Stałam w ringu przeznaczonym do treningu,
naprzeciwko mojego kolegi po fachu, który z rozkazu mojego ojca przygotowywał
mnie do starć. Że akurat to z nim miałam ćwiczyć, gorzej trafić nie mogłam. On
mnie nie cierpiał i nie krył się z tym. Mogłabym się na to uskarżać, ale
poniekąd to jego chyba jedyna dobra cecha. Bycie szczerym ze sobą i innymi. Nie
zmuszał się do udawania przyjaciela i nie szukał ich na siłę. Był sobą, nie
przejmował się opinią, czy akceptacją ze strony naszego etykietowego
społeczeństwa.
- No dalej! Wal! – Krzyczał, aby mnie
zmotywować do działania, gdyż najwyraźniej chciał mieć nasz sparing jak
najszybciej za sobą. Wystawił przed siebie rękawice, oczekując mojego ataku.
Ścisnęłam mocniej zęby, napięłam się i uderzyłam prosto, a on nawet nie drgnął.
– Co to ma być za cios? I za postawa? Kpisz sobie ze mnie? – Prychał wkurzony.
Sama się sobie dziwiłam. Nie miałam pasji, brakowało mi werwy i energii. Wciąż
przeżywałam sytuację z Natanielem, przez co nie mogłam się skupić. Byłam
znokautowana psychicznie, pragnęłam się tylko położyć i patrzeć bezczynnie w
sufit, użalając się nad swoją nieszczęśliwą miłością. Jeszcze widok tych
brązowych oczu Max’a, przepełnionych wyższością i zdenerwowaniem doprowadzał
mnie do wewnętrznej rozpaczy. Kiedyś skopanie mu tyłka było moim celem, lecz w
tamtym momencie zamiast mu porządnie przywalić w ten pyskaty ryj to chciałam
uciec i zakopać się w pościeli.
- Zamieńmy się. Ja będę agresorem. Broń się! –
Krzyknął, a ja niby przygotowałam się do obrony. Uniosłam ręce w górę i
pierwszy raz poczułam ogromny ciężar rękawic bokserskich. Jak normalna, krucha
dziewczyna mogła nimi walczyć? Sucrette nie dałaby nawet rady ich podnieść.
Znów uderzyła mnie jej perfekcyjność i delikatność, której tak bardzo zaczęłam
jej zazdrościć. Nie miałam z nią szans, Nataniel… Umilkłam, kiedy znienacka
dostałam w twarz, prawie lądując na ziemi. Prawie, bo opadłam na kolana…
Upokorzona…
- Żyjesz?! Jesteś dzisiaj beznadziejna! –
Krzyknął Max, schylając się do mnie. Opuściłam jeszcze niżej głowę, czując w
ustach smak krwi. Przejechałam językiem po linii zębów, sprawdzając czy ostały
na swoim miejscu. – Gdzie ty kurwa jesteś myślami?! Dobrze, że się poniekąd
pohamowałem. – Powróciłam na równe nogi, zdjęłam rękawice i pomasowałam obolały
policzek. Spojrzałam na niego, a wtedy jego wyraz twarzy z zdenerwowanego,
jakby złagodniał odrobinę.
- W końcu miałeś szansę pokazać mi, jak bardzo
mnie nienawidzisz. Nie musiałeś się hamować. – Powiedziałam, posyłając mu
uśmiech. Niewymuszony i pierwszy, odkąd się poznaliśmy. Zaskoczył go ten widok,
co zdradziły jego rozszerzające się powieki, rozwarte usta i rumieńce? Z tym
ostatnim nie byłam pewna, acz nie zmieniało to faktu, iż byłam mu wdzięczna,
gdyż to uderzenie ściągnęło mnie na powierzchnię ziemi. Wszystkie moje troski
odeszły, pozostawiając po sobie chęć czucia adrenaliny, ponieważ to ona
działała na mnie jak alkohol. Pozwalała zapomnieć. Z powrotem przygotowałam się
do treningu, tym razem całym sercem, duszą, umysłem. Nie liczyło się nic. – To
teraz zabawimy się na poważnie! – Zmarszczyłam brwi, skacząc z nogi na nogę,
nabierając w ten sposób w sobie siły, żeby po chwili zaatakować z pasją, nieprzewidywalnie
i szybko, tak że oddech rywala przyśpieszał, a jego refleks z trudem mnie
doganiał.
Wyszłam z siłowni roześmiana w towarzystwie
zmęczonego Max’a. Ten wspólny trening nieco nas zbliżył, zdobyliśmy wobec
siebie szacunek. Postanowiłam odprowadzić go do furtki, bo nasza dyskusja na
temat Rocky’ego Balboa była nadzwyczaj żwawa. Oczywiście, jak to bokserzy,
okazało się, że mamy wspólną pasję i gusta. Tego mi było potrzeba, kogoś kto
podzieli moje hobby oraz mnie w pełni zrozumie.
- No to co, jesteśmy umówieni na maraton
filmowy? – Zapytał, kiedy doszliśmy do płotu, a pora tego dnia nakazywała nam
się rozstać, chcąc czy nie chcąc. Nie spodziewałam się, że moglibyśmy się
kiedykolwiek zaprzyjaźnić, tym bardziej, iż kilka godzin wcześniej bez
zmrużenia oka zaoferował mi prawego sierpowego.
- Pewnie. – Przytaknęłam, mimowolnie się
uśmiechając. Chłopak wyciągnął w moim kierunku dłoń, na co przymknęłam oczy i
napięłam się, nie mogąc wyczuć jego intencji. Jednakże, gdy poczułam subtelne
łaskotanie na obolałym policzku, uchyliłam powieki zaskoczona. Stał przede mną,
wpatrując się w moje zielone tęczówki i ostrożnie mnie głaszcząc, jak zranione
dziecko… Nie… W tym było coś więcej, ta pieszczota nie wydawała mi się taka
niewinna.
- Przepraszam za to. Wiesz, to nie tak, że cię
nienawidzę. – Oznajmił łagodnym tonem, rozsiewając wokół dziwną atmosferę. –
Roxano zawsze cię podziwiałem, a twoja aura nieprzystępności denerwowała mnie,
dlatego byłem taki nieprzyjemny. Chciałem w ten sposób ukryć moją słabość wobec
ciebie. – Jego dłoń wsunęła się pod moje włosy, zatrzymując się tam. Od jego
dotyku zrobiło mi się gorąco w brzuchu, czego nie mogłam w żaden racjonalny
sposób wyjaśnić...
- Eh. Nie za bardzo rozumiem. – Wydukałam
zupełnie nie orientując się w tej sytuacji. Widziałam takie rzeczy w filmach
romantycznych, jednak mój rozsądek cały czas temu zaprzeczał, cokolwiek to
było. Wolałam się nad tym nie zastanawiać głębiej. To dziwne. Zdecydowanie!
- Roxano… - Nie! Nie mów do mnie pełnym
imieniem, to mnie przeraża! No i dlaczego on zaczął się nachylać?! – ...
Próbuję ci powiedzieć, że… - Jego usta były coraz bliżej moich, Boże, moje
ciało zesztywniało, straciłam nad nim kontrolę. Niech ktoś to przerwie, błagam!
Nie chciałam tego doświadczyć, nie byłam na to przygotowana. Ja dalej kocham
Nata… I w tym momencie usłyszeliśmy głośne chrząknięcie, więc oderwaliśmy się
od siebie, aby ujrzeć po drugiej stronie furtki Nataniela, oświetlonego uliczną
lampą. To cud!
- Przepraszam, iż wam przeszkadzam, ale Roxano
musimy pilnie porozmawiać. – Powiedział do mnie, jednocześnie nie spuszczając
badawczego wzroku z Max’a, który odsunął się ode mnie od razu.
- W takim razie dokończymy to innym razem,
dobranoc Roxi. – Chciał już odejść, ale zatrzymał się, jakby sobie coś
przypomniał. – Dasz mi swój numer telefonu, żebyśmy mogli się dogadać, co do
daty naszego maratonu? – Zapytał, uśmiechając się do mnie ciepło.
- Jasne. – Odparłam, biorąc od niego komórkę i
wpisując się. Kątem oka dostrzegłam, jak Nataniel zaciska szczękę.
Szczerze? To zupełnie nie spodziewałam się
odwiedzin Nataniela w moim pokoju, bo tam go oczywiście zaprosiłam, nie chcąc
stać na dworze. Zajął miejsce na krześle przy biurku i bez słowa rozglądał się
dookoła. Miałam nadzieję, że plakaty znanych bokserów i surowość pomieszczenia,
nie odstraszą go za bardzo.
- Kto to był? – Zapytał w końcu, przerywając
duszącą ciszę.
- Mmm właściwie to nie wiem. Kolegą? – Sama,
sobie zadałam to pytanie, bo aż tak głupia nie jestem, żeby nie rozszyfrować
tego, co Max próbował zrobić. I dalej mnie to szokuje…
- Aha. Chyba macie się ku sobie. – Coś ukuło
mnie w klatce piersiowej.
- Powiesz, co cię do mnie sprowadza? Znowu
chcesz mnie ochrzanić?
- Nie. Przeprosić. – Umilkłam, czekając na ciąg
dalszy. Popatrzył na mnie skruszony i podrapał się nerwowo po karku. – Naprawdę
cię przepraszam, za to, że jestem takim debilem. Nie chciałem cię wystawić,
jednak miałem małe problemy w domu i nie mogłem wyjść, a ojciec zabrał mi
telefon. Nie wiem dlaczego na ciebie dzisiaj naskoczyłem, chyba się na tobie
wyżyłem… Ostatnio… U mnie… - Ucinał, jakby nie potrafił się przełamać do
wyjaśnień. Westchnął ciężko, co mnie zaniepokoiło. Dopiero wtedy dostrzegłam
jego lekko podpuchnięte oczy, będące z pewnością efektem jakiś zmartwień.
- Coś się dzieje w twoim życiu nie dobrego? –
Dopytałam ostrożnie, a on schował usta i nos w dłoniach, wciąż wpatrując się w
moje oczy. Wahał się nad czymś, to widać. – Chcesz o tym pogadać? Może ci jakoś
pomogę. – Oferowałam się, zatroskana.
-Gniewasz się dalej na mnie? – Zmienił temat.
Ukrywał coś, lecz nie mogłam na siłę tego z niego wyciągać. Czy byłam na niego
zła? Nie. Bardziej przybita jego relacją z Sucrette. Opuściłam nieco
spojrzenie, nie wytrzymywałam patrzenia w jego źrenice.
- Przecież przeprosiłeś. – Oznajmiłam cicho.
- Przyjdziesz jutro do szkoły?
- Nie. Odpuszczę ją sobie dopóki nie skończy
się sezon. – Nagle on wstał, podszedł do mnie i przykucnął przede mną. Złapał
mnie za dłonie i przycisnął je sobie do klatki piersiowej. Woooo! Motyle w brzuchu
zerwały się, a ich szarże rozgrzały mnie do czerwoności.
- Nie opuszczaj mnie. Potrzebuję cię. Szkoła
bez ciebie jest dla mnie przerażająca, pusta. Tylko gdy mam świadomość, że
jesteś blisko to potrafię coś zdziałać. Dzisiejszy dzień był na to dowodem. Jak
uciekłaś, wszystko się załamało. Nie mogłem się na niczym skupić, oprócz na
myśli o tobie. – No i jak ja miałam to odebrać? Czy to sen? Jeśli tak, to nie chciałam
się budzić!
No nareszcie ten Nat sie ogarnął i to w idealnym momencie... Ale końcówka mnie rozwaliła emocjonalnie
OdpowiedzUsuńNooo to Nataniela wzięło na wyznania :)
OdpowiedzUsuńCzyżby w końcu zaczynał się ich romansik XD
Serio? A już myślałam że ułoży jej się z tym bokserem, no bo bądźmy szczerzy więcej zmartwień i ból ma ona z nim nich miłych wspomnień. Ten bokser za to coś do niej czuł :)
OdpowiedzUsuńKurde szkoda....miałam nadzieję na maxa
OdpowiedzUsuń