No i to już ostatni dzień w szkole w tym
tygodniu. Jutro czekały mnie zawody i o tym właśnie rozmyślałam przekraczając
próg szklanych drzwi do tej nielubianej placówki. Starałam się odsunąć na bok
wszelakie inne zmartwienia. Zresztą przyjęłam postawę ignorantki swoich
problemów. Powiedziałam dość upiornym dywagacją, bo one niszczyły tylko moją
psychikę. Muszę być twarda jak kamień, nie załamywać się ani nie przejmować. W
końcu byłam silną babką, walczącą jak mężczyźni. I mimo tego, mój wzrok
automatycznie powędrował w stronę drzwi pokoju gospodarzy. Ciekawiło mnie, czy
ten wiecznie zajęty chłopiec był tam i pił poranną kawę. Od razu przypomniałam
sobie o naszym małym intymnym incydencie. Nie mogłam go naciskać, mój
wczorajszy impuls zaliczał się do nierozważnych błędów. Posłuchawszy się głosu
mojego zakochanego serca, podeszłam jednak ku drewnie i zapukałam. Nie dostałam
żadnego pozwolenia, ale i tak nacisnęłam klamkę. Wejście okazało się zamknięte.
Czyli nic tam po mnie. Stałam przy nich jeszcze chwilkę, aż zostałam delikatnie
zaczepiona w łopatkę. Odwróciłam się na pięcie, a widok blondyna uniósł moje
kąciki ust ku górze. Od razu zalała mnie radość.
- Cześć Roxano, przepraszam, że wczoraj tak cię
zbyłem. – Złapał się za łokieć, ściągając wargi w bok, tak samo jak swój wzrok.
Wyglądał jakby był zażenowany, a sytuacja stała się dla niego czymś
niezręcznym. – Naprawdę nie mogłem rozmawiać. – Dodał speszony. Ta jego postawa
wydała mi się nieco urocza. Ucieszyło mnie, iż nie stało się to dla niego
obojętne jak kiedyś. Zmieniło się między nami, to na pewno. Klepnęłam go w
ramię, może trochę za mocno, bo aż przestąpił z nogi na nogę i rozłożył lekko
ręce, łapiąc równowagę. Zaśmiałam się, a on dokuczliwie zaczął tarmosić moje
włosy, zagarniając mi je na twarz. Przyłożyłam dłonie do jego klatki
piersiowej, żeby go odepchnąć, ale jego rezolutny uśmieszek odebrał mi siły. W
tamtym momencie czułam się jak typowa dziewczyna drażniąca się z swoim
zalotnikiem.
- No dobra, zadowolony już jesteś? –
Prychnęłam, udając obrażoną, kiedy przez czochranie moja gumka poddała się i
wypuściła ze swojego uścisku wszystkie włosy, tworząc tym samym wielki,
sterczący na boki chaos i nieład.
- Tak, zdecydowanie. – Poklepał mnie jakby
nagradzał psa za dobre zachowanie. Strzepnęłam jego rękę, nadymając policzki i
podmuchem usuwając loki z moich oczu.
- Bałwan. – Rzuciłam krótko, na co on
wyszczerzył swoje perełki.
- Ojejku, zepnę ci je z powrotem. – Podniósł z
podłogi gumkę i przysunął się bliżej, praktycznie biorąc mnie w swoje ramiona.
Subtelnymi i ostrożnymi ruchami zaczął zbierać moje niesforne kosmyki. Traciłam
czucie w nogach, zaciągając się jego otumaniającym zapachem. Bijące ciepło,
przyciągało mnie coraz usilniej, aż w końcu przytuliłam mój policzek do jego
klatki piersiowej. W tym miejscu było mi najlepiej. Powoli głaskana, wtulona w
mojego ukochanego, którego serce biło tak samo szybko, jak moje. Bałam się, że
zachowywałam się jak idiotka, ale odpędził moje rozterki, kiedy również mnie
objął, przyciągając mocniej. Zabrakło mi tchu, gdy jego oddech łaskotał mój
kark. – Roxano myślałaś o naszym pocałunku? – Wyszeptał mi do ucha.
- Tysiące razy. – Wydukałam z trudem.
- I jaką podjęłaś decyzję?
- Chciałabym stać się dla ciebie wyjątkowa. –
Odsunął się kawałek, aby spojrzeć mi w oczy.
- Już taka jesteś. – Jak zaczarowana uniosłam
dłoń i uszczypnęłam jego policzek. On syknął i odskoczył ode mnie, łapiąc się
za zaczerwienione miejsce.
- Co ty robisz? – Dopytał zadziwiony. Zmarszczyłam
brwi, sama analizując moje nielogiczne zachowanie. On przytulał mnie jak w tych
wszystkich filmach romantycznych, a ja głupia go uszczypnęłam. Złapałam się za
moje rozpalone czoło.
- Yyy nie wiem… Chciałam upewnić się, że nie
śpię. – Złączyłam moje dłonie, zasłaniając swoje usta i kuląc się w ramionach.
– Wybacz? – On zaśmiał się krótko i postukał czubek mojej czaszki dla mojego oprzytomnienia.
- Głupia. – Wystawił język, dodając temu
zadziorny wyraz. – Zepsułaś moment.
- Sorki, sorki. – Faktycznie, cała atmosfera
rozpłynęła się w powietrzu. Nataniel skierował się ku drzwią do swojego gabinetu,
wkładając kluczyk do zamka. I wtedy właśnie coś mnie natchnęło. Skoro on
twierdził, że byłam dla niego wyjątkowa to czy nie równało się to z tym, iż
chciał ze mną być? Myliłam się w interpretacji jego poczynań? Jednak czy my na
pewno do siebie pasujemy? Czy byłby w stanie zaakceptować moją mroczną stronę?
Moją brutalność… Nie zlęknie się?
- Nataniel. – Zawołałam poważnym tonem.
Spojrzał na mnie przez ramię, uchylając przejście. – Przyjdziesz jutro na moją
walkę? Potem chciałabym usłyszeć twoje postanowienie. – Wpatrywał się we mnie
przez chwilę, pewnie przeliczając wszystkie plusy i minusy.
- Niech tak będzie. – Odparł, posyłając mi
uśmiech, pełniący funkcję obietnicy. Wiedziałam to, więc przytaknęłam, po czym
ruszyłam w stronę klasy, gdzie powinnam mieć za niedługo pierwszą lekcję.
W trakcie przerwy obiadowej udałam się do
stołówki na obiad. Byłam głodna i marzyłam o ciepłym posiłku, więc pożyczyłam
ostatnie pieniądze Kastiela, żeby kupić sobie jakiś pełnowartościowy posiłek.
Już z dala czułam ten apetyczny zapach, przez który mój żołądek zwariował,
wydając z siebie odgłos burczenia. Weszłam do sali, rozświetlonej przez światło
wpuszczone przez duże okna i wypełnione rzędami długich stołów, obleganych
przez uczniów z granatowymi tacami. Spojrzałam na kolejkę przy kuchni i
uśmiechnęłam się, dostrzegając machającą mi Kim. Podeszłam do niej, a ona
wciągnęła mnie przed siebie. Była naprawdę w dechę.
Usiadłyśmy razem, praktycznie od razu biorąc
się za parujący kotlet schabowy. Nie przejmowałam się za bardzo kaloriami, co
mogło zdziwić. Realizowałam się w sporcie, ale nie przestrzegałam żadnych
kanonów dietetycznych. Jeśli miałam na coś ochotę to jadłam to bez
zastanowienia i wyrzutów sumienia. Jednak nie oszczędzałam się na polu ćwiczeń.
Coś za coś.
- I jak Rox, stresujesz się przed jutrem? –
Zapytała Kim, zanim wgryzła się w mięso.
- Nieszczególnie. – Rzuciłam obojętnie. –
Nataniel dostanie twoją trzecią koszulkę.
- On? – Zapytała w trakcie żucia. Chyba nie
stosowała zasady „nie mów z pełną buzią”. W sumie nie trzymała się żadnych
szablonów, podpierając nogę o siedzenie, a łokieć ręki, którą jadła o kolano.
- Tak. Przyjdzie mnie zobaczyć. I właśnie mam
prośbę. Czuwaj nad nim. Wiesz o co mi chodzi? – Zmrużyła powieki, zastanawiając
się przez ułamek sekundy. W ostateczności kiwnęła potwierdzająco.
- Domyślam się, że o Kastiela? Spoko mała,
dopilnuję, żeby nie było żadnych zamieszek. – Wystawiła kciuka w górę, na co
odetchnęłam z ulgą. Ufałam jej, w końcu ona zastępowała mi Melanię. Tss…
„Zastępowała” źle to ujęłam, ponieważ Kim była od niej dużo lepsza. To głupie
stawiać je na równi.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Zawsze możesz na mnie liczyć.
– Mrugnęła jednym okiem, biorąc kolejny gryz.
- Nawzajem. – Odpowiedziałam, chcąc ją upewnić.
Posłała mi buziaczka z pełnymi policzkami, na co zachichotałam cicho, gdyż
wyglądała jak niesforne dziecko. To słodkie. Wróciłam uwagą do mojego posiłku,
przypominając sobie o wciąż nienakarmionym głodzie.
- Tak z innej beczki, słyszałaś może plotę? –
Wbiłam widelec we fragment ugotowanego kalafiora. Od czasów Nataniela nie za
bardzo interesowałam się szkolnymi „tematami”. Miałam wielki dystans do
wszelakich rozdmuchiwanych informacji i nowinek, gdyż z doświadczenia
wiedziałam, że wcale nie były prawdziwe.
- Wiesz
jakie jest moje nastawienie do plotek…- Przypomniałam jej, a ona nachyliła się
nad stołem, aby zmniejszyć odległość między nami. Popatrzyła w prawo, lewo, aż
w końcu głęboko w moje źrenice.
- Ale to dotyczy tej nowej, Sucrette. Ona jest
chyba jakaś nawiedzona. – Powiedziała cicho i w tamtym momencie zachowałam się
jak hipokryta, także się do niej nachylając i pytając:
- O czym ty mówisz?
- No, chodzi po szkole i opowiada o duchach. –
Odsunęłam się zaraz, orientując się jakie to bezsensu. Przytuliłam plecy do
oparcia krzesła, odsuwając się od tej durnej informacji i mojej ciekawskiej
strony charakteru. Może, gdyby to nie dotyczyło Sucrette to nie obchodziło by
mnie, co sobie mówią za jej plecami, ale od kąt byłam o nią świadomie
zazdrosna, okazała się dla mnie nie obojętna.
- Coooo? – Dopytałam przeciągle, starając się
uświadomić Kim o niewiarygodności i nonsensie tej pogłoski.
- Posprzeczała się z gwardią Amberki i dyrka
kazała jej zostać po lekcjach. Następnego dnia twierdziła, że zobaczyła jakąś
zjawę, pałętającą się tu po nocach. Czaisz to? – Tak. Domyślałam się o kogo jej
mogło chodzić... Mimo wszystko musiałam odwrócić to jakoś w żart, bo jeszcze
sekret Nataniela wyjdzie na jaw.
- Przecież wiadomo, iż ta szkoła jest
nawiedzona. Szczególnie odnosi się to do tych wiedźm, które nas nauczają. – Zaobserwowałam,
na co dziewczyna wybuchła głośnym śmiechem, przyciągając wzrok wszystkich
dookoła.
- Roxxx… - Śmiała się rozbawiona, nikim się nie
przejmując, co zaowocowało u mnie zauroczonym uśmiechem.
Powoli robiło się ciemno, kiedy mój ojciec
przygotowywał sprzęt, żebyśmy mogli pooglądać nagrania z walk BlackBerry i
ułożyć taktykę na jutrzejszy dzień. Lady ostrzegała mnie przed nią, co nie
należało do jej zwyczajów, więc tym bardziej intrygowała mnie ta dziewczyna.
Siedziałam na kanapie, sącząc stu procentowy sok jabłkowy z kartonika i obserwując
zmagania mojego ojca z laptopem. Próbował wczytać płytkę, która nie chciała się
poddać odtwarzaczowi, przez co w naszym salonie rozbrzmiewały wszelakie słowa
wyrażające wkurzenie. Nie będę cytować. W końcu wrzasnął, waląc pięścią w blat
stołu.
- Roxet weź zadzwoń po Kastiela. – Rozkazał,
nie odwracając się do mnie. Machnęłam ramionami, wstając w poszukiwaniu mojego
telefonu, którego napotkałam w mojej sypialni. Od razu wybrałam numer i
wcisnęłam zieloną słuchawkę, przykładając wynalazek do ucha. Odebrał chyba po
trzech sygnałach z głośnym „halloooł”. Idiota.
- Chcesz oglądać filmiki z walk mojej rywalki?
– Przeszłam do rzeczy.
- Oho. Twierdzisz, że beze mnie będzie nudno?
- Gdzie ty to wyczytałeś z moich słów?
- Między wersami.
- Nieważne. Przyjdziesz, czy nie?
- Tak. Kup orzeszki wasabi i przyjdź po mnie
pod szkołę.
- Dalej tam jesteś?
- Ta. Mamy próbę. To co?
- Nie chce mi się. – Burknęłam, gniotąc pusty
kartonik i rzucając nim do kosza. Trafiłam.
- Na pewno? Twój szmaciarz też tu jeszcze jest.
Nie masz ochoty poślinić się na jego widok? – Wiedział jak mnie złapać.
- Będę za pół godziny. – Rzuciłam, rozłączając
się i wciągając na siebie pierwszą lepszą bluzę. Pobiegłam do łazienki, aby
przejrzeć się w lustrze. Odruchowo złapałam wszystkie włosy, żeby spiąć je w
kitkę, jednak zawahałam się. Może
zostawię je rozpuszczone? Wyglądam wtedy inaczej, bardziej dziewczęco.
Zrezygnowałam z upięcia, a zamiast tego sięgnęłam po szczotkę i rozczesałam
kołtuny. Hmm… A jakby tak nałożyć na siebie makijaż? Może też ubiorę jakąś
bardziej dopasowaną kurtkę? Wyjrzałam zza próg i zawołałam mamę. To nie było
moje standardowe zachowanie, lecz ukryta głęboko we mnie kobieta, wyraziła
swoje potrzeby bycia pięknym. Czemu by nie spróbować?
Czekałam na niego po drugiej stronie ulicy,
ściskając dwie reklamówki. Jedną ze sklepu, gdzie kupiłam orzeszki i piwo dla
mojego taty, a w drugiej pewien skarb dla szczególnej osoby. Kastiel wyszedł z
szkoły w towarzystwie Lysandra. Rozejrzał się dookoła, a gdy napotkał mnie,
uśmiechnął się szeroko i odwrócił ku przyjacielowi, aby przybić z nim
pożegnalną piątkę. Podbiegł do mnie i w zadowoleniu odebrał swój przysmak.
- No, w końcu jesteś. – Westchnęłam, a on wyjął
z kieszeni paczkę papierosów i spoglądając na mnie, wziął jednego do ust. Cały
czas uśmiechał się podejrzanie, co trochę mnie niepokoiło. Może moja mama
przesadziła z tym tuszem na moich rzęsach?
- Nie mogłaś się doczekać? – Zapytał zarozumiale,
odpalając i zaciągając się głęboko.
- Śpieszy mi się, muszę dobrze się wyspać przed
jutrem. Weź to pod uwagę. – Próbowałam ściągnąć go na ziemię z tych jego
naiwnych marzeń.
- Przecież specjalnie skończyłem wcześniej.
Zresztą nie udawaj, że przyszłaś tu taka odpicowana dla mnie. To nie na mnie
czekałaś, ściskając tę torbę, nieprawdaż? – Uniósł w górę jedną z brwi,
rzucając ulotne spojrzenie w stronę siatki, którą automatycznie ścisnęłam
mocniej. Rozgryzł mnie.
- Gdzie on jest? – Dopytałam, skoro i tak
weszliśmy na temat Nataniela.
- Nie wiem. Może grucha gdzieś po kątach z
Sucrette. – Chłodny wiatr rozwiał moje kosmyki na dźwięk jego okrutnego stwierdzania.
Zrobiło mi się zimno, przez co przytuliłam samą siebie. Co ona miałaby tutaj
robić o tej porze? Nie mówcie, iż odkryła ich sekret… I jakby na potwierdzenie
moich brutalnych przypuszczań z wnętrza budynku wyszedł właśnie Nataniel.
Roześmiany, trzymający dłoń dziewczyny… - O wilku mowa. – Prychnął Kastiel na
tyle głośno, że blondyn spojrzał w naszym kierunku. Jego uśmiech nieco zmalał i
trochę spanikowany puścił ją. Ale mimo tego nie podszedł do mnie, tylko udał
się w stronę parku. Z inną u boku.
- Jesteś facetem, prawda? – Zapytałam wyprana z
emocji, patrząc na tę cudowną parę.
- No raczej. – Rzucił z nutką jadu w głosie.
- Powiedz, czy wy tak naprawdę potraficie
pocałować dziewczynę bez powodu? Bez żadnych uczuć?
- Oczywiście. – Powiedział to tak jakby chciał
mi uświadomić najbardziej ewidentną rzecz na całym świecie. - Nie nauczyła cię
niczego historia z Debrą? Szmataniel to dupek. Gorszy nawet ode mnie. –
Dopowiedział, a mnie wtedy jakby olśniło. Mylił się co do niego. Nataniel był
porządnym chłopakiem, nie skrzywdziłby dziewczyny. To, co przed chwilą ujrzałam
musiało mieć racjonalne wyjaśnienie. Z pewnością źle to odbierałam.
- Poczekaj tu chwilę. – Rzuciłam do Kastiela,
zanim ruszyłam w pogoń. Nie po to zabrałam ze sobą tę durną koszulkę, żebym jej
teraz mu nie dała. Wręczę mu ją na oczach Sucrette i powiem „widzimy się
jutro”. Tak jak zamierzałam. Nic mnie w tym nie powstrzyma. Byłam tak blisko.
Prawie sięgałam jego pleców. Gdy nagle poczułam ucisk w talii. Chciałam
krzyknąć, lecz usta wciskano mi w zęby. Coś, a raczej ktoś unieruchomił mnie.
Zaczął odciągać do tyłu. Piętami rysowałam ślady w piachu, patrząc jak Nataniel
oddala się ode mnie. Wołałam go w myślach. Bezskutecznie. Muszę się wyrwać. Ale
czy mogę użyć swojej siły? Nad czym ja się w ogóle zastanawiałam? Nikt mnie nie
obroni, byłam zdana na siebie. Upuściłam torbę na ziemię, aby zacisnąć pięści.
Czas wyrwać się spod kontroli. Następne wydarzenia działy się jak w filmie
stworzonym techniką po klatkową. Łokciem uderzenie w brzuch, podbiciem stopy
walnięcie w łydkę, z pół obrotu kopniecie w twarz… I jeszcze raz… I znowu… Nie
wiedziałam ile razy zadałam cios. Straciłam rachubę jak i kontakt z
rzeczywistością. Po prostu biłam na oślep. Ocknęłam się z tego wojowniczego
amoku, dopiero kiedy doszedł do mnie odgłos klaskania. Facet, którego pobiłam
leżał na ziemi. Zakrwawiony. Boże… Złapałam się za głowę. Zjechałam dłońmi w
dół, zasłaniając oczy.
- Brawo, tego można było się po tobie
spodziewać, nieobliczalna Roxano Blanchard. – Nawet nie chciałam szukać źródła
tego niskiego tonu, pełnego kpiny. – A co do jutra, pamiętaj - cios za cios. –
I te słowa odbijały się echem w mojej pustej czaszce.