30 sierpnia 2016

Pięść i rozum - odcinek 12

Stałam w ringu przeznaczonym do treningu, naprzeciwko mojego kolegi po fachu, który z rozkazu mojego ojca przygotowywał mnie do starć. Że akurat to z nim miałam ćwiczyć, gorzej trafić nie mogłam. On mnie nie cierpiał i nie krył się z tym. Mogłabym się na to uskarżać, ale poniekąd to jego chyba jedyna dobra cecha. Bycie szczerym ze sobą i innymi. Nie zmuszał się do udawania przyjaciela i nie szukał ich na siłę. Był sobą, nie przejmował się opinią, czy akceptacją ze strony naszego etykietowego społeczeństwa.
- No dalej! Wal! – Krzyczał, aby mnie zmotywować do działania, gdyż najwyraźniej chciał mieć nasz sparing jak najszybciej za sobą. Wystawił przed siebie rękawice, oczekując mojego ataku. Ścisnęłam mocniej zęby, napięłam się i uderzyłam prosto, a on nawet nie drgnął. – Co to ma być za cios? I za postawa? Kpisz sobie ze mnie? – Prychał wkurzony. Sama się sobie dziwiłam. Nie miałam pasji, brakowało mi werwy i energii. Wciąż przeżywałam sytuację z Natanielem, przez co nie mogłam się skupić. Byłam znokautowana psychicznie, pragnęłam się tylko położyć i patrzeć bezczynnie w sufit, użalając się nad swoją nieszczęśliwą miłością. Jeszcze widok tych brązowych oczu Max’a, przepełnionych wyższością i zdenerwowaniem doprowadzał mnie do wewnętrznej rozpaczy. Kiedyś skopanie mu tyłka było moim celem, lecz w tamtym momencie zamiast mu porządnie przywalić w ten pyskaty ryj to chciałam uciec i zakopać się w pościeli.
- Zamieńmy się. Ja będę agresorem. Broń się! – Krzyknął, a ja niby przygotowałam się do obrony. Uniosłam ręce w górę i pierwszy raz poczułam ogromny ciężar rękawic bokserskich. Jak normalna, krucha dziewczyna mogła nimi walczyć? Sucrette nie dałaby nawet rady ich podnieść. Znów uderzyła mnie jej perfekcyjność i delikatność, której tak bardzo zaczęłam jej zazdrościć. Nie miałam z nią szans, Nataniel… Umilkłam, kiedy znienacka dostałam w twarz, prawie lądując na ziemi. Prawie, bo opadłam na kolana… Upokorzona…
- Żyjesz?! Jesteś dzisiaj beznadziejna! – Krzyknął Max, schylając się do mnie. Opuściłam jeszcze niżej głowę, czując w ustach smak krwi. Przejechałam językiem po linii zębów, sprawdzając czy ostały na swoim miejscu. – Gdzie ty kurwa jesteś myślami?! Dobrze, że się poniekąd pohamowałem. – Powróciłam na równe nogi, zdjęłam rękawice i pomasowałam obolały policzek. Spojrzałam na niego, a wtedy jego wyraz twarzy z zdenerwowanego, jakby złagodniał odrobinę.
- W końcu miałeś szansę pokazać mi, jak bardzo mnie nienawidzisz. Nie musiałeś się hamować. – Powiedziałam, posyłając mu uśmiech. Niewymuszony i pierwszy, odkąd się poznaliśmy. Zaskoczył go ten widok, co zdradziły jego rozszerzające się powieki, rozwarte usta i rumieńce? Z tym ostatnim nie byłam pewna, acz nie zmieniało to faktu, iż byłam mu wdzięczna, gdyż to uderzenie ściągnęło mnie na powierzchnię ziemi. Wszystkie moje troski odeszły, pozostawiając po sobie chęć czucia adrenaliny, ponieważ to ona działała na mnie jak alkohol. Pozwalała zapomnieć. Z powrotem przygotowałam się do treningu, tym razem całym sercem, duszą, umysłem. Nie liczyło się nic. – To teraz zabawimy się na poważnie! – Zmarszczyłam brwi, skacząc z nogi na nogę, nabierając w ten sposób w sobie siły, żeby po chwili zaatakować z pasją, nieprzewidywalnie i szybko, tak że oddech rywala przyśpieszał, a jego refleks z trudem mnie doganiał.

Wyszłam z siłowni roześmiana w towarzystwie zmęczonego Max’a. Ten wspólny trening nieco nas zbliżył, zdobyliśmy wobec siebie szacunek. Postanowiłam odprowadzić go do furtki, bo nasza dyskusja na temat Rocky’ego Balboa była nadzwyczaj żwawa. Oczywiście, jak to bokserzy, okazało się, że mamy wspólną pasję i gusta. Tego mi było potrzeba, kogoś kto podzieli moje hobby oraz mnie w pełni zrozumie.
- No to co, jesteśmy umówieni na maraton filmowy? – Zapytał, kiedy doszliśmy do płotu, a pora tego dnia nakazywała nam się rozstać, chcąc czy nie chcąc. Nie spodziewałam się, że moglibyśmy się kiedykolwiek zaprzyjaźnić, tym bardziej, iż kilka godzin wcześniej bez zmrużenia oka zaoferował mi prawego sierpowego.
- Pewnie. – Przytaknęłam, mimowolnie się uśmiechając. Chłopak wyciągnął w moim kierunku dłoń, na co przymknęłam oczy i napięłam się, nie mogąc wyczuć jego intencji. Jednakże, gdy poczułam subtelne łaskotanie na obolałym policzku, uchyliłam powieki zaskoczona. Stał przede mną, wpatrując się w moje zielone tęczówki i ostrożnie mnie głaszcząc, jak zranione dziecko… Nie… W tym było coś więcej, ta pieszczota nie wydawała mi się taka niewinna.
- Przepraszam za to. Wiesz, to nie tak, że cię nienawidzę. – Oznajmił łagodnym tonem, rozsiewając wokół dziwną atmosferę. – Roxano zawsze cię podziwiałem, a twoja aura nieprzystępności denerwowała mnie, dlatego byłem taki nieprzyjemny. Chciałem w ten sposób ukryć moją słabość wobec ciebie. – Jego dłoń wsunęła się pod moje włosy, zatrzymując się tam. Od jego dotyku zrobiło mi się gorąco w brzuchu, czego nie mogłam w żaden racjonalny sposób wyjaśnić...
- Eh. Nie za bardzo rozumiem. – Wydukałam zupełnie nie orientując się w tej sytuacji. Widziałam takie rzeczy w filmach romantycznych, jednak mój rozsądek cały czas temu zaprzeczał, cokolwiek to było. Wolałam się nad tym nie zastanawiać głębiej. To dziwne. Zdecydowanie!
- Roxano… - Nie! Nie mów do mnie pełnym imieniem, to mnie przeraża! No i dlaczego on zaczął się nachylać?! – ... Próbuję ci powiedzieć, że… - Jego usta były coraz bliżej moich, Boże, moje ciało zesztywniało, straciłam nad nim kontrolę. Niech ktoś to przerwie, błagam! Nie chciałam tego doświadczyć, nie byłam na to przygotowana. Ja dalej kocham Nata… I w tym momencie usłyszeliśmy głośne chrząknięcie, więc oderwaliśmy się od siebie, aby ujrzeć po drugiej stronie furtki Nataniela, oświetlonego uliczną lampą. To cud!
- Przepraszam, iż wam przeszkadzam, ale Roxano musimy pilnie porozmawiać. – Powiedział do mnie, jednocześnie nie spuszczając badawczego wzroku z Max’a, który odsunął się ode mnie od razu.
- W takim razie dokończymy to innym razem, dobranoc Roxi. – Chciał już odejść, ale zatrzymał się, jakby sobie coś przypomniał. – Dasz mi swój numer telefonu, żebyśmy mogli się dogadać, co do daty naszego maratonu? – Zapytał, uśmiechając się do mnie ciepło.
- Jasne. – Odparłam, biorąc od niego komórkę i wpisując się. Kątem oka dostrzegłam, jak Nataniel zaciska szczękę.

Szczerze? To zupełnie nie spodziewałam się odwiedzin Nataniela w moim pokoju, bo tam go oczywiście zaprosiłam, nie chcąc stać na dworze. Zajął miejsce na krześle przy biurku i bez słowa rozglądał się dookoła. Miałam nadzieję, że plakaty znanych bokserów i surowość pomieszczenia, nie odstraszą go za bardzo.
- Kto to był? – Zapytał w końcu, przerywając duszącą ciszę.
- Mmm właściwie to nie wiem. Kolegą? – Sama, sobie zadałam to pytanie, bo aż tak głupia nie jestem, żeby nie rozszyfrować tego, co Max próbował zrobić. I dalej mnie to szokuje…
- Aha. Chyba macie się ku sobie. – Coś ukuło mnie w klatce piersiowej.
- Powiesz, co cię do mnie sprowadza? Znowu chcesz mnie ochrzanić?
- Nie. Przeprosić. – Umilkłam, czekając na ciąg dalszy. Popatrzył na mnie skruszony i podrapał się nerwowo po karku. – Naprawdę cię przepraszam, za to, że jestem takim debilem. Nie chciałem cię wystawić, jednak miałem małe problemy w domu i nie mogłem wyjść, a ojciec zabrał mi telefon. Nie wiem dlaczego na ciebie dzisiaj naskoczyłem, chyba się na tobie wyżyłem… Ostatnio… U mnie… - Ucinał, jakby nie potrafił się przełamać do wyjaśnień. Westchnął ciężko, co mnie zaniepokoiło. Dopiero wtedy dostrzegłam jego lekko podpuchnięte oczy, będące z pewnością efektem jakiś zmartwień.
- Coś się dzieje w twoim życiu nie dobrego? – Dopytałam ostrożnie, a on schował usta i nos w dłoniach, wciąż wpatrując się w moje oczy. Wahał się nad czymś, to widać. – Chcesz o tym pogadać? Może ci jakoś pomogę. – Oferowałam się, zatroskana.
-Gniewasz się dalej na mnie? – Zmienił temat. Ukrywał coś, lecz nie mogłam na siłę tego z niego wyciągać. Czy byłam na niego zła? Nie. Bardziej przybita jego relacją z Sucrette. Opuściłam nieco spojrzenie, nie wytrzymywałam patrzenia w jego źrenice.
- Przecież przeprosiłeś. – Oznajmiłam cicho.
- Przyjdziesz jutro do szkoły?
- Nie. Odpuszczę ją sobie dopóki nie skończy się sezon. – Nagle on wstał, podszedł do mnie i przykucnął przede mną. Złapał mnie za dłonie i przycisnął je sobie do klatki piersiowej. Woooo! Motyle w brzuchu zerwały się, a ich szarże rozgrzały mnie do czerwoności.
- Nie opuszczaj mnie. Potrzebuję cię. Szkoła bez ciebie jest dla mnie przerażająca, pusta. Tylko gdy mam świadomość, że jesteś blisko to potrafię coś zdziałać. Dzisiejszy dzień był na to dowodem. Jak uciekłaś, wszystko się załamało. Nie mogłem się na niczym skupić, oprócz na myśli o tobie. – No i jak ja miałam to odebrać? Czy to sen? Jeśli tak, to nie chciałam się budzić!

5 sierpnia 2016

Pięść i rozum - odcinek 11

Siedziałam na ławeczce w siłowni. Miejsce to pustoszało z każdą kolejną minutą przez wzgląd na jej nadchodzące zamknięcie. Tak, było późno. Co potwierdzało jodowe światło rzucane z lamp na suficie. W jednej ręce trzymałam na sznurkach moje rękawice, w drugiej telefon przy uchu. Piąty raz dzwoniłam do Nataniela i piąty raz nie odebrał. Nie chciałam dopuszczać do siebie negatywnych myśli. Przecież nie mógł mnie wystawić, chciał poznać mój świat. Miałam opory, ale w końcu przełamałam się do podzielenia z nim tym, co było dla mnie ważne. Ukuło mnie w klatce piersiowej, kiedy przez umysł przeszło mi wyobrażenie Nataniela z Sucrette… On był porządnym chłopakiem, nie mógł pójść z kimś tak łatwo do łóżka, prawda? Pff… Prychnęłam, odtrącając od siebie moje głupie wymysły. Parodyjne było moje zachowanie, bo wciąż wierzyłam, że on przybędzie z czerwonymi rumieńcami i z desperackimi przeprosinami. Westchnęłam spoglądając na mojego ojca, który ściągając swe krzaczaste brwi podszedł do mnie z grymasem.
- Roxano, czemu się obijasz? Za niecałe cztery dni masz pierwszy pojedynek, a ty co? Siedzisz i wzdychasz. – Zaczął marudzić.
- Umówiłam się z kimś na wspólny trening. Czekam na niego. – Przyznałam smutno, zerkając na wyświetlacz telefonu.
- Te młoda! Nie marnuj czasu. Masz się skupić na sobie i na treningu, jasne? – Ta strona mojego taty mnie denerwowała. Liczył się dla niego boks i moje sukcesy. Wspierał mnie w mojej pasji, lecz robił to zbyt natarczywie. Ponownie westchnęłam, a on usiadł obok mnie. – Co jest młoda? Gdzie twoja werwa?
- Tato nie zrozumiesz serca kobiety. – Odparłam odstawiając trzymane przedmioty na kolana i w następstwie chowając w dłoniach przybitą twarz. Jednak moja uwaga została na chwilę przyciągnięta przez ojca, gdy lekko odbił się od mojego ramienia.
- Wiesz, nie chcę sprawiać ci przykrości, jednak ta osoba, z którą niby miałaś spędzić czas chyba nie zdąży już. – Powiedział, starając się ułożyć to zdanie tak, żeby jak najmniej mnie zabolało. A mimo to, i tak poczułam się zraniona. Przetarłam palcami zamknięte oczy. Tata objął mnie swym wielkim łapskiem i przyciągnął do swojego boku, niejako mnie przytulając. – Roxi nie załamuj się przez gówniarzy, w tym wieku są oni beznadziejni. Uwierz, mówię z własnego doświadczenia. Skoro nie przyszedł i nie dał o tym znać, to się nie pojawi. Masz mu za to sprać mordę, okej? – Rozwiązania mężczyzn… Najlepiej obić komuś ryj. Ech…

Zdołowana wyszłam z sali, bo podobno ktoś czekał na mnie na podjeździe mojego domu. Gdzieś w głębi duszy miałam cień nadziei, że tą osobą okaże się Nataniel, ale dostrzegając czarny samochód lśniący w stłumionym świetle ulicznej lampy i przy niej mięśniaka w obcisłej bokserce poczułam się kolejny raz zawiedziona realnością. Zatrzymałam się na moment, obawiając się, iż to znowu spotkanie z natrętnymi maniakami układów, jednak kiedy tylna szyba zsunęła się, żeby pozwolić wyjrzeć przez siebie znajomej twarzy nie jako odetchnęłam z ulgą. Podeszłam bliżej, a ochroniarz napiął się.
- Spokojnie Grys. – Uspokoiła swojego obrońcę anielskim tonem Lady. Tak, oto odwiedziła mnie moja „ukochana” rywalka. Zawsze przyjeżdżała przed rozpoczęciem sezonu. Stało się to naszą małą tradycją, aż dziw, iż wypadło mi to z głowy i przez chwilę byłam zaskoczona. To przez te wszystkie zmartwienia…
- Dobry wieczór Lady. – Oznajmiłam niby przyjacielsko, ale z nutką jadu w głosie. Dziewczyna obejrzała mnie od stóp po czubek głowy i prychnęła kpiąco.
- Zazwyczaj jesteś w lepszej formie, Roxet. – Oczywiście. Jej bystrym, błękitnym oczom nigdy nic nie umyka. Każda moja słabość, zła kondycja, gorsze samopoczucie dostrzegała i wykorzystywała w walce. Chociaż zazwyczaj spotykamy się dopiero w półfinale. No i zwykle kończy się wygraną na jej konto.
- Nie martw się, to tylko pozory. – Skłamałam. Kącik ust dziewczyny uciekł do góry, gdyż na pewno nie nabrała się na moje amatorskie kłamstwo. Po chwili zniżyła wzrok.
- Z tego co wiem, twoim pierwszym przeciwnikiem jest Blackberry. Ostatnim razem to ja miałam przyjemność zmieść ją z powierzchni ringu, ale mimo to mam do ciebie koleżeńską prośbę i równocześnie ostrzeżenie. – Zmarszczyłam brwi, kiedy spojrzała mi prosto w oczy z błyszczącą determinacją. – Znokautuj ją. – Pogłaskała swój policzek, jakby coś sobie przypomniała.
- Dlaczego niby? – Dopytałam, chcąc wyłapać jakiś podstęp.
- Przekonasz się sama. – Odparła tajemniczo. – No. Życzę powodzenia. – Pomachała do swojego obrońcy, po czym zasunęła okno i odjechała, pozostawiając mnie z kolejną dawką niepewności. Powoli odnosiłam wrażenie, że moja głowa stawała się coraz trudniejsza do utrzymania przez przemęczony, spięty kark.

Tej nocy nie spałam zbyt dobrze o czym pewnie świadczyło moje zaspanie do szkoły. Świetnie. Nawet trening przegapiłam przez moje wyjątkowe problemy ze wstaniem. Usiadłam bezdźwięcznie w ławce i przetarłam dłonią połowę mojej zmęczonej twarzy. Powieki szczypały i praktycznie same się zamykały, więc kwestią czasu było, kiedy zasnę na lekcji. Do tego myśli wciąż nie dawały mi spokoju. Okropnie męczyły moją świadomość, co było kolejnym powodem do urwania się z szkoły i pójścia spać, no bo wtedy wszystkie troski ode mnie uciekały. Oparłam łokieć o blat biurka, a otwartą dłoń potraktowałam jako miękką poduszkę. Zamknęłam na dosłownie chwilkę oczy, pozwalając mojemu ciału się rozluźnić. Och. Tak mi dobrze w tym stanie przysypiania.
- Siema Roxi! – Usłyszałam okropny wrzask przy uchu i uderzenie w plecy. Jak oparzona oprzytomniałam i spojrzałam na nieprzyjemny budzik.
- Kastiel! Postraszyło cię?! – krzyknęłam wkurzona. Wiedziałam, że nie traktował mnie jak dziewczynę, ale czasem mógłby być bardziej delikatniejszy. Przynajmniej w niektórych sytuacjach.
- No co? Cieszę się na widok przyjaciółki. Myślałem, że na wagary poszłaś. – Uśmiechnął się szeroko, udając głupka. Westchnęłam, łapiąc się palcami o zmarszczone czoło. Usiadł obok i szturchnął mnie w ramię. – Ejj co jest? – Zapytał chyba zmartwiony, na co ponownie wypuściłam nadmiar nagromadzonego powietrza.
- Nic. – Burknęłam. Nie miałam ochoty na rozmowę.
- Chodzi o sezon, a może… Potwierdziło się to co ci mówiłem o szmatanielu? – To pytanie było dość odważnym posunięciem z jego strony, zważywszy na mój niezbyt przyjacielski nastrój. Jednak postanowiłam nie dać po sobie poznać, iż po części trafił w sedno.
- Możesz dać mi spokój? Proszę? – Popatrzyłam na niego błagalnie. Pomachał bezbronnie dłońmi.
- Dobra, dobra. – Mruknął z grymasem na ustach, następnie zebrał się i poszedł w stronę Iris, strzelając palcem w jej potylicę. Szkoda, że musiała stać przy drzwiach, bo niechcąco linia mojego wzroku złączyła się z oczami Nataniela, kiedy wchodził do klasy z uśmiechem u boku Malanii. Od razu uciekłam spojrzeniem w dół. Nie chciałam się do tego przyznać przed samą sobą, ale byłam na niego okropnie zła. Aczkolwiek on najwyraźniej nie miał pojęcia, że w jakimś stopniu mnie skrzywdził, gdyż podszedł do mnie, jak nigdy nic i zastukał w blat, zwracając na siebie moją uwagę.
- Cześć. Czemu nie było cię na pierwszej lekcji? Wiesz, że masz przechlapane u nauczycieli, nie powinnaś ich lekceważyć i tak zaniedbywać szkołę… – Zaczął prawić mi morały, a ja czułam się przez to jeszcze gorzej. Doskonale wiedziałam, iż nie byłam perfekcyjną dziewczyną, tak jak jego typ. Niestety bycie prymuską nie leżało w mojej naturze, szkoda, że wciąż obrywałam za próbę bycia sobą. Jak nie od profesorów, to od niego. Miałam tego dość. Już za dużo spraw krążyło mi po głowie, a skoro życie szkolne wprawiało mnie w dołek to odpuszczę sobie ją, póki nie nabiorę sił. Nataniel wciąż mówił nieprzerwanie, więc zdenerwowana po prostu wstałam.
- Skończyłeś? – Dopytałam oschło. – Zapomniałeś o tym, że byliśmy wczoraj umówieni? Czekałam na ciebie, a ty się nie zjawiłeś. Dzwoniłam, żeby nagrywać się na sekretarkę… Zastanów się trochę nad definicją słowa „zaniedbywać”, bo to właśnie robisz z naszą przyjaźnią, a ona jest krucha i nie naprawisz jej, jak wyników w szkole. Do widzenia. – Pożegnałam się z jego szeroko otworzonymi oczami. Smutek coraz bardziej mi dokuczał, więc czym prędzej ulotniłam się z budynku, trącając ramię nauczycielki przez przypadek. Zignorowałam jej wołania. Wszystko stało mi się obojętne, po prostu byłam przytłoczona. Nim jednak opuściłam teren szkoły, przystanęłam w bramie, aby obrócić się z nadzieją na widok biegnącego za mną Nataniela. Ile bym dała za taki scenariusz, jednakże to nie film, to życie.

2 sierpnia 2016

Sucrette & Lysander rozdział 34

Rozpoczynająca wszystko od nowa

Od naszego pamiętnego koncertu minęło już trochę. Dzięki przyjaźni z Lysandrem mogliśmy lepiej się poznać, więc ten pomysł uznaję za dobry, chociaż w głębi duszy cały czas miałam nadzieję na coś więcej.

Właśnie wróciłam z mojego wyjazdu na narty do domu. Razem z ojcem i siostrą wyjechaliśmy po Świętach Bożego Narodzenia, wykorzystując w ten sposób urlop i ferie. Tylko mojej mamie nie pasował termin wyjazdu, więc przygotowywała imprezkę sylwestrową, która miała się odbyć w dzisiejszą noc.

Było późno, kiedy ubrana w czarną sukienkę zeszłam na parter do mojej rodziny siedzącej przy choince i oglądającej relację z koncertu.
- Miło, że postanowiłaś spędzić ten czas ze swoimi staruszkami. – Zaśmiał się mój tata, gdy zajęłam miejsce w fotelu obok stołu, wypełnionego śmieciowym jedzeniem. – Widzisz Nina uciekła do przyjaciół. – Dodał po chwili z lekkim zawodem w głosie.
- Daj spokój kochanie. Jest młoda, niech korzysta. – Upomniała go moja mama. – A właśnie córcia. Przyszła do ciebie paczka. – Wstała, żeby pójść do kuchni, a po chwili wróciła z prezentem. Zdziwiona wzięłam od niej pudełko. Widok adresata sprawił, że ogarnęła mną fala szczęścia i podekscytowania. Pełna pozytywnej energii odpakowałam ją, lecz widok tego, co dostałam spowodował u mnie ból, jakby ktoś wbił mi sztylet w serce.
- Sucrette! – Dosłyszałam, kiedy jak w transie ruszyłam do drzwi. Byłam jak po znieczuleniu. Nic nie czułam. Nie przeszkadzał mi chłód, padający śnieg i kaleczone stopy od desperackiego biegu na bosaka. Łzy płynęły gorzko po moich policzkach, nie obchodziło mnie, że z pewnością rozmazały mój makijaż i wszystkie nadzieje, które uzbierałam w sobie przez ostatni okres. Całe moje szczęście rozsypało się na kawałki, jak lustro, pozbawiło mnie odbicia. Otuliła mnie dusząca mgła, zasłaniała mi obraz mojej przyszłości na powierzchni tej ziemi. Jej gęstość dusiła mnie.

Natarczywie molestowałam dzwonek do drzwi Lysandra. To dziwne, bo przysięgam, wciskałam go z całych sił, powodując, że mój palec stawał się biały, a nie słyszałam jego dźwięku. Nawet gdy przejście się otworzyło, nie zaprzestałam aktu przemocy na przycisku, wyżywałam się na nim.
- Sucrette! – Zawołał przestraszony Lysander, zabierając moją dłoń. – Jesteś cała zimna? Biegłaś w takim stroju? Wejdź do środka. – Mówił troskliwie, ciągnąc mnie w odmęty bijącego ciepłem pomieszczenia. Jednak nie chciałam, nie miałam ochoty na ten przywilej. Nie chciałam już niczego… Wyrwałam się z jego uścisku i spojrzałam w jego oczy. On zrobił krok do tyłu, a jego mina zdradzała wielkie przerażenie, może troskę. Uniosłam kalendarz do góry. Ten, nad którym siedziałam całą noc, wypełniając go moim sercem i ten, który on odesłał mi z powrotem, dając mi jednoznacznie do zrozumienia, iż to koniec naszej historii miłosnej. Przestał mnie kochać, stałam się dla niego obojętna. Dobrze. Mogłam to zaakceptować, zrozumieć, ale dlaczego zrobił to w taki sposób? Najokrutniejszy. Potraktował moje uczucia przedmiotowo, przecież to pocztą przesyłamy sobie rzeczy…
- Jak mogłeś? – Zapytałam pełnym żalu głosem. Nie potrafiłam go rozpoznać, był tak zniekształcony przez rozrywający mnie od środka ból. Nie sądziłam, iż psychika i złamane serce mogą być bardziej bolesne niż rany, zadawane fizycznie. Chłopak stał w osłupieniu. Z rozwartymi ustami patrzył na mnie, pełen litości… Tak, powodowałam u niego tylko współczucie. Ale byłam naiwna, licząc na happy end. Lecz to nie fan fiction. To życie. – Wiesz co, ten kalendarz… Nie… To nie był tylko notes, bo gdy wkładamy w coś siebie, staje się to czymś więcej, nadajemy temu znacznie, bezcenności, myślałam, że akurat ty będziesz miał w sobie na tyle wrażliwości, żeby to docenić. Jednak pomyliłam się… Przez to, co zrobiłeś moje uczucia stały się bezwartościowe…
- Sucrette to nie tak…
- Zamilcz! – przerwałam mu, gdyż nie zniosę jego beznadziejnych tłumaczeń. Potok wypływający z moich piekących oczu, utrudniał mi mowę, przez podtapianie mnie. Mimo wszystko z trudem kontynuowałam – Lysandrze, skoro odesłałeś mi go, rozumiem, iż jest on dla ciebie śmieciem, tak? Zamiast płacić za przesyłkę, mogłeś po prostu zrobić to… - Drżącą ręką zaczęłam wyrywać kartki, rozrywać koperty, niszczyć siebie… - Wyrzucić go. Wyrzucić mnie. – Dodałam cicho, ignorując jego zszokowane oczy, rozszerzone do grama możliwości. Wyciągnął do mnie dłoń, chcąc mnie najwyraźniej powstrzymać, lecz brakło mu chyba odwagi, widząc moją wariację. Oszalałam, straciłam kontrolę nas własnym ciałem.

rysunek mojej sis, jak coś

Walnęłam pozostałością po mojej pierwszej miłości o zaśnieżone podłoże, po czym zmarzniętymi stopami wtarłam je we wilgotną ziemię, szlochając przy tym wniebogłosy. Lysander pozbierał się w sobie, żeby w końcu zareagować na moje zachowanie bardziej energicznie. Złapał mnie w objęcia i usilnie odsuwał od metafory mojej miłości, która umarła, zakopana w błocie, zhańbiona.
- Sucrette przestań, proszę! – podniósł głos, kiedy wyrywałam mu się, jak schwytana łania w sidła. Nie mogłam się uspokoić. Zniszczyłam się…
- Puść mnie! – wrzasnęłam, odpychając go od siebie. Jak opętana uderzyłam go z otwartej dłoni w policzek… Dźwięk plasku rozległ się echem w moich uszach. Zamarłam, tak jak on. Co ja najlepszego zrobiłam? Wtedy do mnie doszło, wrócił mój rozsądek, wyrwał się z amoku. Chłopak poluźnił objęcia, z czego skorzystałam. Przestraszona moją nieobliczalnością odeszłam do tyłu.
- Przepraszam. Nie chciałam. – Szepnęłam, nim uciekłam przed siebie…

LYSANDER

Stałem w miejscu. Utknąłem jak kamień, pozbawiony życia. Złapałem się za pulsujący policzek, chociaż to nie on mnie w tamtej chwili bolał. Dzięki niemu oprzytomniałem.  Doszło do mnie, co wyczyniłem. Jakiej tragedii byłem powodem. Z żalem popatrzyłem po miejscu zbrodni. Ona na moich oczach popełniła psychiczne samobójstwo, a ja stałem, nie mogąc nic na to poradzić… Nie. Sam ją do tego pchnąłem. Przyćmiło mnie. Dopiero to uderzenie przypomniało mi o tym, co utraciłem przez swoją dumę, egoizm i poczucie bycia zranionym. Zabiłem naszą miłość, zniszczyłem uczucia osoby, bez której nie mogłem żyć.
- Lysandrze biegnij za nią! Boję się, co może sobie zrobić! Dalej! Jeśli ją kochasz, nie zostawiaj jej samej! – krzyczała za mną Rozalia, która pewnie przyszła sprawdzić przyczynę mojego długiego nie wracania. Nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, że płacze. To widowisko nawet u mnie spowodowało wewnętrzną rozpacz, rozdarcie i znienawidzenie samego siebie. Pobiegłem za nią, lecz niesamowicie bałem się, że nie zdołam jej ocalić.

SUCRETTE

Jedyne miejsce, które przyszło mi na myśl jako cel mojej ucieczki to ruina, gdzie wszystko się zaczęło. Tam, gdzie powrócą moje dobre wspomnienia, choć było ich tak niewiele. Przypomniałam sobie skryte spojrzenia, subtelne zbliżanie się Lysandra do mnie. Zauważyłam jak bardzo się zmieniliśmy, przywołałam w pamięci naszą początkową nieśmiałość…

"...mój wzrok napotkał się z chłodem wpatrzonych we mnie oczu Lysandra. Szybko mignął nimi gdzieś w przód, po chwili jednak zawrócił. Wpatrywał się, jakby chciał odkryć moje całe skryte wnętrze. Nie mogłam się ocknąć, zresztą tak samo, jak on. Zahipnotyzował mnie kolorami swoich tęczówek. (...) Straciłam rachubę czasu, mijały minuty, a my przesyłaliśmy sobie telepatycznie magiczne wibracje, odbierające nam mowę, słuch i wszelkie inne zmysły. Nawet obraz przed nami stał się jakby pusty, wyróżniając tylko nas."

"Przy żegnaniu się z bliźniętami, kątem oka spostrzegłam wychodzącego ze szkoły Lysandra. Był otoczony znajomymi, lecz oczarowana jego urodą widziałam tylko jego. Skrzyżował ze mną wzrok. Znowu, jednak tym razem nie spuszczał go, dopóki nie minął mnie w szkolnej bramie. (...) Nie miałam pewności, ale zdawało mi się, że w chwili, kiedy znalazł się obok mnie, szepnął ciche: „Do widzenia panienko”. Nie, to było niemożliwe..."

"- (...) puść moją dziewczynę.
- Dz- Dziewczynę? – Zająknął się tak samo jak ja w myślach. (...)
– Czy panienka obraziłaby się, gdybym wziął ją w objęcia? Oczywiście w akcie dodania otuchy. – Kiwnęłam wymownie, a chłopak przysunął się. Drżałam, jednak jego ciepło było kojące. Pogłaskał mnie po włosach. – Już nic ci nie grozi. Nie bój się. – Przemówił łagodnym tonem. Wybuchłam płaczem, pozwalając uciec z siebie negatywnym emocjom. Pozory są tak mylące. To nie był ten patrzący z góry ignorant, jakim mi się wydawał. Nie trzymał dystansu. Był czułym plastrem na moje rany. Wtuliłam się w jego tors, a ręce włożyłam pod płaszcz, ściskając mocno jego koszulę. Oddałam się chwili, nie mając pojęcia ile skradłam mu czasu na uspokojenie się."

"- Przepraszam panienko. – Szepnął cichutko, nim nachylił się, by złożyć krótki, niezdarny pocałunek na moich ustach. Okazało się, że były bardzo podatne na taki rodzaj dotyku, bo mimowolnie poczułam się zawstydzona. Widownia zaczęła swoje podekscytowane wiwaty, kiedy Lysander szybko się wyprostował i pociągnął mnie za sobą. Pędził jakby w transie, prowadząc mnie w niewiadomym kierunku."

"- Sucrette nie wiem czy to słuszna droga, ale jeśli to sprawi, że nie staniemy się sobie obcy, to możemy przeciągać tę farsę w nieskończoność. – Odpowiedział zarumieniony, lekko ochrapiałym głosem. (...) Uśmiechnął się ciepło, puszczając moją dłoń. Od jego słów zrobiło mi się cieplej w środku. Zaniepokoiło mnie łaskotanie w podbrzuszu oraz trochę bolesne zakołatanie w klatce piersiowej. Czułam wypełniającą mnie ekscytację, płynące w żyłach szczęście. Łączyły nas te same lęki o utracie kontaktu. Ach. No nie mogłam. Buchające emocje popchnęły mnie do przytulenia tego, który stał przede mną ze swoją magiczną aurą przyciągania. Zrobiłam to zbyt gwałtownie, bo zaskoczony nie zachował się jak ściana, a obarczony moim nagłym ciężarem opadł na szafki, ledwo stojąc na nogach. – Panienko. – Zaśmiał się, cały czerwony. Lecz nie odepchnął mnie. Łapiąc równowagę, wyprostował się i nieśmiało mnie objął. Czułam jego przyjemne ciepło. Zapach jego perfum atakował mój węch, który powoli się poddawał.
- Cieszę się Lysandrze. Czyli mogę nazywać cię „moim ukochanym”? – Och. To pewnie tylko złudzenie, ale wydawało mi się, że, i jego serce przyśpieszyło. Temperatura także się podwyższyła."

"Lysander zatrzymał się. Nie odwrócił się, lecz tylko wystawił w bok rękę, jakby była przynętą. Zauroczona jego słodkością, dałam się złapać. Chwyciłam jego dużą, kościstą dłoń, obdarzając ją swym ciepłem. Po ciele przeszedł mi dreszcz, a serce łomotało, próbując wydostać się na zewnątrz. Szliśmy tak, unikając spojrzenia na siebie jak ognia, z czego głośno nabijała się komediowa parka. Nas to jednak nie obchodziło."

"Odnalazłam wzrokiem jego rękę, luźno opartą o udo pod stolikiem. Nieśmiało jej dotknęłam, a chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony. Jeśli teraz mnie za nią uchwyci to potraktuję to jako odwzajemnienie uczuć. Boże, słyszysz? Jeśli podpowiesz mu taki gest, wtedy się upewnię. Poczułam dreszcz. Sparaliżowało mnie, gdy Lysander złapał moją dłoń. Splótł nasze palce, jakbyśmy byli prawdziwymi kochankami. Słabo mi było, prawie zemdlałam. Czułam krążące szczęście w moich pogrubionych żyłach. Wiedziałam co to za uczucie, słyszałam o nim nie jeden raz. Takie ono było w praktyce? Jeśli tak, to oddałam się w jego objęcia. Wpadłam w ramiona mojej pierwszej miłości."

"- Witaj mój ukochany. – Odparłam, no w końcu widzieliśmy się po raz pierwszy tego dnia. Bez namysłu przytuliłam go, bo oprócz głosu muzyka, to tylko jego osoba potrafiła przyprawić mnie o złudnie podobne uczucia. Wiedziałam, że to na razie nie było głębokie, no i nie miałam pewności, co do niego, ale odkąd zdałam sobie sprawę o moim zakochaniu to jestem świadoma postępu i zaangażowania się w to jeszcze bardziej. Ile to potrwa? Nie wiedziałam. Czy dałabym radę bez niego funkcjonować? Też nie wiedziałam. (...) Chciałam dla niego jak najlepiej, nawet jeśli będę przez to gorzko płakać. Chłopak objął mnie (... ) mocno, szepcząc ciche:
- Witaj moja droga."

"- Kocham go! Jestem w nim zakochana po uszy! Słyszysz łachudro? Kocham Lysandra najbardziej na świecie! – Wykrzyknęłam na całe gardło, zaciskając pięści. Adrenalina ogarnęła moje ciało, jak wtedy gdy stawałam w obronie muzyka. Kastiel zaczął się śmiać, tym samym zadziwiając mnie w zupełności. Podszedł do mnie, a ja przygotowana na najgorsze najeżyłam się jak kotka, broniąca swe młode.
- Spoko mała, zdałaś. Tylko cię testowałem. – Złapał mnie za ramiona i obrócił jak manekina na kółkach. Szok! Jasna cholera! Ukartował to? Klepnęłam się w policzki, widząc na ostatnim schodku czerwonego jak maki Lysandra. – Słyszałeś? – Skierował do niego pytanie, a on tylko przytaknął, odwracając wzrok. "

" – Sucrette czy ty… mnie nienawidzisz? – Rozszerzyłam oczy na dźwięk nietypowego pytania. Zaskoczona odwróciłam się, by po raz pierwszy tego wieczoru spojrzeć na jego twarz. Ech? Ten wyraz… Wyglądał jak zbity pies. Ale jestem głupia, sprawić, żeby chłopak, którego kocham był tak przygnębiony. Jestem dziecinna. Zamiast zmierzyć się z nim i tym, co powiedziałam, to bezczelnie go ignoruję, tym samym go raniąc. Co z tego, że wykrzyczałam mu miłość, skoro moimi czynami pokazuję coś zupełnie sprzecznego. Podeszłam do niego na kolanach i spojrzałam w górę, aby skrzyżować nasze oczy.
- Przepraszam cię za moje zachowanie. Nie nienawidzę cię, tylko wstyd mi za… - Zniżyłam wzrok, lecz po chwili znów wróciłam - … Moje wyznanie. Czy mógłbyś o tym zapomnieć?
(...)
- Sucrette, bo wiesz... – Zawahał się, delikatnie łapiąc moje ręce. Odsunęłam się od jego klatki piersiowej, aby spojrzeć na jego twarz. Mimo że było ciemno potrafiłam dostrzec jego migoczące oczy niewinne się we mnie wpatrujące.  – …Nie mogę zapomnieć o twoich słowach. To jest dla mnie niemożliwe, bo sam zmierzam się z tymi samymi uczuciami. Jesteś tą, którą śmiem nazywać mianem mojej „pierwszej miłości”. – Zabiło mi szybciej serce, a motyle zaczęły szaleć w dzikich tańcach radości. Nie mogę w to uwierzyć, czy to sen na jawie? Nie, to nie sen! To dzieje się naprawdę. Moje uczucia są odwzajemnione? Niech mnie ktoś uszczypnie. Pokierowana napływającym szczęściem wyrwałam ręce i przysunęłam się, aby mocno go przytulić. On także mnie objął, pozwalając usłyszeć jak tępo jego serca zgrywa się z moim.
- Jak? – Wydukałam w kompletnym szoku.
- Nie mogę tego racjonalnie określić. Stało się, nawet nie wiem kiedy. Po prostu pewnego dnia obudziłem się wypełniony uczuciem do ciebie. – Wyjaśnił, lekko drżącym głosem. Szkoda, że nie widzę jego twarzy, bo pewnie czerwień wypala mu policzki. Widać, jego także ugodziła strzała. Zaczął delikatnie odgarniać włosy z mojego czoła, by chwilę później musnąć je wargami. Ach. Przeleciał mi po ciele dreszcz. Spojrzałam mu w oczy, które błyszczały teraz tysiącem gwiazd. Patrzyły tylko na mnie, obdarzając ciepłym uczuciem. Jak zahipnotyzowana podciągnęłam się w górę, ażeby pocałować moją prawdziwą, unikatową miłość."

" - Śniadanie czeka. – Odparł pieszczotliwie, głaszcząc mnie po policzku w akcie odgarnięcia niesfornych kosmyków wpadających mi do ust. O nie! Zakryłam twarz dłońmi, orientując się jak źle muszę wyglądać. Nie należę do pań, które śpią i budzą się jak aktorki w filmach.
- Nie patrz na mnie, wyglądam strasznie. – Wyjęczałam w zawstydzeniu, lecz chłopak zaśmiał się pod nosem. Rozsunęłam palce, żeby móc zobaczyć jego minę. Och. Co to za wyraz? Przykucnął i ostrożnie odsunął moje ręce. Nie potrafiłam zaprotestować, bo jego wypełnione czułością spojrzenie zupełnie mnie zaczarowało.
- Jak dla mnie to teraz wyglądasz najlepiej. Całkowicie naturalna, tym samym przepiękna. – Ukuło mnie w klatce piersiowej, a w podbrzuszu zawirowała płynna euforia. Takim jednym zdaniem, jednym komplementem potrafił wprawić w narkotykową ekstazę.
- Lysander dziękuję, że jesteś. – Tylko taka odpowiedź przyszła mi do głowy. Nie jest to fraza, która może być kierowana do byle kogo, więc myślę, iż dotrze do niego świadomość ile dla mnie znaczy. I wcale mnie nie zdziwiło, kiedy rozszyfrował siłę tej wypowiedzi, co zdradziły mi namalowane na jego policzkach niewyraźne rumieńce radości.
- Ja również ci dziękuję. – Rzekł głębokim tonem, przybliżając sobie moją dłoń do warg. – Nie mogę w to uwierzyć, że tak mała osóbka stała się całym moim światem. – Dodał kładąc delikatne pocałunki kolejno na każdym palcu, przesyłając przyjemny dreszcz. Ach! Takie odważne zachowania są dla mnie niebezpieczne. Przyprawiają mnie o duszności, gorączkę oraz nieprzyzwoite pragnienia, które w zupełności mnie zawstydzają. Jestem ciekawa, czy tylko ze mną tak się dzieje.
- Lysander. – Westchnęłam głęboko, gdy odsunął się kawałek. Podciągnęłam się do siadu, aby mocno go przytulić. Chciałabym pozostać tak już na zawsze."

I potem było tych czułości coraz więcej i więcej, ale także pojawiały się konflikty, które mimowolnie niszczyły naszą lichą relacje. Chciałabym cofnąć czas i zapobiec temu wszystkiemu, jednakże jedyne, co mogłam w tej chwili to siedzieć z podkulonymi nogami na kanapie i płakać w towarzystwie samotności. Nie przejmowałam się nawet telefonem, który wciąż dzwonił. Pragnęłam rozpłynąć się w powietrzu lub w wodzie, jak mała syrenka.
- Sucrette! – Usłyszałam znajomy głos, zapewne będący omamom mojej zranionej duszy. Aczkolwiek kiedy w progu stanął zdyszany Lysander z czerwonymi wypiekami, poczułam się, jakbym śniła. Zlała mi się rzeczywistość z światem wyobraźni. – Jak dobrze. To pierwsze miejsce, jakie przyszło mi do głowy. – Odparł zbliżając się do mnie.
- Nie! Odejdź! – krzyknęłam, kryjąc się za nerwowym machaniem rękoma. On nie posłuchał się, wręcz przeciwnie. Zbliżył się do mnie i złapał moje nadgarstki.
- Już nigdy nie odejdę. Przepraszam. – Oznajmił skruszony, ciągnąc mnie w swoje kojące ramiona. W nich było mi dobrze, uspokajały mnie i ogrzewały, lecz nie rozumiałam słów Lysandra. Okazywał mi litość? Ale szukał mnie, biegł tutaj, a w tamtej chwili przytulał, jakby się stęsknił i chciał tym jednym aktem, przekazać mi całą miłość… Dość! Znów się nabierałam.
- Lysandrze przestań grać na moich uczuciach. – On odsunął się, pozwalając spojrzeć w pełne czułości, a zarazem smutku czy. Gdzieś dostrzegłam wyrzuty sumienia, lecz ostatecznie był to ten rodzaj wzroku, jakim obdarzał mnie niegdyś.
- Wybacz mi tą moją dziecinność. Sam do końca nie wiedziałem, czemu odesłałem ci ten kalendarz. Był on tak ważny dla mnie, że nie mogłem go posiadać. Wręczyłaś mi go, kiedy byliśmy zakochani, a przez te wszystkie zdarzenia myślałem, iż to, co nas łączyło wyblakło. Nie mogłem go nawet otworzyć, kiedy trwaliśmy w tym przyjacielskim układzie. Za bardzo by mnie to bolało i sądziłem, że najlepiej będzie ci go oddać. Głupio zrobiłem. Prawda jest jedna… Kocham cię. Najbardziej w świecie. - Wyjaśnił, cały roztrzęsiony. Nie mógł utrzymać już w sobie emocji, gdyż objawiły się pod postacią kilku łez. Delikatnie starłam je, aby nie dotknęły przypadkiem ziemi, tak jak ja wcześniej. Wiedziałam, że to co mi powiedział było szczere, gdyż nasze serca biły tym samym, niespokojnym rytmem. Odszedł ode mnie cały smutek, zostawiając po sobie niewyraźnie poczucie radości. Jeszcze nie ogarnęło mną na dobre, ponieważ dalej czułam na wargach słony smak, lecz wiedziałam, że jeśli Lysander dalej będzie trzymał mnie w objęciach to szybko odnajdę szczęście. Nie chciałam więcej rozmawiać. Byłam zmęczona. On zauważył to, więc bezsłownie podniósł mnie jak księżniczkę w bajkach. Nie protestowałam, gdyż adrenalina powoli mnie uwalniała, narażając na chłód podwórza. Niósł mnie w kierunku domu. Niebo zaczęły kolorować fajerwerki. Ludzie krzyczeli i śmiali się pełni energii. My natomiast witaliśmy nowy rok spokojnie, leniwie i w ciszy. Wtuliłam się mocniej w chłopaka. Przed nami pięła się długa droga, ale miałam pewność, iż będziemy podążać nią razem. Na zawsze.
- Wszystkiego dobrego, moja droga. – Odparł, tym jednym określeniem przywołując dawny zwyczaj. Motyle zaatakowały mój żołądek, jakbym to po raz pierwszy się w nim zakochała. Nie miałam zamiaru trzymać tego w sobie, nauczyłam się, jaka szczerość była ważna.
- Nie zostawiaj mnie już nigdy. – Oznajmiłam, patrząc na mojego ukochanego. On również to poczynił.
- Nigdy! - Subtelnie nachylił się, żeby musnąć moje wyschnięte usta. Ten pocałunek to obietnica, pieczęć, której będziemy strzec. Zestarzejemy się razem. To nasze postanowienie noworoczne, a moje gwiazdy były nam świadkami.

KONIEC
____________________________________________________________________
Hej :) No to tym razem to naprawdę koniec. W tym rozdziale trochę wspomnień, rysunek mojej siostry, do którego zainspirował ją art wysłany mi przez Isie Misie.
Wiecie czuję jakiś wewnętrzny smutek. Jestem lekko podłamana, że nadszedł koniec czegoś, co PRAWIE regularnie tworzyłam od początku istnienia tego bloga. Taki sentyment odczuwam do tej historii. Nie spodziewałam się, że uda mi się coś w ogóle dokończyć, bo zazwyczaj zdążyłam się znudzić danym zajęciem, a tu proszę. I Kastiel, i Lysander dostali swoje zakończenia.
Szczerze? To miałam wielką ochotę skończyć to sad endem, ale w ostateczności postanowiłam trzymać się dawnego szkieletu, jaki wymyśliłam na samym początku.
Żegnam się z tym opowiadaniem... Płaczę ;_;
Potrzebuję pocieszenia.
Nie wiem co ze sobą zrobić teraz.

Dziękuję, że byliście ze mną. Że czytaliście i poniekąd wspieraliście tych dwoje głupków (mam na myśli Sucrette i Lysandra) w ich pierwszej miłości.
Dziękuję.