosach. Jego dotyk wypalił mi gorące znamię na głowie oraz wprawił  mój żołądek w zawirowania. Powinien uważać z tymi czułościami, bo dla niego to nic, a dla mnie to źródło płynących nadziei. Odłożył wszystko na miejsce, po czym popatrzył na mnie. – Idziemy?