27 lutego 2016

Sucrette & Lysander rozdział 15

Doprowadzająca do szczęśliwego porozumienia.

Czekałam na uruchomienie się laptopa, aby wreszcie posłuchać śpiewu Lysandra. Nie wiem do końca, czy tego chcę, zważywszy na to, co się między nami dzieje. Psuje się, bo przez jego tajemnice oddalamy się od siebie. Myślę, że to właśnie na tej płycie odnajdę wytłumaczenie jego dziwnego zachowania. Cd włożone i po wciśnięciu przycisku startu po pokoju rozległ się dźwięk perkusji oraz gitary w spokojnej balladzie. Po chwili dołączył się do nich piękny, głęboki, wypełniony pasją głos… Zmarszczyłam brwi, spoglądając jeszcze raz na plastikową okładkę. Zatrzymałam odtwarzanie i włączyłam koncertowe nagranie muzyka. Ech? To przez mutację, czy co? Zupełnie przestałam rozumieć… Do głowy przyszło mi tylko jedno pytanie, otóż: „Dlaczego?” Zdenerwowana wyjęłam kartkę i długopis. Cała roztrzęsiona spisałam słowa piosenki, po czym udałam się do wyjścia. Nie wytrzymam do jutra, muszę sobie to wyjaśnić. Zżera mnie to, więc możliwe, iż nie przetrwam nocy nim nie zacznę znowu orientować się w sytuacji. Matka mnie zabije za nocne wymykanie, ale trudno. Szczelnie owinięta w kolorowy szalik powędrowałam w stronę ruiny, gdzie prawdopodobnie przesiaduje mój chłopak.

Weszłam przez okno, napotykając na drodze tych samych zbirów, co za pierwszym włamaniem. Na szczęście zostałam zapamiętana i obyło się bez nieprzyjemności. Blondyn, który niegdyś mnie uratował uprzejmie zaprowadził mnie do Lysandra. Siedział na wzmacniaczu rozmawiając z pijącym coś Kastielem. Jego policzki stały się bielsze, kiedy zobaczył moje niewyrośnięte ciałko w tym niebezpiecznym miejscu. Zmartwiony, szczerze czy nie, podszedł do mnie prędko.
- Co ty tu robisz o tej porze? – Objął mnie ramieniem, a ja spojrzałam na niego złowrogo.
- Przyszłam do ciebie. Musimy porozmawiać. – Powiedziałam stanowczo, co rozbawiło czerwonowłosego buntownika.
- Mała teraz mamy próbę, więc odłóż pogaduszki na później. – Dodał z wrednym uśmieszkiem. Oderwałam się od Lysandra, aby stanąć na ich prowizorycznej scenie.
- Dobrze się składa. Może zaśpiewamy razem? – Zaproponowałam, na co tylko ujrzałam zdziwione miny.
- Ty potrafisz śpiewać? – Dopytał zdębiały Kastiel, biorąc w ręce swoją gitarą elektryczną.
- Trochę. To co? – Popatrzyłam po nich pewna siebie, kładąc dłonie na swoich biodrach. Zerknęłam na Lysandra, który chyba nie był zbyt zadowolony z mojej obecności. Może mnie znienawidzić za to, do czego teraz zmierzam, ale nie podoba mi się sposób w jaki mnie traktuje.
- Niech będzie. – Odparł Kastiel, a ja uśmiechnęłam się fałszywie. Zdjęłam kurkę, by czuć się swobodniej. Jednak za nim odłożyłam ją w kąt, wyjęłam z kieszeni zgięte kartkę z tekstem piosenki. Wręczyłam ją Kastielowi, jednak nie oglądał jej zbyt długo, w końcu przecież to jeden z jego hitów. Odebrałam mu papier i przybliżyłam się do Lysia, do stosującego wysokość mikrofonu na statywie do mojego wzrostu.
- Proszę oto tekst. – Oznajmiłam z sztucznym uśmieszkiem. Wziął kartkę i zaczął zaznajamiać się z treścią. Dobrze znanym mu utworem. Popatrzył po mnie wystraszonym wzrokiem. Tak, słuszne jest jego poczucie strachu…
- Su… - Zaczął niepewnie, lecz ja nie chcę teraz tego wysłuchiwać.
- Zaczynamy! – Rozkazałam, prostując się. Tyle razy słuchałam już tej piosenki, że nie potrzebowałam spisanych słów. Pamiętałam je doskonale. Kastiel zaczął brzdękać, więc otworzyłam usta wydobywając z siebie niegdyś codzienny śpiew. Na początku doskwierała mi niewielka chrypka, od braku przygotowania, lecz z każdą kolejną frazą mój głos stawał się czystszy. Ale coś jest nie tak, gdzie towarzyszący mi wokal muzyka? Ten wyjątkowy ton? Zerknęłam na Lysandra, który stał wrośnięty w podłogę. Nie patrzał na mnie, tylko jego pusty wzrok wbijał w trzymaną kartkę. Jego dłonie trzęsły się od poczucia winy. Pewnie doszło to do niego. Jego kłamstwo musi go męczyć. Szturchnęłam go w ramię, aby zachęcić do śpiewania, jednak on tylko spojrzał na mnie jak zbity pies. No nie! Umilkłam. Zabrakło mi tchu. Łzy rozmazały mi obraz. Kastiel przestał grać, wszystko ucichło. No, może tylko chłopcy w pokoju obok nie wyłączyli swoich śmiechów i krzyków. Było drętwo, a gęsta atmosfera dusiła nas wszystkich.
- Ej jednak idźcie ze sobą pogadać. – Doradził wielki Kas, odczuwając tą niezręczność.
- Chodź Sucrette. – Odezwał się milczek, kierując się w stronę pokoju, z którego grzecznie wyprosił pijane towarzystwo. Aż dziw, że tak po prostu wyszli. Usiadłam sztywno na kanapie, układając w głowie plan jak zacząć. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. – Przepraszam. – Usłyszałam drżący głos, choć nie odważyłam się podnieść głowy, aby zobaczyć właściciela.
- Powiesz mi dlaczego to ukrywałeś?
- Sam nie wiem. To było głupie. – Uklęknął przede mną i ujął moje dłonie jak najdelikatniejszą lalkę. – Poczułem się zagrożony.
- Wiesz jakie to zbędne. Tłumaczyłam ci to przecież. – Chciałam popatrzeć mu w oczy, ale przysłaniały mu je przydługie kosmyki. Odgarnęłam je, a on spojrzał na mnie nie pewnie. Uśmiechnęłam się ciepło, bo nie potrafiłam się na niego już dłużej złościć. Nie chcę być dla niego wredna, dostrzegłam jak mu wstyd. - Usiądź proszę. – Poklepałam miejsce obok, więc ulegle zajął je. – Posłuchaj mnie i odpędź od siebie już ten lęk bycia mniej ważnym. Ty jesteś dla mnie najważniejszy! To ciebie dotykam, przytulam, całuję i kocham. Jesteś dla mnie cenny jako człowiek. Muzyka to nienamacalna fala, a muzyk to tylko jej źródło. – Pogłaskałam jego policzek.
- Przepraszam, już rozumiem. – Przytaknął głową, niewyraźnie się do mnie uśmiechając.
- Cieszę się. – Usiadłam na jego udach i wtuliłam się w jego tors. Objął mnie, przyciskając mocniej. Pozwolił mi usłyszeć bicie swojego szalonego serca. Łącząc wszystkie fakty, muszę upewnić się jeszcze pod jednym względem. - Czyli te tajemnice z Rozalią dotyczyły właśnie tego?
- Tak. Nie chciałem, żebyś dostała tamtą płytę. – Wyjaśnił bez owijania w bawełnę. Jestem pewna, iż mnie nie okłamuje. Nie tym razem. Ulżyło mi. Kamień z serca.
- Lys to było straszne. Bałam się, że to coś poważniejszego.
- Jeszcze raz przepraszam za wszystkie przysporzone ci zmartwienia. – Wyraził skruchę, delikatnie głaszcząc moje plecy.
- Okej. Teraz jest mi dużo lepiej. A powiedz, co z twoją imprezą urodzinową? Nie chcesz mnie na niej? – Klepnął się znacząco w czoło.
- Zupełnie o niej zapomniałem. – Wyjawił zawstydzony, a ja zaśmiałam się rozbawiona jego przypadłością.
- Ojj co ja z tobą mam... – Westchnęłam już spokojniejsza. Dobrze, iż udało nam się dojść do porozumienia bez krzyków i niepotrzebnych słów, których z pewnością później byśmy żałowali.

24 lutego 2016

Sucrette & Lysander rozdział 14

Zezłoszczona tajemnicami i niewiedzą.

Kupiłam w bufecie ciepłe lody dla Lysandra i Rozalii, licząc, że to będzie idealny wyraz mojego żalu. Siedzieli przy stoliku, na nieszczęście musiał być przy nich jeszcze Kastiel. Nie przepadam za nim za bardzo, ale trudno. Przyjaciele mojego chłopaka, to też moi przyjaciele. Naiwna trochę ta zasada. Podeszłam niepewnie przykuwając wzrok kolorowej trójcy.
- Co to masz Sucrette? – Uśmiechnęła się łakomie Rozalia spoglądając na waniliowy rożek. Spojrzałam na przybitą twarz Lysandra. Wstyd mi. Naprawdę czuję się zawstydzona moim zachowaniem. Przez te moje obrażanie się, kłamanie i stwarzanie problemów w końcu go spłoszę. Nie chcę go stracić przez takie głupkowate błahostki.
- Ciepłe lody. Proszę. – Podałam jeden Rozalii, a drugi skierowałam w stronę bezpłciowego Lysandra. – To tak w ramach przeprosin. – Spuściłam wzrok, jednak zaraz go uniosłam, gdy poczułam znajomy dotyk odbierający słodką przekąskę.
- Ach nie masz za co mnie przepraszać. – Odparła zajadająca się Roza, lecz to uśmiech Lysia odegnał moje wyrzuty sumienia. Jak ja się cieszę, iż nie trzyma urazy za moją dziecinność. Zrobił mi miejsce obok siebie, więc zadowolona usiadłam obok i przytuliłam się do jego umięśnionego ramienia.
- Chcesz spróbować? – Zapytał przybliżając do mnie ugryziony czubek pianki.
- Nie, dziękuję. – Odmówiłam, bo nie lubię ich za bardzo. Są za słodkie.
- Ej mała, a dla mnie gdzie masz jednego? – Burknął obrażony Kastiel.
- Sorki miałam tylko dwie ręce. – Pokazałam mu język, rozbawiona jego naburmuszoną miną. Spojrzał na opychającą się Rozę, po czym sięgnął ręką, chcąc jej wyszarpać jedzenie. Zamiast tego tylko rozwalił wafelek, brudząc i swoją dłoń i zezłoszczonej dziewczyny.
- Kastiel jesteś durny. – Zmarszczyła brwi, patrząc na uśmiech buntownika. – Su wyciągnęłabyś mi z torby wilgotne chusteczki? – Zapytała posyłając Kasowi piorunujące spojrzenie, które słowo daję, mogło by zabić. Podeszłam pod jej markową własność i niepewnie zajrzałam do środka. Nie jestem zwolenniczką grzebania w cudzych rzeczach, ale skoro prosiła, to wypadałoby pomóc. Hmm… A to dziwne. Podałam jej paczkę, lecz oprócz niej wyciągnęłam coś jeszcze.
- Rozaliaaa… - Zaczęłam odkładając plecak i oglądając plastikowe opakowanie na płytę z każdej możliwej strony. Ujęłam je w dwa palce i podniosłam w górę. - … Czy to nie jest płyta, o której niby zapomniałaś? – Dziewczyna popatrzyła zaskoczona, po czym zerknęła na pobladłego Lysa i znowu na mnie. Coś mi tu nie gra… Nie chcę znowu wyciągać zbyt pochopnych wniosków, ale moja intuicja wariuje w niepokoju.
- Nieee, to nie ta. – Pomachała poklejoną dłonią. Ponownie przyjrzałam się przedmiotowi.
- Jak to nie? Przecież jest tu napisane „Lys i Kas koncert”. – Robi ze mnie idiotkę, bo nie rozumiem?
- Ahahahaha… - Zaśmiała się fałszywie. – To widać jednak ją wzięłam. Dobra, wiecie co… Ja idę do łazienki umyć ręce. – Oznajmiła nerwowo, uciekając ze swoją torbą w stronę wyjścia. Nie umknęło mi jej skryte spojrzenie na Lysandra.
- Ja też pójdę skorzystać. – Uprzedził Lys tym samym tonem, udając się za poprzedniczką. Stałam jak słup soli, zupełnie gubiąc się w tym wydarzeniu. Co oni przede mną ukrywają? Nie mam bladego pojęcia, a mój lęk wcale mnie nie uspokaja.
- Dziwni są, co nie? – Dodał Kastiel, widać tak samo nieswój jak ja.
- Kastiel czy oni…
- Nie mam pojęcia. Ale spoko, Lys nie jest chłopakiem, który by cię skrzywdził. Zaufaj mu. – Odparł wstając z miejsca. Popatrzyłam po swoich trzęsących się dłoniach. Mam mu zaufać? Nawet jeśli ewidentnie coś się dzieje niepokojącego. Czuję, że to mnie przerasta. Myślałam, iż od poznania prawdy o tożsamości muzyka będzie łatwiej, ale zamiast tego, tylko się bardziej skomplikowało. Mój tak wspaniale rozpoczęty związek zaczyna się wyniszczać, a ja nie wiem jak mam temu zapobiec. Rozmowa! Tak! To jest to, co może nas uratować. Zrobiłam krok naprzód, lecz szybko znieruchomiałam. – Swoją drogą, co przygotowujesz dla Lysandra na urodziny? – Zarzucił tematem, chcąc mnie chyba wyciągnąć z dołu, do którego wpadam. Spojrzałam na niego pytająco, ponieważ nie spodziewałam się, że zbliża się to święto. – Ej nie patrz tak, jakbym cię o czymś poinformował. Nie dostałaś zaproszenia na imprezę?
- Imprezę? – Dopytałam zupełnie wybita z tropu. Chłopak zrobił wielkie oczy w zdziwieniu.
- Nie powiedział ci? – Kiwnęłam przecząco głową. - W sobotę Lysander odprawia urodziny. Myślałem, iż wiesz. – Który dzisiaj dzień? Wtorek? Kurczę tak mało czasu, ciekawe kiedy chciał mnie poinformować? Pff… Ostatnio jakoś o niczym mi nie mówi. Och… Dlaczego czuję żal? Okropne wyrzuty. – Mała nie przejmuj się, na pewno cię zaprosi. W końcu jesteś dla niego ważna. – Poklepał mnie po ramieniu, lecz ja tylko zmierzyłam go złowrogim wzrokiem. Nie byłam na niego zła, przecież nie miał złych zamiarów. Moja złość nie sięgała nawet Lysa. Nie wiem skąd się wzięła, ale to ją czułam. Okropną wściekłość, bo to ja się zamartwiam jak głupia, że źle postępuję w tym związku, a tymczasem to Lysander robi źle. Odsuwa mnie od siebie.
- Przestań Kastiel. I tak się będę przejmować. – Burknęłam, następnie cała nabuzowana ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły. Muszę się przewietrzyć. Uspokoić i pomyśleć. Nie można ulegać emocjom. Źle to się kończy.

__________________________________________________________________________________

Hej :) Jeśli ktoś nie zauważył, a jest zainteresowany to podaję linka do oneshota walentynkowego z udziałem Lysandra: klik :)

Sucrette & Kastiel part XVIII

PERSPEKTYWA KASTIELA

Usiedliśmy w kawiarni naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku. Czy to randka? Nie, na pewno nie, chociaż miejsce może być zwodzące. Dość osobliwy wybór na prywatną rozmowę zważywszy na głośną ludność wokół. Zamówiła sobie herbatkę i siorbała ją w ciszy, traktując moją obecność jako bezdźwięczny przedmiot nie zasługujący na ani grama uwagi. W końcu oderwała wzrok od filiżanki, by obdarzyć mnie obojętnym spojrzeniem.
- Kastiel chcę ci coś uświadomić. – Uprzedziła bezbarwnym głosem, jakby była pochłonięta urzędową rutyną. To, co stało się z kawałkami naszej relacji jest w opłakanym stanie. Nie wiem czy da się ją jeszcze uratować, ale chcę ją wysłuchać, bo to może nas poskleja.
- Słucham cię uważnie. – Odparłem zdrętwiały. Nie mogę powstrzymać stresu przez jej grobowej minie. Czy jeszcze dane mi będzie zobaczyć jej uśmiech? Skierowany dla mnie? I tylko dla mnie? Tak jak za dawnych czasów…
- Nie będziesz musiał słuchać. Za to wytęż wzrok. – Oznajmiła i w tym jednym momencie pozbawiła mnie logicznego myślenia. Czuję niepokój i lęk przed tym, co kryje się za jej nagłym złagodnieniem. Do kogo kieruje ten przyklejony uśmieszek? Patrzyła gdzieś za mnie, powoli podnosząc się. Nie odwróciłem się, gdyż jeśli bym to zrobił naraziłbym się na bezpowrotną drogę do nicości. Uczuciowe piekło stawało mi się coraz bliższe, co potwierdzały kroki zbliżającego się kata. Co ja tu do cholery robię? Pomyślałem zanim umarłem od fal dźwiękowych ubranych w „cześć”. Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Suchość w gardle nie pozwoliła wytoczyć się żadnemu słowu. Przyklejeni do siebie siedli przede mną, jak wielmożna para królewska. Tak jak Kentin mi kiedyś powiedział, naprawdę jestem na niższym poziomie. Nie wytrzymam tego! Tego, jak na siebie patrzą, tego, jak ten perwers niby przypadkiem dotyka jej, gdzie sobie tylko chce. Czemu mu na to pozwala? Specjalnie to robi? Wielce szanująca się dziewica. Czuję jak palce wbijały mi się w wewnętrzną stronę dłoni. Zęby ścierały szkliwo, a moje nerwy resztkę pohamowania. Kurwa! Podskoczyłem na krześle na widok ich szokującego pocałunku. To było nieświadome, moje ciało same zareagowało. Przez mój niespodziewany ruch filiżanka odbiła się od talerzyka rozlewając zawartość na stół i uda wściekłej Sucrette. Kentin pobiegł po chusteczki, a ja siedziałem zdębiały, mimowolnie słuchając kazania. We wrzeszczeniu na mnie nie przeszkadzały jej gapie oraz moje zdruzgotane uczucia. Po prostu miała to w dupie, tak jak mnie.
- Jesteś debilem! Zawsze są z tobą problemy. Czemu żeś to zrobił? – Wytargała Kenowi papier i zaczęła się desperacko wycierać. Czy ja ją oparzyłem? Kurde.
- To było niechcący, prze…
- Nie kłam! Nic już nie mów! Ty wszystko robisz chcąco! Szczególnie krzywdzisz wszystkich! Żałuję, że poświęciłam ci tyle mojego czasu! Te wszystkie lata, to, co do ciebie czułam… Żałuję! Nie chcę cię znać, rozumiesz?! – Nawet nie dała mi szans przeprosić. Nie miałem pojęcia… O niczym…
- Ja chyba też zaczynam żałować. – Wstałem uwięziony przez smutek. Nic nie czułem, prócz niego. Muszę stąd wiać, nim złość na bezsilność pokieruje mnie do zbrodni.

Wybiegłem z pomieszczenia. Ślepy, głuchy. Zatrzymałem się gdzieś przy ścianie, odwracając się za siebie. No tak. Na co liczyłem? Że pobiegnie za mną? Żenada… Stanąłem przodem do chropowatego muru. Zacisnąłem pięść i walnąłem w nią. I kolejny raz. Cios za ciosem. Krew zaczęła płynąć z moich rozdartych kostek, a huk odbijał się echem w mojej pustej czaszce. Dlaczego? Czemu to nie działa? Zamiast czuć ból w ręce, czułem go w sobie. Wewnątrz. Nie mogłem nabrać powietrza, dusiłem się tonąc w rozpaczy. Powieki szczypały od walki ze łzami. Nie! Nie mogę jeszcze bardziej utracić męskości. Zaszklony wzrok udaremnił mi zadanie kolejnego uderzenia. Nie trafiając, upadłem na ziemię. Paznokcie połamały się na chodniku jak moje nadzieje. Nie obchodzą mnie mierzące mnie spojrzenia, bo nic bardziej mnie nie upokarza jak moja miłość. Porąbana, chora, jednostronna… Kurwa! Nie mogę pozwolić na taki koniec. Zakryłem dłonią jedno oko, a drugim patrzyłem w ciemność przed sobą. Wchłaniałem w siebie adrenalinę i desperację. Wyprostowałem się jakby w transie. Kładłem ciężkie, dudniące kroki w stronę kawiarni. Dzwonki otwieranych drzwi przeraziły gości. Ta! Bójcie się kurwa! Jestem przecież śmieciem próbującym stać się czymś cenniejszym… Podszedłem do niej. Popatrzyła gniewnie, lecz szybko i u niej pojawił się cień strachu. Bezsłownie złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą. Nikt nie stanął mi na drodze, nawet ten jej pojebany kochaś. Stała się moją ofiarą, dobrze o tym wiedzą, więc nie zareagują. Jej szarpanie i wrzaski śmieszą mnie. No dalej, niech krzyczy, piszczy, wyzywa mnie. To jej przecież najlepiej wychodzi. Nie ma szans na przeżycie. Umrzemy oboje, nie będę w tym sam.
- Kastiel! – Zawołała zrozpaczona, a ja w odpowiedzi wciągnąłem ją między dwa budynki. Przycisnąłem ją plecami do zimnego muru. Niech wsiąka w nią ten chłód, niech poczuje jak to kurwa jest. Jedną ręką trzymałem jej dłonie w górze, drugą zaś ścisnąłem jej blade policzki i skierowałem, by patrzyła mi prosto w szczypiące oczy. – Puść mnie. To nie jest śmieszne. Co ty w ogóle robisz?
- Zabijam nas. – Wydobyłem z siebie mroczny głos, o którym nie miałem nawet pojęcia. Otworzyła usta w szoku. Tak! Dobrze! Na to czekałem. Zaatakowałem ją, złączając nasze usta w mocnym, okrutnym pocałunku. Jednak nie mogłem pójść dalej, bo przekręciła głowę w bok. Nie przeszkadzało mi to, bo mogłem teraz posmakować jej słodkiej skóry na szyi, wyginającej się od bezskutecznego wyrywania. Była bezbronna, taka słaba i krucha. Trzęsła się. To bolało, ta świadomość ranienia jej, ale taki już jestem. Sama o tym wspomniała. Pieprzony egoista. Skoro i tak mam taką etykietkę, to czemu się nią nie posłużyć? Pisnęła, więc silnym ruchem skierowałem jej twarz na wprost, aby zająć jej buzię moim językiem. Gryzła, walczyła, szarpała się. Nawet uwolniła rękę, by mnie nią odpychać i uderzać, ale nie miałem zamiaru odpuścić. Za każdym razem przerywania tej zbrodni, znów ją powtarzałem. W końcu mogłem ją przytulić, gdy zaczynała mi ulegać. Początkowo nieśmiało, lecz po chwili sama przejęła inicjatywę. Brutalność zamieniła w przyjemność. Spokojniejsza i rozluźniona objęła mnie. Już nie było to wbrew jej woli. Stało się to naszym wspólnym gestem. Odsunąłem się na chwilę, żeby nabrać powietrza. Oddychaliśmy ciężko, zmęczeni tą bitwą. Umarliśmy i odrodziliśmy się na nowo. Poluźniłem uścisk, lecz nie wykorzystała tego do ucieczki. Obserwowała mnie cała czerwona. To te same spojrzenie, którym kusiła mnie w łazience. Dotknąłem jej rozpalonego policzka, by zgarnąć kciukiem poprzyklejane do śladów łez kosmyki włosów. Wyrzuty sumienia doszły do mojego umysłu. Złość odeszła, pozostawiając wstyd tym, co jej uczyniłem.
- Przepraszam. – Wyszeptałem, spuszczając wzrok. – Możesz mnie za to uderzyć. – Zamrugała oczętami w niedowierzaniu.
- Naprawdę mogę? – Zapytała zezłoszczonym głosem, zamachując się otwartą dłonią. Przytaknąłem głową, po czym skuliłem się lekko, gdy jej ręka zbliżała się do mojej twarzy. Ech?! Spojrzałem na nią zaskoczony, kiedy zamiast liścia poczułem delikatne głaskanie. – Nie walne cię, bo coś mi uświadomiłeś. Złamię Kentinowi serce, ale nie mogę z nim być. – Od tej wypowiedzi poczułem jak wlewa się we mnie szczęście. Nie wierzę w jej słowa, czy to dzieje się naprawdę? Ale nie! Nie pozwolę jej zrobić pierwszego kroku. Nie tym razem. To moja rola.
- Su…
- Jednak to nie znaczy, że będę z tobą. – Przerwała mi, szokując mnie kompletnie. Wyrwała się z moich objęć, po czym wycierając twarz i poprawiając włosy, zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem. – Nie mogę ci tego wybaczyć. – Burknęła na odchodne. Ale kurna czego?! Tego, co zaszło przed chwilą? Nic nie kapuję.

PERSPEKTYWA SUCRETTE

Leżałam na łóżku rozmyślając nad wszystkim, co ostatnio zaszło w moim życiu. Kastiel, Kastiel i Kastiel. Wszystko krążyło wokół niego. Nie zmrużyłam oka przez całą noc, bo gdy je zamykam widzę twarz kogo? …Kastiela! Znów przejął kontrolę nad moimi myślami. Tego, co wczoraj mi zrobił zupełnie się po nim nie spodziewałam. W tym pocałunku czułam tyle desperacji. Czyżby on jednak naprawdę mnie kochał? Czyżby mu faktycznie zależało? Nie, nie, nie! Sucrette ogarnij się. On pewnie chce mnie tylko zaliczyć, tak jak zrobił to z Debrą. Jakoś nie przyuważyłam, żeby coś między nimi iskrzyło, więc pewnie była to tylko przygoda. Ze mną postąpił by tak samo. Dlatego nie mogę z nim być, nawet jeśli tego chcę. Nie wiem jak mam się przy nim zachować. Zrozumiałam, jak bardzo go kocham. I to jest właśnie najgorsze. Bo są tego następstwa. Przykryłam się cała kołdrą, gdy usłyszałam pukanie do pokoju.
- Sucrette nie idziesz do szkoły? – Pościel nie zakłóciła zatroskanego głosu mojej matki.
- Nie. – Burknęłam smętnie. Poczułam nagły ciężar na materacu i późniejsze głaskanie w okolicy ramienia.
- Dlaczego? Co się stało? – Nie chcę jej. Tej cholernej matczynej troski. Teraz marzę o tym, by być sama. Samiuteńka.
- Nic. Odejdź.
- Ale Sucrette…
- Proszę mamo. – Westchnęła bezsilnie, po czym zabrała swoje kilogramy. Wtuliłam się mocniej w poduszkę, która teraz była ostoją moich żali. Kocham ją za tą bezdźwięczność.

Ze snu wyrwało mnie tarmoszenie mojego przedramienia. Przetarłam wilgotne od śliny usta i podniosłam się do siadu, aby spostrzec uśmiech stojącej Iris.
- Co ty tu robisz? – Zapytałam szukając swojego telefonu.
- Martwiłam się. Wydarzyło się coś z tobą i Kasem? – Dopytała bez ogródek, siadając na krześle przy biurku. Wyciągnęłam z pod poduszki komórkę i ścisnęłam ją mocniej widząc godzinę popołudniową.
- Skąd to pytanie?
- Kastiela też dzisiaj nie było. Sucrette dość tego. Przestałam cię już rozumieć. O co chodzi z Kentinem? Czy ty przecież nie kochałaś Kastiela? Zresztą ze wzajemnością? Wyjaśnij mi to, bo się pogubiłam. Mów wszystko! Tu i teraz! Bo już nie mogę patrzeć na to wasze cierpienie. – Wydusiła z siebie twardo i ostro, co skutecznie mnie przełamało. Spuściłam głowę przygnębiona tym wszystkim.
- Kastiel przespał się z Debrą. Po tej imprezie u Lysa. Rozumiesz? Przeleciał inną, bo ja mu się nie dałam. Czy to miłość? On nic o niej nie wie… Nie mogę być z takim człowiekiem… - Zerknęłam kątem oka na Iris, która stała otępiała. Oczy rozszerzyły się w szoku tak samo jak usta. Złapała się za policzki.
- Kastiel… Z Debrą? To niemożliwe… Absolutnie… - Bełkotała sama w to nie wierząc. Pokręciła przecząco głową, następnie podeszła do mnie i przytuliła się mocno. – Sucrette to musi być jakieś nieporozumienie.
- Nie. Byłam tam. Próbowałam temu zapobiec, ale zastałam półnagą Debrę owiniętą w jego pościel. Sam brał prysznic, więc co to może oznaczać? – Wyjaśniłam czując jak do oczu napływają mi łzy.
- Ale może wyszedł z Demonem, a Debra to wykorzystała? Ona jest do tego zdolna. – Widać, że szuka jakiejś deski, której się złapie w oczyszczeniu Kastiela ze skazy.
- Pies był zamknięty w domu. Słyszałam jego szczekanie. – Opadła z sił, bo siadła drętwo na skraju mojego łóżka. Podrapała się po głowie, unikając mojego wzroku jak ognia. Chyba sama zawiodła się na kuzynie. – Już rozumiesz?
- Właśnie nie do końca. Widzisz Sucrette to, iż przespał się z Debrą nie musi mieć wpływu na twoje szczęście. Dobrze, zrobili to, ale czy on był jakoś zobowiązany do zachowania ci wierności? Kastiel to Kastiel, w gimnazjum miał pełno przelotnych dziewczyn i jakoś nigdy się tym nie przejmowałaś. Może po prostu daj mu szansę. Mimo tego, co się wydarzyło.
- Iris nie możesz uciekać do czasów gimnazjum. Teraz jest zupełnie inna sytuacja. On… W łazience Lysandra się do mnie dobierał, a gdy się go zapytałam, czy to dla niego coś znaczy to uciekł. Niby mnie jednak kochał, więc dlaczego po tym, co się między nami wydarzyło, poszedł do łóżka z inną? Tak będzie zawsze? Jeśli ja mu nie dam, to mnie zdradzi? Jak ja mam mu ufać? – Mój głos zaczął drżeć pod koniec przez wyciekające ze mnie łzy. Razem z tymi słowami wszystko do mnie dochodziło. Wszystkie obawy i bezsensowność mojego zakochania. Do Iris także coś dotarło, bo posmutniała.

- Przykro mi Sucrette. Naprawdę mi przykro. Czemu on musi być takim idiotą? – Zaczęła się trząść, więc objęłam ją ramieniem, mocząc jej rękaw. Życie jest trudne. Miłość jeszcze trudniejsza. Szczególnie ta pierwsza. Potrzeba wiele czasu, aby załagodzić jej działanie, a możliwe nawet, że nigdy się to nie uda. Taki mój parszywy los. Jestem skazana na ból.

Walentynkowy pocałunek

 „Kocie”,  rozległo  się ciche zawołanie,  odbijające się od kremowych ścian, nawołujące śpiące  puchate zwierzę. Wtulone w niepościelony kocyk, nastroszyło swe strzeliste uszy, okazując zainteresowanie. Po chwili podniosło swój łebek i spojrzało migdałowymi oczętami na źródło dźwięku. Swym sowim spojrzeniem objęło, wchodzącą przez otwarte na oścież drzwi, właścicielkę, która zmęczona ciężkim dniem w szkole, w końcu zaznała odrobinę uciechy widokiem przyjaciela. Odłożyła ciężką, czarną torbę obok dębowego biurka utrzymanego w wyjątkowej czystości, po czym podeszła do towarzysza, by czule się z nim przywitać. Pogłaskała kilkukrotnie mruczącego zwierzaka i wstała z chęcią przebrania się w „domowe ciuchy”. Zdjęła z siebie rozciągnięty, szary sweter mierzwiąc proste, kruczoczarne włosy. Poprawiła palcami równą grzywkę, przykrywającą łukowate brwi oraz nasunęła na nosek okulary, zsunięte przez gwałtowne spotkanie z materiałem. Biały podkoszulek schowała pod rozpinaną bluzę sportową, a spódnicę midi oraz grube rajstopy, noszone ze względu na zimową pogodę, zamieniła na długie spodnie, będące kompletem z górą. Westchnęła, zerkając na pękającą od książek torbę. Była pilną uczennicą, więc nie mogła zignorować desperackich krzyków „przejrzyj mnie”, wydawanych niemo przez stronnice wypełnione wiedzą. Obserwując kąt przy łukowatym oknie, zorientowała się, że na blacie pojawiło się coś, czego wcześniej nie było. Zaintrygowana zbliżyła się do czerwonego pudełka wielkości jej niewielkiej pięści. Odwiązała wściekle różową wstążkę i z wielką ostrożnością podniosła wieczko. W oczy rzuciła jej się zgięta karteczka, ukrywająca coś swoim papierowym ciałem. Przeczytała starannie napisaną treść, po czym zerknęła zdegustowana na czekoladkę w kształcie serduszka. Skwaśniała, odłożyła prezencik i zerknęła przez ramię na kota.
- Mama znów zostawia mi te cukrzycowe niespodzianki. Znaczy to, że jutro walentynki? Najbardziej żenujący wymysł człowieka, prawda tygrysie? – Uniosła kąciki pełnych, różowiutkich ust do góry, w mieszanym uśmiechu.

Ubrana w swoim niewyróżniającym stylu Edith, bo tak miała na imię owa dziewczyna, grzecznie zajęła swoje miejsce w ławce. Nie witała się z nikim, na nikogo nie patrzyła. Skupiona na swojej przestrzeni osobistej, zajęła się pilnym rozpakowaniem. Gdy wszystko starannie zostało ułożone na blacie, wyciągnęła jeszcze książkę autorstwa Agathy Christie i poprawiając druciaki na swoim małym, zadartym nosku wyemigrowała w przedstawiony w powieści świat. Nie zwracała uwagi na szalejące towarzystwo, ani na klasową księżniczkę, która ubrana w czerwone barwy rozdawała każdemu z klasy walentynkową czekoladkę. W zamyśle każdy miał dostać tabliczkę, jednakże nie znalazła się choćby jedna, przeznaczona dla Edith. Nie żeby dziewczynie było przykro z tego powodu. Te dwie osobistości nie przepadały za sobą w znacznym stopniu, okazując sobie niechęć na każdym kroku. Edith, zwana „kujonką”, rozsiewała aurę nieprzystępności, która odpychała od siebie ludzi. Twierdzili oni, że z taką osobą, lubującą się w literaturze i w nauce nie ma grama szaleństwa i „dobrej zabawy”. Nie wiedzieli, jak bardzo się mylą w tym aspekcie.
Gdy klasa wypełniła się uczniami i prawie każdy tarmosił lub zdążył już wyrzucić papierek po słodkości, padło imię, które mimowolnie przyciągnęło słuch ignorantki. Otóż zdziwiło ją, że ktoś raczył o niej wspomnieć.
- A dla Edith masz jedną? – Nie, to iż powiedziano o niej, było tak zadziwiające, ale sposób wymowy tej nazwy skrywającej czyjąś tożsamość. W pięknym męskim głosie nie było słychać ironii, pogardy czy innych negatywnych emocji, lecz samą troskę o koleżankę z klasy. Edith jednak nie odwróciła się, by zobaczyć, kto zamartwił się o jej podniebienie i przynależność do wspólnoty. Nie oderwała się od tekstu, a rozkojarzona musiała ponownie przeczytać zdanie, aby je zrozumieć i utrwalić.
- Nie daję czekoladek nieznajomym – odparła blondynka, chichocząc z poczucia zabłyśnięcia bystrością. Uniosła wyżej podbródek, żeby przywołać swoją fałszywą wyższość. Sama sobie ją wmawiała, ale taki już miała sposób na życie. Każdy ma swój, ona wierzyła, że została zrodzona w gwiazdach i sama marnie naśladuje ich blask. Szkoda, iż emanuje szarością tak jak każdy wokół niej.
- Amber tak się nie robi – upomniał ją dziewiętnastoletni chłopak, co jest zwodzące przez jego staroświecki ubiór sięgający ram epoki wiktoriańskiej. Odebrał swoją czekoladkę i łamiąc na pół, podszedł do zaczytanej Edith. Ostrożnie, nie chcąc ubrudzić bieli kartki, pozostawił słodkość, zwracając na siebie uwagę czytelniczki. Zerknęła na niego pytającym wzrokiem, na co on odpowiedział jej łagodnym uśmiechem. – Proszę Edith – odpowiedział, mrugając swymi dwukolorowymi oczami, w których tonęła właśnie oniemiała szatynka. Nie spodziewała się takiego gestu dobroci i chociaż mógł wydawać się drobny, dla niej był czymś wielkim. Pierwszy raz ktoś uświadomił jej, że nie jest tylko tłumem. Ma swoją historię, dzielącą teraz z tym miejscem i tą społecznością. Poczuła, jak ręce lekko jej drżą, a w podbrzuszu wiruje coś na kształt szczęścia. Nie rozumiała tego, dlaczego piecze ją twarz i co utkwiło jej w gardle, iż nie potrafi wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Coś musiało poplątać jej struny, może to początek choroby? Tak, trudnej do wyleczenia i bolesnej. Zawstydzona uciekła spojrzeniem w rozmazane litery. Teraz stawały się pogryzioną linią. W końcu ścisnęła mocniej dłonie na okładce, pozbierała w sobie siły i ignorując łomotanie w klatce piersiowej, szepnęła ciche: „Dziękuję”, które i tak nie trafiło do odbiorcy, bo ten był już daleko.

Za oknem trwała chłodna noc, kiedy w Edith zbudził się demon. Ludzie z klasy zupełnie źle ją oceniali. Nie wiedzieli jakie szaleństwo w sobie skrywa. Za maską porządnej, skromnej i potulnej pilnej uczennicy chowała swoją drugą postać. Jej czarne, sięgające ramion włosy zmieniły się w lśniące, czerwone loki, dotykające ud za sprawą peruki. Na twarzy pojawił się mocny makijaż. Ponętne wargi pokryły się barwą czerwonej szminki. Zielone tęczówki przeistoczyły się w czerń, dzięki kolorowym soczewkom oraz podkreślającym je mocnym smoky eyes. Obcisłe, czarne, lateksowe spodnie opinały jej kształtną pupę niczym druga skóra, a koronkowy gorset uwydatniał jej ponętny biust. Gdy Paryż zasypiał Edith zakładała skórzaną kurtkę, włosy chowała pod zielonym kaskiem i wsiadała na ukochaną Yamahę YZF-R1, żeby wziąć udział w nielegalnych wyścigach, w których zgarniała grubą forsę. I właśnie tam, w miejscu, gdzie ryk maszyn zakłócał ciszę nocną mknęła z zawrotną prędkością na zmierzenie się z naiwnymi możliwościami swoich rywali.

Wjeżdżając na oświetlony reflektorami motorów przyciągnęła zainteresowanie. Nie dało się ukryć, że była osobą poważaną i dzięki swoim wynikom oraz magnetycznym charakterem podbiła serca wielu amatorów adrenaliny. Stała się małym bożkiem, mającym swoich wiernych wielbicieli, więc tylko, gdy się zatrzymała, podbiegła do niej sfora fanów.
- Siema, siema Lady. – Przez tłum wybił się prekursor wydarzenia w swoim mafijnym garniturze oraz tęczowej fryzurce nawiązującej do parady równości, z której wielce kpi. Truchtał wokoło Edith w swoich pozłacanych bucikach, zagadując o skopanie dupy na torze jego wrogom. Jednak znudzona dziewczyna nawet nie słuchała. Jej wzrok podążył teraz za znajomą czupryną, wzbudzając jej zainteresowanie. Teraz jest inną kobietą. Odważną, pewną siebie i przyjmującą wyzwania z dziecinną łatwością, więc olewając piszczący tłum, z wypracowaną gracją ruszyła za obranym celem. Podeszła bliżej, niczym się nie przejmując. Zakradła się do chłopaka od tyłu. Kładąc mu dłoń na ramieniu, okrążyła go, by stanąć z nim twarzą w twarz. Przejechała palcem po jego podstawie żuchwy i wbiła swoje uwodzicielskie spojrzenie w jego zaskoczone dwukolorowe oczy.
- Dobry wieczór. – Uśmiechnęła się, przyciskając swój biust do jego łomoczącej klatki piersiowej. – Czy ktoś się tutaj nie zgubił? Hmm? – Zapytała głębokim tonem, kładąc akcent na ostatnie sylaby. Lysander oniemiał, pierwszy raz mając styczność z takim zachowaniem. Nie wiedział jak ma zareagować, bo jego dżentelmeńska strona nie pozwala mu na jakikolwiek wyraz nieuprzejmości okazany kobiecie, a z drugiej strony, rozsądek i moralność nakazywały mu w odpowiednich słowach upomnieć wulgarny byt zalotnicy.
- Jedyną osobą, która tutaj się zgubiła, to ty maleńka. – Uratował go niewyparzony język czerwonowłosego towarzysza, którego dopiero teraz spostrzegła Edith. Dziewczyna oderwała się na bezpieczną odległość od obiektu jej uwagi, by obrzucić wzrokiem od góry do dołu wysokiego cwaniaczka palącego papierosa. Od razu rozpoznała w nim Kastiela, szkolnego buntownika mającego wszystko w czterech literach. Prychnęła zdegustowana, krzyżując ręce w politowaniu dla kolejnego dzieciaka, nie wiedzącego co mówi.
- Widać, że to twój debiut w tym miejscu maleńki – burknęła, a chłopak zgrzytnął zębami, powoli poddając się prowokacji ze strony rozbawionej Edith.
- Tak mówisz, tymczasem myląc burdel z wyścigami. Tam szukaj frajera ze stówką.
- Kastiel nie mów tak do kobiety! – Warknął zdenerwowany Lysander. Edith popatrzyła po na obrońcę zauroczona, po czym wbiła mordercze spojrzenie w zadowolonego z siebie chamskiego rywala.
- Za nim ty wyciągniesz stówkę, ja już będę czekać na mecie. Co, wchodzisz czy uciekasz pod kołderkę? – Uniosła wyżej podbródek, bo wiedziała, że chłopak nie ma z nią szans. Ten wyścig jest z góry przesądzony, lecz mimo to Kastiel nie miał zamiaru się ugiąć. Był tam pierwszy raz, nie znał przeciwnika i tego, na co się zgodził wyciągając do niej rękę. Ludzie zauważając to zbiegli się, żeby przypadkiem niczego nie przegapić, a razem z nimi zjawił się roześmiany prekursor zapowiadający całą ustawkę. Edith uścisnęła dłoń, marszcząc brwi w myśli zgniecenia amatora w proch. Jego duma uleci, nim się zorientuje. Kastiel zabierając za sobą dopingujący tłum udał się w kierunku swojej maszyny.
- Co za idiota. – Usłyszała za sobą, więc odwróciła się, aby spojrzeć na zawiedzionego Lysandra. Uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, na co on tylko uchylił lekko usta w zdziwieniu.
- Wygram twoje serce. – Zbliżyła się do jego ucha i szepnęła cicho. – Trzymaj kciuki. – Po czym chuchnęła, sprawiając, że chłopak zrobił krok do tyłu w zaskoczeniu. Zakrył ręką czerwoną twarz, zawstydzony otwartym zainteresowaniem ze strony nieznajomej. Edith zaśmiała się tylko zauroczona i powędrowała stanąć do bitwy.

Gazowanie i dziki warkot silnika. Piski i owacje. Oślepiające światła reflektorów. Dłonie ścierające się do jedności z rwącą bestią pod sobą. Maszyna, która jest całkowicie uległa i zależna teraz stawała się nogami. Wprowadzała w prędkość, niemożliwą dla osiągnięcia dwunożną istotę, nawet jeśli była najszybsza na świecie. Rozmazany człowiek, wyznaczający start maratonu endorfiny. Cel jeden, meta! W tej chwili dla Edith nic nie miało znaczenia. Liczyła się tylko jej maszyna i kosmos, w który ją zabierze. Piękna kobieta trzymała w górze szmatę. Jedyny wyraźny punkt dla czarnych oczu Edith. Kraciasta bluzka falująca spokojnie na lekkim zimowym wietrze. Chłód omijał to miejsce, wygoniony przez nagromadzenie ciepłych ciał. Właścicielka prowizorycznej flagi uśmiechnęła się, po czym machnęła energicznie dając przyzwolenie do działania. Gaz i Edith ruszyła w swój świat. Dźwięk motoru w uszach, mały wyostrzony kawałek widoku przed nią. Wszystko za sobą, wszystko rozmyte pod wpływem niewyobrażalnej prędkości. I tylko skręt, prosto skręt, zawrót. I nim się spostrzegła, koniec. Z piskiem zatrzymała się w głośnych wiwatach. Odetchnęła, następnie wyprostowała się na swojej maszynie i zdjęła kask. Długie włosy opadły na jej pokryte gęsią skórką ramiona. Spojrzała na swojego rywala, który dopiero teraz dojechał. Nawet jej nie dosięgnął, trzymała go daleko w tyle. Wkurzony zszedł z motocykla. Kopnął w jego oponę i podszedł do zwyciężczyni.
- Masz swoją wygraną. – Warknął zezłoszczony, rzucając w jej kierunku czekoladką. Dziewczyna złapała ją z łatwością i uśmiechnęła się pod nosem, rozpoznając w słodkości podarunek od Amber, znienawidzonej księżniczki. – Lys spadamy stąd! – Rozkazał buntownik, stłamszony przez dogryzki maniaków wyścigów. Lysander zerknął ukradkiem na Edith, której to nie umknęło, po czym ruszył za kolegą. Edith odwinęła z papierka drobną nagrodę i spojrzała na oddalające się plecy.
- Hej Lysander! – Zawołała zbliżając się do niego, kiedy się zatrzymał i odwrócił. Przełamała czekoladkę na pół, nie spuszczając wzroku ze zdziwionego chłopaka. – Tym razem to ja się z tobą podzielę. – Mrugnęła do niego okiem i zanim on zdążył jakkolwiek zareagować, czy choćby przyswoić informację, Edith włożyła słodkość do ust. Złapała surdut Lysandra i pocałowała go ostrożnie, aby wsunąć mu do buzi czekoladkę. Odsunęła się od zdębiałego chłopaka. Uśmiechnęła się zadziornie i machając ręką na pożegnanie, wsiadła na swoją Yamahę. A gwiżdżące towarzystwo gratulowało Lysandrowi, który cały czerwony nadal czuł słodki smak i nie wiedział jeszcze, co się za nim kryje i w co został wplątany.


Autor postaci: Thinkerbell

13 lutego 2016

Sucrette & Lysander rozdział 13

Dotykająca problemów i kłótni.

Siedziałam w pokoju odrabiając zadania na jutrzejsze lekcje. Ciężko było mi się na nich skupić, bo w uszach grało mi nagranie otrzymane od Kastiela. Lysander ma prawdziwy talent. Jak on to robi, że jego głos tak ewoluuje podczas śpiewania? Jestem szczęśliwa, nie da się tego opisać. Poczułam czyjąś rękę na ramieniu, więc wyciągnęłam słuchawki i odwróciłam się spoglądając na uśmiech mojej siostry.
- Nie odpowiadałaś mi. – Wyjaśniła krótko powód dotknięcia.
- Sorki, słuchałam muzyki. – Odpowiedziałam rezolutnie, a ona uniosła jedną brew do góry w zdumieniu.
- Coś się stało pozytywnego? – Złapałam ją za ręce, przestraszając ją, gdyż zrobiła krok do tyłu.
- Odnalazłam go! Mojego muzyka! – Wrzasnęłam podekscytowana dzieląc się tym z moją weselszą siostrą.
- Naprawdę? Tak szybko? Kim on był? – Chyba sama do końca nie dowierzała.
- Moim chłopakiem. – Jej uśmiech zmienił się w prostą kreskę. Ogarnął ją niezły szok, rozszerzający oczy.
- Chłopakiem? Czekaj, ty…? – Kiwnęłam głową potwierdzająco. Wyrwała dłonie, by rzucić mi się na szyję. – Suśka gratuluje, czemu mi nic nie powiedziałaś? Szczęścia, kurczę! – Piszczała ucieszona moim własnym szczęściem. To się nazwa kochana siostra! Nagle odsunęła się i popatrzyła na mnie błagalnie. – Ejjj! Przedstaw mi go, proszę!
- Okej. Jeśli będzie miał trochę czasu to przyjdziemy jutro po szkole. Ale nie obiecuję. – Uśmiechnęłam się, a ta znów wróciła do swoich wrzasków ekscytacji, mocno mnie tuląc.

Schodząc do szatni przyuważyłam Lysandra w obecności Rozalii. Widok mogłabym rzec, że normalny, gdyby nie ich nienaturalnie poważne miny i bliskość, pozwalająca porozumiewać się szeptem. Serce zabiło mi niespokojnie, reagując dużo wcześniej niż mój umysł. Nie, Lysio i Roza nie są takimi osobami. Nie zraniliby mnie w ten sposób, prawda? Więc mój niepokój jest nie na miejscu. Zrobiłam niepewny krok w ich stronę, a oni zauważając mnie oderwali się od siebie z grobowymi minami. Jakby nie spodziewali się mnie.
- Cześć, czy coś się stało? – Zapytałam cicho, na co Rozalia odpowiedziała mi wesołym uśmieszkiem.
- Nie. – Odparła, podskakując do mnie i przytulając się na powitanie. Hmm… Chciałabym jej w to uwierzyć, ale ta atmosfera tajemnicy sprawia, że nie mogę jej zaufać. Także moja kobieca intuicja przeczuwa coś złego, coś co przede mną ukrywają. Kurczę. Jestem przewrażliwiona. Często mi się coś wydaje, lecz nigdy nie ma to potwierdzenia. Objęłam ją i pogłaskałam po plecach.
- Okej. Przyniosłaś mi może płytę? – Przypomniałam sobie o wczorajszej rozmowie na ten temat. Dziewczyna odsunęła się i w zawstydzeniu popatrzyła w dół.
- Wybacz, wyleciało mi z głowy. – Wyraziła skruchę. No nic, przecież nic strasznego się nie stało.
- Nie ma sprawy, przyniesiesz mi ją jutro? – Dopytałam zdeterminowana. Roza podrapała się po swoich lśniących włosach.
- Jeśli nie zapomnę. Dobra, muszę uciekać na lekcję. – Co? Od kiedy jej tak śpieszno? Normalnie nie mogę być spokojna. Uszczypnęła mój policzek, po czym uciekła na górę. Wodziłam wzrokiem za jej biegnącą posturą, bijąc się z myślami. Niczego nie rozumiem. Ona też się zmieniła… Zerknęłam na milczącego Lysandra.
- My też chodźmy, co? – Zmarszczyłam brwi zdziwiona jego brakiem czułości. Gdzie się podziało „witaj moja droga”? Nawet na mnie nie patrzył, bo jeśli by to robił, spostrzegłby, że wciąż jestem ubrana w kurtkę. Jeśli go gryzie moje poznanie prawdy, to przecież wczoraj już sobie to wyjaśniliśmy… No chyba, iż jest zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażam? Nie wiem, naprawdę. Im więcej pytań, tym bardziej staje się to zagmatwane. Denerwuje mnie to, nie lubię tego, ale czuję w sobie złość i zazdrość.
- Możesz już iść za swoją kochaną przyjaciółeczką, ja idę do szafki. Mam nadzieję, że pamiętasz, kto jest twoją dziewczyną. – Burknęłam nie do końca świadoma swoich własnych słów. Boże, co ja powiedziałam? Nie wierzę w siebie. Ale żenada, urządzać mu takie sceny. Postradałam już rozum. Nie chcę widzieć jego reakcji. Odwróciłam się na pięcie i chciałam udać się do kąta, by odpokutować za tą złośliwą uwagę, jednakże ku memu wielkiemu zaskoczeniu, chłopak przytulił mnie od tyłu, nie pozwalając na odejście. Trzymał mocno, jakbym miała się za chwilę rozpaść.
- Su źle to odebrałaś. – Oświadczył na drodze w stronę desperacji.
- Czyżby? To co miały znaczyć wasze szepty? Coś przede mną ukrywacie, prawda? – Słowa same wypełzały przez moje usta. Musi mi to naprawdę przeszkadzać, skoro czuję się na skraju zalania łzami. Jednak zamiast pokazać swój smutek, gram zezłoszczoną. Boję się, czuję lęk bycia nieważną.
- Nie, ale są pewne rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć. – Nawet nie próbował mnie okłamać. Przyznał się bez bicia, nie spodziewałam się, że aż tak mnie to zaboli.
- Puść mnie. Słyszysz? – Rozkazałam, lecz on tylko wzmocnił uścisk. – Jeśli się z kim jest, to raczej nie ma rzeczy, o której nie możesz mi powiedzieć. To nie ma sensu…
- Sucrette nie mów tak… - Wyłapałam rozpacz w głosie, ale sama czuję się zraniona i oszukiwana. Nie chcę doświadczać tych uczuć…
- Przykro mi.

Siedziałam w ławce przybita sprzeczką z Lysandrem. On sam wyglądał, jakby umarło mu ukochane zwierzątko. Trudno, nie obchodzi mnie to. Jestem egoistką i w tej chwili liczy się dla mnie moje własne złe samopoczucie. Nawet uśmiech siadającego obok Alexy’ego nie podniósł mnie na duchu.
- Co się stało Suśka? – Zmartwił się kładąc mi dłoń na ramię. Popatrzyłam na niego smutno, dokuczało mi przygnębienie, z którym nie potrafiłam do końca wytrzymać.
- Pokłóciłam się z Lysandrem. Znowu. – Oznajmiłam ponuro.
- To normalne w związku. O co poszło? – Zainteresował się, a ja nie chcąc tego trzymać w sobie, po prostu postanowiłam wyjawić mu to. Potrzebuję porady i skorzystam z jego chęci wysłuchania mnie.
- O jego tajemnice z Rozalią. Nie chce mi nic powiedzieć. – Zmarszczył brwi, następnie zalśnił, jakby odnalazł rozwiązanie i przybliżył się do mnie.
- Su zdradzę ci pewien sekret, ale nie możesz nikomu tego powtórzyć. – Uprzedził nim nachylił się do mojego ucha. Opowiedział mi jakieś śmieszne wydarzenie z dzieciństwa, mało ważny detal, lecz nie mogłam powstrzymać rozbawionego chichotu. Odsunął się lekko czerwony i popatrzył na mnie z wykrzywionymi ustami w zawstydzeniu. - Powiesz o tym Lysandrze? – Dopytał, by wybadać bezpieczeństwo powierzonej mi historii.
- Nie, no co ty. – Utwierdziłam go w moim milczeniu, machając obronnie otwartymi dłońmi. Ten uśmiechnął się, jak nauczyciel pod koniec udanej lekcji.
- No właśnie. Rozumiesz już? Są rzeczy, o których nie może ci powiedzieć, mimo że jesteś jego dziewczyną. – Faktycznie doszło to do mnie. Nie mogę zapomnieć o tym, iż między Rozalią, a Lysandrem istniała przyjacielska relacja już zanim wkroczyłam w jego życie. I skoro wybrał mnie, mając ją u swego boku to nie mam się czym przejmować. Ach te pochopne serce, namieszało mi w głowie i odebrało trzeźwe patrzenie na rzeczywistość. Zrobiło mi się dużo lepiej, łatwiej.
- Dzięki Alexy. Teraz już kumam. – W końcu mogłam odpowiedzieć mu szczerym uśmiechem. Muszę przeprosić Lysa, bo to ja zawiniłam.

10 lutego 2016

Sucrette & Kastiel part XVII

PERSPEKTYWA SUCRETTE

Odprowadziłam Kentina do drzwi. Odwiedził mnie dzisiaj w domu, bo po akcji pod szkołą z Kastielem odechciało mi się gdziekolwiek wychodzić. Moja matka bardzo go polubiła, a że z natury jest wścibską i upierdliwą osobą, to musiała zakłócać nasz spokój. Ach czasem to mi za nią wstyd, dobrze, że Ken jest wyrozumiały i cierpliwy. Cieszę się z tego powodu.
- Dziękuję za mile spędzony czas. – Odparł zakładając na siebie kurtkę.
- Do jutra. – Uśmiechnęłam się, na co odpowiedział mi tym samym. Po chwili powoli się nachylił, by cmoknąć mój policzek w akcie subtelnej czułości.
- Na razie. – Oznajmił radosny, po czym wyszedł. Kurczę… Powinnam coś poczuć, prawda? Jakąś ekscytację, natężenie ciepła, motylki w brzuchu, cokolwiek świadczącego o przejęciu się pocałunkiem. Tym czasem doświadczam tylko chłodu i pustki, po śladach Kastiela na moim ciele. Te blizny są otwarte. Wciąż doskwiera mi tęsknota, której tak bardzo pragnę się wyzbyć. Nie chcę go znać, nienawidzę tego, co ze mną zrobił. Nie mogę mu wybaczyć, nigdy to nie nastąpi, co jest grzechem, ponieważ czy Bóg nie uczył nas przebaczania? Powędrowałam do pokoju, aby zamknąć się w sobie. To wszystko mnie przerasta. Usiadłam na łóżku, ściskając swoje dłonie. Wtem rozległo się pukanie. Po krótkim „proszę” do środka zawitała moja uśmiechnięta rodzicielka. Pytając o moje samopoczucie, zajęła miejsce obok, jak w dzieciństwie, gdy chciała ucałować mnie do snu.
- To twój chłopak? – Zapytała troskliwie. No tak, wychodzi jej ciekawski charakterek. Ale usprawiedliwia ją fakt, że prawie każda matka przejmuje się takimi rzeczami. Zniżyłam wzrok jakoś zawstydzona. Nigdy nie rozmawiałyśmy na te tematy, więc to dla mnie nowość.
- Tak. – Rzekłam krótko.
- A co z Kastielkiem? – Wbiłam w nią wrogie spojrzenie. Naciągnęłam palcem wskazującym dolną powiekę w wymownym geście.
- On jest przeszłością. Przecież nigdy nie traktowałaś go poważnie jako kandydata na mojego ukochanego. – Wygarnęłam z słyszalnymi wyrzutami w głosie. Skrzyżowałam ręce, gdy mama zaczęła gładzić moje włosy, chcąc najwyraźniej odegnać ode mnie negatywne emocje.
- Su coś ci zdradzę. Jako matka jestem bardzo zadowolona z twojego wyboru. Kentin jest porządnym chłopakiem, wiem, iż starałaby się, by cię nigdy nie zranić. Jest miły i potulny, bezproblemowy, lecz… Jako kobieta wolałabym Kastiela. – Nie! Czy ona ma świadomość, jak mnie to rani? Dobrze o tym wiem, Kas jest jedyny w swoim rodzaju, nikogo nie będę już kochać, jak jego, jednak to nie może zatrzymać mnie w nieszczęściu. Chcę odnaleźć szczęście, którego nie dostrzegam przy jego boku. Pewnie zapłacę za to wieloma łzami, ale warto, by osiągnąć wolność. Wszyscy o nią walczymy, nawet jeśli jest niemożliwa do zdobycia. – No, ale cieszę się twoim szczęściem słonko. – Posłała mu uśmiech, nim zamknęła za sobą drzwi. Załamana opadłam twarzą w poduszkę. Mam dość. Użalanie się nad sobą, przerwały mi wibracje telefonu na komodzie. Siłą rzeczy sięgnęłam po niego. Nowa wiadomość? Że jak? To chyby pomyłka. Z niespokojnym waleniem w klatce piersiowej przeczytałam już któryś raz z kolei krótką treść, której dawno nie otrzymałam. Było to niegdyś tradycyjne „dobranoc” od Kastiela. Z pewnością się pomylił…

Weszłam do klasy szukając wzrokiem przyjaciółki. Stanęłam jak wryta, zastanawiając się, czy dalej nie śnię. Uszczypnęłam się, lecz niewielki ból uświadomił mi o tej szokującej jawie. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu Iris stała razem z Kastielem. No, można byłoby rzec, i co z tego, skoro jesteśmy w tej samej klasie, a oni jakby nie patrzeć są rodziną, jednakże między nimi powróciła ta zaginiona relacja zażyłości. Zawzięcie ze sobą rozmawiali, nie zwracając uwagi na otoczenie. Ech. Nie chcąc mieć nic wspólnego z tym dupkiem powędrowałam w stronę ławki. Najspokojniej w świecie usiadłam i zaczęłam się rozpakowywać. Starałam się nie rozmyślać za dużo o tym, gdyż to właśnie myślenie wprowadza nas w obłęd.
- Cześć Su. – Wdarł się we mnie przemile sztuczny głos. Czy mnie uszy nie mylą? Niepewnie zerknęłam na przyklejony obleśnie nienaturalny uśmiech Kastiela. Zaczął ćwiczyć do zawodu klauna, czy co? Posłałam mu zdegustowaną minę, po czym przeniosłam uwagę na wyciąganie telefonu z kieszeni. Widać, chyba za mało wyraziłam swoją niechęć do niego, bo jakby nigdy nic zajął miejsce obok mnie. Jaja sobie ze mnie robi? A może się dzisiaj czegoś naćpał?
- Zjeżdżaj mi stąd. Tutaj siedzi Iris. – Warknęłam złowrogo. Na jaw wychodzi mój żal do niego, za wszystko, co mi wyrządził. Za tą całą wodę, która wypłynęła ze mnie w postaci łez. Okropnie się czułam z tą całą nienawiścią w sobie, jednak nie mam zamiaru dopuścić do przejęcia nade mną kontroli przez miłość. Chcę o niej zapomnieć.
- Iris wyjątkowo mi ustąpiła. – Ruda zdrajczyni. Zmierzyłam jej kulejące się pod presją plecy. Nie chcę z nim siedzieć, nigdy w życiu. Wrzuciłam wszystkie rzeczy do plecaka. Zamierzyłam się do wstania, lecz on zatrzymał moją dłoń pokrywając ją swoim ciepłem.
- Zaczekaj chwilę… - Powiedział poważnie, uważnie mi się przyglądając, aż poczułam się nieswojo. Wyciągnął rękę. Przestraszona przymknęłam mocno oczy, jednak nie poczułam na sobie niczego brutalnego. Jedynie w kąciku ust doświadczyłam delikatnego skrobania. Spojrzałam jednym okiem na jego skupienie. Co to za wyraz? Mam wrażenie, jakbym widziała go takiego po raz pierwszy. Czy to dlatego, że staliśmy się dla siebie nieznajomymi? Ponownie będziemy się siebie wzajemnie uczyć? O nie, nie! Sucrette zejdź na ziemię. Zdenerwowana uderzyłam jego męskie łapsko.
- Co ty robisz? – Burknęłam odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Miałaś zaschniętą pastę do zębów. – Odparł niewinnie… Czemu mi nie odpyskował? Czemu robi taką „niezboczoną” minę? Wkurza mnie tym jeszcze bardziej. Wstałam szybko i odeszłam w kierunku Iris. Cały czas zastanawiałam się, czy się nie odwrócić, bo śledzący mnie wzrok doprowadzał mnie do białej gorączki.

Ten dzień jest jakiś porąbany. Narzekałam w myślach obserwując uporczywość Kastiela w przebywaniu w mojej obecności. Szwenda się za mną, jak piesek, wciąż szukając okazji do chociażby najkrótszej wymiany zdań. Nie był sobą, grał kogoś zupełnie innego, a to, mu zdecydowanie nie pasowało. Gdzie jego specyficzny charakterek? Przez tą potulność stał się nijaki. Wyprany. Zaczęło mi go być już po prostu żal. Myślałam, że dawałam mu jednoznacznie do zrozumienia, iż nie chcę z nim utrzymywać kontaktu, lecz jego siedzenie naprzeciwko z Lysiem i ciągłe uśmiechanie się do mnie prowokowało do zbrodni. Kurde! Powiem mu to ostatni raz, głośno i wyraźnie. Jak na igłach podeszłam do niego i bez żadnego owijania w bawełnę rzuciłam suche i przykre:
- Odwal się ode mnie. Nie chcę się już z tobą przyjaźnić. – Mrugnął oczętami jak zaskoczona panienka. Lysander bardziej się tym przejął niż on, bo spuścił smutno głowę.
- Ja z tobą także. – Odparł spokojnym tonem, jakby wyzbyty z emocji. Nie podoba mi się to, staje się to trudniejsze. Skoro nie chce, to co on wyrabia? Ach, nie chcę pytać. Nie chcę nic wiedzieć. – Tym razem chcę czegoś więcej. – Co? Dlaczego on to mówi? I to z takim wyrazem twarzy. Przecież nie chciałam wiedzieć. Nawet nie wygląda, żeby żartował… Czemu? Zabolało mnie w środku, piekło sumienie i wyobrażenie jego z Debrą… Nie mogę. Takie nasze przeznaczenie? Nie bycie razem? Teraz, gdy stał się na wyciągnięcie ręki, nie potrafię po niego sięgnąć. Muszę go zrazić do siebie, pokazać, że jest mi obojętny. Skoro i tak w tym tkwi… Muszę uświadomić i jemu, i sobie, iż nasze wspólne szczęście przepadło wraz z jego zapomnieniem się z Debrą… To był gwóźdź do trumny mojego marzenia o związku z nim.

- Porozmawiamy o tym po lekcjach? – Splotłam z tyłu ręce, widząc jego radość. Skazuję go na cierpienie, ale czy moje rozumowanie jest słuszne? Nie może mnie kochać, tylko mu się to wydaje. Dla niego to zauroczenie, a może nawet chęć zaciągnięcia mnie do łóżka. Kto wie, jedynie żyję w przekonaniu, iż to nie jest miłość i przez to, co zamierzam mu pokazać zrozumie to i zrezygnuje.